Ostatni dom po lewej (The Last House on the Left) (1972)
UWAGA!!! Poniższy tekst jest przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnich!
Wigilia siedemnastych urodzin Mari Collingwood. Z koleżanką, Phyllis Stone, wybiera się do miasta na koncert rockowy. Rodzice są zeniepokojeni, że Phyllis może być nieodpowiednim towarzystwem dla ich córki, gdyż pochodzi ona z "gorszej" dzielnicy, gdzie zresztą ma się odbyć koncert. Pozwalają jednak Mari wyruszyć wraz z dziewczyną. Przez radio słyszymy, że z więzienia uciekło dwóch groźnych przestępców - Krug Stillo i Fred "Weasel" Podowski. Zbiedzy ukrywają się w mieszkaniu w mieście, razem z dziewczyną Krug'a Sadie oraz jego uzależnionym od narkotyków synem Juniorem. Mari i Phyllis przed koncertem miło spedzają razem czas, dopóki nie wpadają na pomysł zaczepienia stojącego na ulicy młodego człowieka - Juniora Stillo -, w nadziei, że sprzedaje on marihuanę. Mężczyzna proponuje im kolumbijską trawkę za śmiesznie niską cenę, więc dziewczyny idą za nim do mieszkania, gdzie przebywa reszta paczki. Jak tylko przechodzą przez próg, Junior zamyka drzwi - dwie nastolatki znajdują się w pułapce.
Ostatni dom po lewej jest debiutem reżyserskim Wesa Cravena oraz owocem jego współpracy z producentem Seanem S. Cunninghamem, który później miał zabłysnąć jako reżyser pierwszej części slasherowego franchise'u Piątek 13-go (1980). Jest to to film typu rape-and-revenge, i aż bije od niego Cravenowskim zamiłowaniem do gotyckiego zacierania linii pomiędzy tym co znane i nieznane, powiązanego z psychologicznym pojęciem "niesamowitości" (jeszcze bardziej widocznym w Koszmarze z ulicy Wiązów), co u widza na pewno nie może skutkować niczym innym jak niepokojem i odurzeniem. Zarówno fabuła jak i postacie balansują na granicy absurdu, jednak najbrutalniejsze sceny wciąż szokują realistyczną surowością. Mam straszną słabość do niskobudżetowych niezależnych horrorów z lat 70-tych i 80-tych, tak samo jak do twórczości Cravena, ale klasyczny przykład kina eksploatacji (exploitation film) jakim jest Ostatni dom po lewej zajmuje naprawdę wyjątkowe miejsce w mym sercu.
Wigilia siedemnastych urodzin Mari Collingwood. Z koleżanką, Phyllis Stone, wybiera się do miasta na koncert rockowy. Rodzice są zeniepokojeni, że Phyllis może być nieodpowiednim towarzystwem dla ich córki, gdyż pochodzi ona z "gorszej" dzielnicy, gdzie zresztą ma się odbyć koncert. Pozwalają jednak Mari wyruszyć wraz z dziewczyną. Przez radio słyszymy, że z więzienia uciekło dwóch groźnych przestępców - Krug Stillo i Fred "Weasel" Podowski. Zbiedzy ukrywają się w mieszkaniu w mieście, razem z dziewczyną Krug'a Sadie oraz jego uzależnionym od narkotyków synem Juniorem. Mari i Phyllis przed koncertem miło spedzają razem czas, dopóki nie wpadają na pomysł zaczepienia stojącego na ulicy młodego człowieka - Juniora Stillo -, w nadziei, że sprzedaje on marihuanę. Mężczyzna proponuje im kolumbijską trawkę za śmiesznie niską cenę, więc dziewczyny idą za nim do mieszkania, gdzie przebywa reszta paczki. Jak tylko przechodzą przez próg, Junior zamyka drzwi - dwie nastolatki znajdują się w pułapce.
Ostatni dom po lewej jest debiutem reżyserskim Wesa Cravena oraz owocem jego współpracy z producentem Seanem S. Cunninghamem, który później miał zabłysnąć jako reżyser pierwszej części slasherowego franchise'u Piątek 13-go (1980). Jest to to film typu rape-and-revenge, i aż bije od niego Cravenowskim zamiłowaniem do gotyckiego zacierania linii pomiędzy tym co znane i nieznane, powiązanego z psychologicznym pojęciem "niesamowitości" (jeszcze bardziej widocznym w Koszmarze z ulicy Wiązów), co u widza na pewno nie może skutkować niczym innym jak niepokojem i odurzeniem. Zarówno fabuła jak i postacie balansują na granicy absurdu, jednak najbrutalniejsze sceny wciąż szokują realistyczną surowością. Mam straszną słabość do niskobudżetowych niezależnych horrorów z lat 70-tych i 80-tych, tak samo jak do twórczości Cravena, ale klasyczny przykład kina eksploatacji (exploitation film) jakim jest Ostatni dom po lewej zajmuje naprawdę wyjątkowe miejsce w mym sercu.
Przeciwieństwem kompanii Kruga są rodzice Mari, chociaż wcale nie są mniej absurdalni. W ich przypadku mamy do czynienia z odwrotną skrajnością - John i Estelle Collingwood są "prawdziwymi Amerykanami", jak z obrazka. W filmie w wielu momentach widzimy dowody ich miłości do córki oraz do siebie nawzajem, jak na przykład scena, gdzie pod okiem kochającego męża Estelle piecze tort na urodziny Mari. Małżeństwo jest ekstremalnie oddane nie tylko rodzinnym wartościom, ale też ogólnie przyjętym konwencjom dotyczącym etykiety i dobrego wychowania - każde "brzydkie" słowo płynące z ust Mari bulwersuje rodziców i kojarzy im się z "barakowymi" manierami, a manierom ich samych nie można nic zarzucić. Krótko mówiąc, Collingwoodowie są wyidealizowanym modelem rodzinnym wypisz, wymaluj wziętym z reklamy mydła z lat 50-tych. Niski budżet, na którym powstał film, przyczynił się do wzmocnienia jego gotyckości wprowadzając takie elementy jak troszkę bardziej "amatorska" kamera, gorsza jakość dźwięku, itp., stwarzając typowe dla tanich produkcji z lat 70-tych wrażenie filmu dokumentalnego - czynnik przeciwstawny do niedorzeczności kreowanej przez grupę Kruga oraz rodzinę Collingwoodów.
Apogeum zostaje osiągnięte jednak wtedy, gdy, po tym jak przestępcy trafiają akurat do domu Collingwoodów i decydują zostać u nich na noc "w gości", rodzice Mari orientują się kogo trzymają pod swoim dachem. Postanawiają się zemścić - Estelle składa Weaselowi niedwuznaczną propozycję by wywabić go na zewnątrz, podczas gdy John zastawia na resztę przestępców pułapki w domu, co kojarzy się z Nancy w Koszmarze z ulicy Wiązów (1984) szykującą podobne pułapki na Freddy'ego. Jeszcze jednym przedsmakiem późniejszego powstania Krueger'a jest sen, który nawiedza Weasela u Collingwoodów, w którym małżeństwo wybija nieszczęśnikowy zęby za pomocą dłuta i młotka - ta senna sekwencja, jak to często bywa w Koszmarze, również zaczyna się niespodziewanie, sprawiając, że nie wiemy od razu, czy mamy do czynienia z aktualnymi wydarzeniami w fabule, czy też ze snem lub przewidzeniem.
Ostatni dom po lewej jest jednym z niewielu filmów, które kocham tak bardzo, że nic bym w nim nie zmieniła. Dla mnie, wszystko w tej produkcji jest idealne... Nawet komiczne elementy, które zazwyczaj w horrorach mnie denerwują, tutaj mają ściśle określony cel kontrastowania z powagą przedstawionej brutalności zwiększając w widzu poczucie realności obrazów tortur, poniżania, oraz mordów. To odczucie jest jeszcze bardziej spotęgowane tanim, "dokumentalnym" posmakiem filmu i mistrzowsko dobraną ścieżką dźwiękową. Po prostu uwielbiam typową dla Cravena zabawę gotyckimi pojęciami "realizmu" i "fikcji", "znanego" i "obcego", a zakończenie całkowicie zacierające wszelkie granice między tymi pojęciami jest wręcz genialne!
Ocena: 9/10
***
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.
Również kocham ten film - jeden z najlepszych Cravena. Klimat, brutalność (bez epatowania hektoliktrami krwi tylko emocjami), ścieżka dźwiękowa, antyhipisowskie przesłanie... No wszystko, po prostu, stoi na zatrważająco wysokim poziomie, moim zdaniem. A remake to marne popłuczyny nakręcone tylko dla kasy.
OdpowiedzUsuńNo cóż, muszę chyba i ja przyznać, że bardzo kocham debiut Cravena. Za jego dosłowność, surowość, duszny i nieco przytłaczający klimat, no i te kontrasty, o których wspomniałaś w recenzji.
OdpowiedzUsuń