Koszmar z ulicy Wiązów (A Nightmare on Elm Street) (1984)

UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!

  Uczęszczająca do liceum Tina zmaga się z sennymi koszmarami, z czego zwierza się swoim przyjaciołom - Nancy i jej chlopakowi Glenowi oraz swojej romantycznej sympatii Rodowi. Tina wydaje się bardzo przejmować nocnymi marami, a zwłaszcza pojawiającym się w nich mężczyzną uzbrojonym w nietypową rękawicę z nożami przymocowanymi do palców, więc Nancy i Glen decydują dotrzymać jej towarzystwa w nocy, podczas nieobecność matki. Wkrótce dołącza do nich również Rod, który najskuteczniej poprawia Tinie humor. Niestety, nastolatka tej nocy również ma koszmar ze straszliwie poparzonym osobnikiem w roli głównej, i tym razem kończy się to tragicznie - dziewczyna umiera podczas snu od czterech ran ciętych zadanych równocześnie, i to na oczach przerażonego Roda, który oczywiście nie może zobaczyć zabójcy, tylko cięcia samoistnie pojawiające się na ciele Tiny. Nancy i Glen słyszą krzyki i dobijają się do zamkniętego pokoju, gdzie właśnie odbywa się masakra. Kiedy w końcu udaje im się wejść do środka, Roda już nie ma, a na podłodzie w jeziorze krwi leży ich przyjaciółka bez życia. O morderstwo zostaje niesłusznie oskarżony Rod, którego policja łapie już następnego dnia. Okazuje się, że poparzony mężczyzna od pewnego czasu występuje również w koszmarach zarówno Nancy, Glena, jak i Roda, jednak tylko Nancy wierzy, że śmierć we śnie kończy się śmiercią w rzeczywistości. Dziewczyna robi wszystko by odkryć kim jest morderca, który zawsze czyha na nią w miejscu, którego nikt nie może unikać dłuższy czas- we śnie.

  Na początku lat 80-tych podgatunek horrorów slasher był już u schyłku swej popularności zapoczątkowanej w 1978 przez Halloween Johna Carpentera. W czasie, kiedy praktycznie już tylko sequele kultowych slasherów miały szansę się przebić (producenci woleli stawiać na sprawdzone pozycje niż inwestować w niewiadome), taki film jak Koszmar z ulicy Wiązów był skazany na porażkę, ponieważ nie tylko był kolejnym horrorem umierającego podgatunku, ale i nie odtwarzał co do joty utartych konwencji stanowiących podstawę całej mody na ów podgatunek. Jedyną nadzieją na to, by film w ogóle powstał, była we wtedy jeszcze małej, podupadającej wytwórni filmowej - New Line Cinema. Jej założyciel Robert Shaye, żeby nie wypaść z bisnesu, nie zajmował się tylko dystrybucją filmów, ale i ich produkcją, lecz wszystkie najlepsze scenariusze były najczęściej przechwytywane przez duże studia dysponujące pokaźnym kapitałem, a New Line pozostawały te, w które nikt nie chciał zainwestować. Na szczęście dla Shayea, właśnie takim odrzucanym pomysłem na kolejny slasher był Koszmar z ulicy Wiązów Wesa Cravena. Po ogromnym sukcesie, jaki odniósł ten kultowy dzisiaj film, zapewne niejedna szycha świata filmowego pluła sobie w brodę, że nie zwróciła uwagi na potencjał, jaki tkwił w oryginalności scenariusza.


  Pomysł na scenariusz Koszmaru z ulicy Wiązów Craven zaczerpnął z serii artykułów opublikowanych w The Los Angeles Times. Wszystkie opowiadały o ludziach, których życie zostało zniszczone przez straszliwe nocne koszmary. Wszyscy bali się zasnąć, i wszyscy, nie mogąc uciec od fizycznej podrzeby snu, w końcu musieli ulec, co jednak dowiodło, że ich strach nie był bezpodstwny - z niewiadomych powodów zmarli właśnie we śnie. Zdarzenia te miały miejsce na przestrzeni półtora roku, więc gazeta nie powiązała ze sobą przedstawionych w artykułach przypadków zgonów. Craven bez wątpienia wyśmienicie wykorzystał inspirację zaczęrpniętą z lektury artkułów i fabułę swojego Koszmaru w większości osadził w wewnętrznym fikcyjnym świecie snów bohaterów. Własnie to najbardziej odróżnia ten film od wcześniejszych wielkich slasherowych sukcesów jak Halloween czy Piątek trzynastego, gdzie zabójca jest częścią realnego świata zewnętrznego. Craven w mistrzowski sposób przeniósł na ekran atmosferę absurdu typową dla sennych koszmarów. W scenach snów naszych bohaterów nie brak nielogicznych elementów, jak pojawiająca się nie wiadomo skąd owca w kotłowni, jesienne liście przywiewane przez wiatr prosto na szkolny korytarz, czy gumowo-kleiste schody, po których nie da się szybko wbiec. Niemożność ucieczki jest chyba jednym z najczęstszych motywów w koszmarach, i chwała Cravenowi za to, że go wykorzystał w swoim filmie - widz zostaje wciągnięty w sen, którego na pewno osobiście doświadczył więcej niż raz, i jest zmuszony przeżyć go po raz kolejny jako obserwator, nie mogąc uniknąć uczucia niepokoju związanego ze wspomnieniami swoich własnych nocnych mar... Jeśli TO nie jest przerażające, to co jest?

  Sekwencje snów w Koszmarze z ulicy Wiązów zaczynają się bez żadnych znaków, że dane postacie właśnie śpią. W większości przypadków nie jest nam pokazany moment zasypiania, więc rzeczywistość w naturalny sposób przechodzi w koszmar, bez większych zapowiedzi. Warta uwagi jest scena, gdzie Nancy siedzi na lekcji angielskiego w szkole i dopiero zwłoki Tiny w plastikowym worku pojawiające się w drzwiach klasy wskazują, że oto własnie opuściliśmy rzeczywistość i wkroczyliśmy do sfery, gdzie nie obowiazują żadne prawa logiki... I, co gorsza, gdzie nie możemy przewidzieć co nas spotka, ani tym bardziej nad tym zapanować. Sądzę, że jest to jeden z głównych powodów, dla których Koszmar z ulicy Wiązów trzyma widza w napięciu na każdym kroku - tak samo, jak my we śnie nie zdajemy sobie sprawy, że śnimy, również w filmie nie możemy stwierdzić z pewnością, co jest fabularną rzeczywistością, a co fikcją. Walka pomiędzy światem dnia (jawą) i światem nocy (snami) jest stałym elementem w filmach Cravena, aczkolwiek w Koszmarze została ona przedstawiona w do bólu dosłowny sposób, podczas gdy np. w jego Ostatnim domu po lewej (1972) "świat nocy" jest ukazany metaforycznie pod postacią grupy przestępców, którzy dopuszczają się najgorszych aktów na swych ofiarach.



  Koszmar z ulicy Wiązów jest filmem odróżniającym się od innych slasherów epoki również dzięki postaci mordercy - Freddy'emu Kruegerowi. Nie jest on wielką, bezmózgą i niemą "maszyną" zabijającą przypadkowe ofiary, jak Michael Myers czy Jason Voorhees, lecz drobnym mężczyzną o bystrym spojrzeniu, gadatliwym usposobieniu i, przede wszystkim, ciętym dowcipie. Freddy, który za życia był seryjnym mordercą dzieci, po śmierci nie tylko gania za swymi ofiarami w snach w celu ich zabicia, ale po drodze torturuje je psychicznie, "bawi sie" nimi, obrzydza i przeraża okaleczając na ich oczach swoje własne ciało, po czym ze spojrzeniem pełnym satysfakcji i złośliwym uśmiechem na ustach czeka na reakcję śniących. Tutaj, znowu, pokłony dla geniuszu Cravena, który do roli Freddy'ego wybrał własnie Roberta Englunda - dzieki niemu Freddy stał się tą niesamowitą postacią wzbudzającą równocześnie strach oraz pewien rodzaj sympatii. Poparzonego mężczyznę w szarym kapeluszu i brudnym czarno-czerwonym swetrze na pewno kojarzą nawet ci, którzy nigdy nie widzieli żadnej części Koszmaru (chociaż śmiem wątpić, czy znajdzie się ktoś taki). Aktor wyśmienicie wcielił się w diabelnie złosliwego zabójcę, obdarzając go niepowtarzalną mimiką twarzy, jak i samymi jej rysami - dziś Freddy nie może nie kojarzyć się z charakterystycznym wyglądem Englunda, który w dużej mierze przyczynił się do powstania tej ikony kina grozy. Aż trudno sobie wyobrazić, że w oryginalnym scenariuszu Cravena Freddy nie był zabójcą dzieci, lecz pedofilem, i tylko strach przed oskarżeniami o eksploatację mocno nagłośnionej serii przypadków molestowania seksualnego nieletnich, które miały miejsce w Kalifornii mniej wiecej w czasie, kiedy film wszedł w fazę produkcji, zmusił reżysera do zmiany tego szczegółu z życia Kruegera. W remake'u z 2011-go podjęto oryginalny zamysł Cravena i Freddy ponownie stał się pedofilem.

  W Koszmarze z ulicy Wiązów Freddy najczęściej czai się w cieniu, skutecznie zasłaniając twarz. Podczas zbliżeń nie da się jednak nie zauważyć świetnej charakteryzacji (dzieło Davida Millera), która pomimo pewnej sztucznosci i groteskowości (a może własnie dzięki nim) zaskakuje dokładnością odzwierciedlenia strawionej przez ogień, stopionej skóry. Innym efektom specjalnym przedstawiającym wszelakie rany również nie można nic zarzucić. Zwłaszcza moment, kiedy Freddy przecina ostrzem swą pierś by pokazać lęgnące się w jego ciele larwy, naprawdę zasługuje na mocne i długie oklaski. Chociaż nie ma w nim wiele graficznych aktów przemocy, Koszmar jest jednym z bardziej krwawych slasherów jakie powstały w okresie ich największej popularności, do czego przyczynia się scena zabicia Glena - po tym, jak Freddy wciąga go do materaca, łóżko wybucha hektolitrami krwi, która pod mocnym ciśnieniem uderza w sufit. Oczywiście nie można pominąć kultowej sceny śmierci Tiny, z której również krew leje się pod dostatkiem. Kiedy widzę pojawiąjace się na brzuchu dziewczyny rany zadane czterema ostrzami, nie mogę się powstrzymać przed złapaniem się za mój własny brzuch. Do tego broń Freddy'ego - wlasnoręcznie skonstruowana rękawica z ostrymi nożami przyczepionymi do palców - również jest dowodem pomysłowości reżysera oraz jego chęci oddalenia się od bardziej konwencjonalnych metod zabijania w slasherach, najczęściej za pomocą takich nudnych codziennych narzędzi jak nóż, siekiera czy maczeta. Za dzieciaka te palce-ostrza skutecznie spędzały sen z mych powiek, i do dziś są moją ulubioną bronią wśród morza morderczych narzędzi w horrorach.


  Heather Langenkamp, odtwórczyni roli final girl, też zapada w pamięć, i to nie tylko dzięki swoim zdolnościom aktorskim. Postać Nancy jest dość nietypowa pod tym względem, że jak na bohaterkę slashera jest bardzo "hardcorowa", podobnie jak Jennifer Corvino w Phenomena (1985) reżyserii Daria Argento. Dziewczyna prawie od razu rozpoznaje niebezpiecześstwo jakie czai sie na nią i jej przyjaciół w krainie snów, nie stara sie przed nim uciec, lecz odważnie stawia mu czoło po tym jak odkrywa, że Freddy może zostać sprowadzony do rzeczywistości, jeśli tylko go złapać we śnie na moment przed pobudką. Langenkamp odniosła wielki sukces odtwarzając agresywną naturę Nancy. Film niesie morał, że każdy nasz prywatny koszmar traci na intensywności jeśli tylko mu się przyjrzymy w świetle dnia, a jeśli nie stawimy mu czoła i schowamy w ciemnym kącie podświadomości, z pewnością po cichu będzie rósł w siłę i kiedyś zaatakuje nas ponownie, jak dzieje się w przypadku matki Nancy, która do samego końca nie chce zaakceptować faktu, że Freddy Krueger stanowi realne zagrożenie i dybie na życie jej córki. Koszmar z ulicy Wiązów stawia na motyw, że jesteśmy kowalami swojego losu, całkiem odwrotnie niż w Halloween i Piatku trzynastego, gdzie morderca jest bardziej fizyczną postacią, która atakuje niezależnie od tego jaką postawę przyjmują bohaterowie. Craven zaserwował nam straszliwy koszmar, który przeraża, bo przecież nikt nie może uniknąć snu, lecz jednocześnie zapewnia nas, że jesteśmy w stanie nad nim zapanować, jeśli tylko wiemy jak do niego podejść. Taki optymistyczny akcent, trochę bardziej oczywisty niż to zazwyczaj bywa w kinie grozy.

  Zdaję sobie sprawę, że być może jestem mało obiektywna w ocenie Koszmaru z ulicy Wiązów. Czuję się niesamowicie związana sentymentalnie z tym filmem, gdyż jest on jednym z pierwszych horrorów jakich widziałam i równocześnie tym, którego najbardziej się bałam w dzieciństwie, a Freddy Krueger do dziś jest moją ulubioną postacią z horroru. Możliwe, że jestem częściowo ślepa na wady tego filmu, ale chyba nie da się zaprzeczyć faktowi, że objawia się w nim geniusz. Użycie motywu nocnych koszmarów, od których nie da się po prostu uciec, charakterystyczna postać mordercy, oraz silna, niepoddająca się losowi bez walki final girl niewatpliwie są tylko częścią czynników sprawiających, że Koszmar tak silnie wpływa na swych odbiorców, zapewniając sobie pozycję jednego z najbardziej reprezentatywnych dzieł całego gatunku kina grozy.  Ktoś, kto nigdy nie widział najsłynniejszego tworu Cravena nie ma prawa nazywać się fanem horrorów.

Ocena: 10/10


***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

  1. To zdecydowanie mój ulubiony slasher, a Freddy Krueger jest moim ulubionym horrorowym seryjnym mordercą (jakkolwiek dziwnie to brzmi) – tak bardzo, że aż sobie bluzę z jego podobizną kupiłam;) Z całej serii podobała mi się jeszcze siódemka, i troszkę mniej, ale również trójka. Reszta to taka średniawa rozrywka na jeden raz. W ogóle z tych wszystkich slasherowych popularnych serii najrówniejsze realizacyjnie i zarazem najbardziej zróżnicowane fabularnie (o tyle, o ile można mówić w slasherach o zróżnicowaniu) wydaje mi się “Halloween”, bo w pozostałych widzę taką tendencję “na jedno kopyto”.
    Co do jedynki to klimat, pomysł na fabułę (morderstwa w czasie snu) i mistrzowska ścieżka dźwiękowa wymiatają. Za to nie podobała mi się Langenkamp. W ostatniej scenie najbardziej - w tej, w której przykleja się do szyby samochodu i krzyczy do matki. Ależ ma tam manieryczną mimikę... choć w trójce i siódemce już jest w miarę OK. No, ale to jedyny minus, który w tym filmie dostrzegam - poza tym wszystko jest idealne;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem najmocniej związana emocjonalni z trójką, ponieważ to pierwszy horror jaki kiedykolwiek widziałam i zapoczątkował we mnie pasję. ;) Długo była to moja ulubiona część serri, ale z perspektywy czasu muszę przyznać jedynce wyższość. :) Trójka jest dla mnie na drugim miejscu. :) Co do reszty, to tak naprawdę żadna nie podoba mi się jakoś wyjątkowo, lubię je ze względu na Freddy'ego. ;P Jak mówisz, w "Koszmarze" również, jak to bywa z przydługimi franchise'ami, jest małe zróżnicowanie fabularne, raczej tylko postać samego mordercy jako tako się rozwija.
      Co do Langenkamp, to chyba musisz przyznać, że lepsza jest jej wyrazista gra aktorska niż Rooney Mara w remaku, która w przez większość filmu zachowuje się, jakby była w śpiączce. ;) Mnie Langenkamp bardzo się podoba w "Koszmarze", dzięki niej postać Nancy nabrała takiej fajnej wrednej "bezczelności". ;)

      Usuń
  2. Moim zdaniem od Rooney Mary z remake'u jest lepsza to bez wątpienia, ale od Katie Cassidy już nie - nie rozumiem, dlaczego nie zamienili ich rolami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze ten koncept na Nancy-szara myszke byl zamierzony, kto wie...
      I tak wole Langenkamp, nawet od Katie Cassidy (chociaz na pewno zamiana rol z Mara bylaby ciekawa). :) Obie sa dobre bez dwoch zdan, ale po prostu za bardzo lubie oryginalna Nancy, ktora, przyznaje, nie jest klasyczna postacia, ktora kazdy kocha. Bywa wredna i czasami za bardzo "dominuje" reszte postaci (a zwlaszcza Glen'a), ale sadze, ze to logiczne, ze w koncu to wlasnie taka osoba dala rade Freddy'emu. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty