Bez litości 3 (I Spit on Your Grave 3: Vengeance is Mine) (2015)
Angela Jitrenka - tak naprawdę Jennifer Hills ukrywająca się pod zmienionym nazwiskiem - rozpoczyna terapię grupową dla ofiar gwałtu. Tam poznaje niebojącą się nikogo i niczego Marlę, która wkrótce zostaje brutalnie zgwałcona i zamordowana przez swojego byłego chłopaka. Angela postanawia dokonać krwawej zemsty na modłę tej sprzed pięciu lat...
Remake Pluję na twój grób Meira Zarchiego - Bez litości - zdobył sobie niemałe rzesze zwolenników, wśród których wielu twierdzi nawet, że Steven R. Monroe stworzył wersję lepszą od oryginału (z czym oczywiście równie liczna grupa widzów się nie zgadza). Sequel obrazu, także wyreżyserowany przez Monroego, nie cieszy się aż taką popularnością, aczkolwiek nie przedstawia sobą znacząco niższego poziomu. Za trzecią część serii - Bez litości 3 (I Spit on Your Grave 3: Vengeance is Mine) - zabrał się R.D. Braunstein (Przerwa w podróży, 100 stopni poniżej zera), bazując na scenariuszu jednego z producentów poprzednich dwóch odsłon - Daniela Gilboya. Jak zatem prezentuje się niniejsze "sequelątko"? Cóż... Chociaż mamy parę naprawdę zacnych, dobrze zrealizowanych scen tortur i gore (ważny element gatunku rape and revenge), a gra aktorska jest przyzwoita, niestety pod względem fabularnym film pozostawia sporo do życzenia.
Niejednego widza zapewne ucieszy fakt, że w Bez litości 3 pod nowym imieniem - jako Angela - powraca Jennifer Hills, która w pierwszej części została bestialsko zgwałcona przez pięciu mężczyzn. Sarah Butler znów wcieliła się w bezwzględną mścicielkę, ponownie odwalając kawał dobrej roboty, aczkolwiek tym razem rola nie była aż tak wymagająca jak w Bez litości, głównie dlatego, że obyło się bez długiej, brutalnej sekwencji gwałtu. W filmie o wykorzystywaniu seksualnym mówi się wiele, lecz brak jest bezpośredniej sceny pokazującej okrucieństwo mężczyzn na kobietach (poza fragmentarycznymi wspomnieniami Jennifer), co wywraca do góry nogami przekaz Pluję na twój grób i jego remake'u. Taka już jest ludzka natura, że trudniej jest empatyzować, jeśli nie było się naocznym świadkiem tragedii, po seansie można więc odnieść wrażenie, że twórcy nadto zdemonizowali główną bohaterkę. Angela/Jennifer w pewnym momencie zostaje przedstawiona wręcz jako zwykła wariatka, niepotrafiąca nad sobą zapanować i atakująca nawet tych, którzy nikomu nic złego nie zrobili. Jeśli chodzi o rape and revenge, kluczowym jest, aby mszcząca się postać miała ku temu solidny motyw, gdyż pozwala to na stworzenie wielowymiarowego bohatera, ofiary i oprawcy w jednym (zazwyczaj z przewagą ofiary), wywołującego w odbiorcy pożądaną mieszankę współczucia i zrozumienia oraz odrazy i przerażenia - tego elementu zdecydowanie zabrakło w obrazie Braunsteina.
Tak jak Charles Bronson w Życzeniu śmierci na nowojorskich ulicach dziwnym trafem spotyka samych bandziorów, tak Jennifer, poza paroma wyjątkami, zdaje się napataczać tylko na buców, którzy w głowie mają niewiele poza seksem i napastowaniem kobiet - począwszy od mężczyzny dyskretnie rzucającego okiem na jej pośladki, poprzez bezdomnego komentującego jej piersi, na osiedlowym prostaczku regularnie rzucającym obleśnymi tekstami kończąc. W przypadku Życzenia śmierci jednak przejaskrawienie nie razi tak, jak dzieje się to w przypadku dzieła Braunsteina - tutaj praktycznie każdy posiadacz penisa zostaje określony jako potencjalny gwałciciel, pedofil, damski bokser albo wszystkie te rzeczy na raz. Biorąc pod uwagę, że jest na kim wyładowywać wściekłość i agresję, nagromadzone na wskutek traumatycznego przeżycia z przeszłości, dziw bierze, że wymyślnych morderstw jest tak mało. Twórcy najzwyczajniej w świecie wykazali się brakiem wyczucia gatunku, jako że postanowili przedstawić przesłanie filmu w najnudniejszy możliwy sposób - za pomocą zbędnych dialogów oraz podwątków, które spokojnie można by było ograniczyć czasowo (np. policyjne śledztwo). Dziury i inne niedociągnięcia fabularne dałoby się jeszcze jakoś przełknąć, gdyby tylko nakręcono więcej smakowitych scenek tortur...
Remake Pluję na twój grób Meira Zarchiego - Bez litości - zdobył sobie niemałe rzesze zwolenników, wśród których wielu twierdzi nawet, że Steven R. Monroe stworzył wersję lepszą od oryginału (z czym oczywiście równie liczna grupa widzów się nie zgadza). Sequel obrazu, także wyreżyserowany przez Monroego, nie cieszy się aż taką popularnością, aczkolwiek nie przedstawia sobą znacząco niższego poziomu. Za trzecią część serii - Bez litości 3 (I Spit on Your Grave 3: Vengeance is Mine) - zabrał się R.D. Braunstein (Przerwa w podróży, 100 stopni poniżej zera), bazując na scenariuszu jednego z producentów poprzednich dwóch odsłon - Daniela Gilboya. Jak zatem prezentuje się niniejsze "sequelątko"? Cóż... Chociaż mamy parę naprawdę zacnych, dobrze zrealizowanych scen tortur i gore (ważny element gatunku rape and revenge), a gra aktorska jest przyzwoita, niestety pod względem fabularnym film pozostawia sporo do życzenia.
Tak jak Charles Bronson w Życzeniu śmierci na nowojorskich ulicach dziwnym trafem spotyka samych bandziorów, tak Jennifer, poza paroma wyjątkami, zdaje się napataczać tylko na buców, którzy w głowie mają niewiele poza seksem i napastowaniem kobiet - począwszy od mężczyzny dyskretnie rzucającego okiem na jej pośladki, poprzez bezdomnego komentującego jej piersi, na osiedlowym prostaczku regularnie rzucającym obleśnymi tekstami kończąc. W przypadku Życzenia śmierci jednak przejaskrawienie nie razi tak, jak dzieje się to w przypadku dzieła Braunsteina - tutaj praktycznie każdy posiadacz penisa zostaje określony jako potencjalny gwałciciel, pedofil, damski bokser albo wszystkie te rzeczy na raz. Biorąc pod uwagę, że jest na kim wyładowywać wściekłość i agresję, nagromadzone na wskutek traumatycznego przeżycia z przeszłości, dziw bierze, że wymyślnych morderstw jest tak mało. Twórcy najzwyczajniej w świecie wykazali się brakiem wyczucia gatunku, jako że postanowili przedstawić przesłanie filmu w najnudniejszy możliwy sposób - za pomocą zbędnych dialogów oraz podwątków, które spokojnie można by było ograniczyć czasowo (np. policyjne śledztwo). Dziury i inne niedociągnięcia fabularne dałoby się jeszcze jakoś przełknąć, gdyby tylko nakręcono więcej smakowitych scenek tortur...
Zamiast barbarzyńskiej sekwencji gwałtu, usprawiedliwiającego późniejsze krwawe poczynania bohaterki, mamy tonę pseudopsychologicznych rozważań, prowadzonych przez Jennifer i jej terapeutkę, zapewne mających jak najdokładniej ukazać stan umysłu kobiety... Zrozumiałe, jednak czy naprawdę trzeba było to zrobić właśnie w takiej formie? Film jest zwyczajnie przegadany, na czym ucierpiały wartkość i nasilenie konkretnej akcji. O burzy emocjonalnej rozgrywającej się w Jennifer można było dać znać widzowi równie skutecznie w mniej dosłowny sposób, dając Butler szansę większego wykazania się zdolnościami aktorskimi, które niewątpliwie posiada, i nieco streszczając nudne, często męczące kwestie. Na szczęście wydarzenia nabierają tempa, kiedy bohaterka w końcu zaczyna się mścić, nie tylko na zabójcy przyjaciółki, lecz także na innych nieukaranych przez prawo gwałcicielach. Naprawdę przyprawiających o gęsią skórkę, okrutnych scenek jest niewiele, ale za to ich wykonanie uderza bezwzględnym realizmem. Ciekawych akcji, wynikających z utraty cierpliwości przez Angelę/Jennifer, jest więcej, jednak są one jedynie częścią niezrealizowanych fantazji naszej heroiny. W kobiecie aż się gotuje od agresji, lecz fakt, że daje ona upust tylko niewielkiemu procentowi swojej furii, pozostawia w odbiorcy mały niedosyt i równocześnie wzbudza obawy (lub nadzieje), że będzie kolejny sequel.
Bez litości 3 nie zahacza o żaden temat, który już by nie został poruszony w dwóch poprzednich częściach. Konwencja rape and revenge została zachowana w klasycznej formie, lecz bez obowiązkowej sceny krzywdy ofiary, a tylko z dodatkowym bagażem nudy. Jedynymi mocnymi zaletami filmu są gore (niestety nieobfite) oraz kreacja Butler, która jak na ograniczające warunki scenariusza zrobiła naprawdę bardzo dużo, aby jej postać wypadła dobrze. Zagorzali wielbiciele Bez litości i Bez litości 2 może zobaczą w trzeciej odsłonie serii coś więcej, jednak ci, których obrazy Monroego nie zachwyciły, nie stracą wiele, jeśli ją sobie odpuszczą.
Ocena: 4/10
Bez litości 3 nie zahacza o żaden temat, który już by nie został poruszony w dwóch poprzednich częściach. Konwencja rape and revenge została zachowana w klasycznej formie, lecz bez obowiązkowej sceny krzywdy ofiary, a tylko z dodatkowym bagażem nudy. Jedynymi mocnymi zaletami filmu są gore (niestety nieobfite) oraz kreacja Butler, która jak na ograniczające warunki scenariusza zrobiła naprawdę bardzo dużo, aby jej postać wypadła dobrze. Zagorzali wielbiciele Bez litości i Bez litości 2 może zobaczą w trzeciej odsłonie serii coś więcej, jednak ci, których obrazy Monroego nie zachwyciły, nie stracą wiele, jeśli ją sobie odpuszczą.
Ocena: 4/10
***
Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.
Mi się wydawało, że ta część była najlepsza. Tzn. bardzo lubię oryginał z '78, a rimjeki uważam za straszne gówno, ale z tych nowych ten jest wg mnie najlepszy. Nie to że to jakiś zajefajny-współczesny-klasyk-kina-best-of-roku, ale najlepszy w porównaniu do pozostałych części. Jako jedyny z całej trójki (rimejków) wydawał się mieć coś do powiedzenia. Nie jestem do końca pewien, czy miał do powiedzenia coś mądrego, ale w przeciwieństwie do pozostałych miał, a nie beznamiętne wałkował schemat z większą lub mniejszą brutalnością. To że bohaterka jest przedstawione tak dwuznacznie, że właściwe trudno powiedzieć, czy film ją krytykuje czy stoi po jej stronie było wg mnie ciekawe. No i aktorka grająca koleżankę Anglii/Jennifer (tzn. Jennifer Landon) była zajebista :)
OdpowiedzUsuńJeśli mam porównać do poprzednich części, to też uważam, że nie jest najgorszy, ale i nie najlepszy. Postawiłabym go na równi z jedynką (moim zdaniem dwójce najbliżej do szambowego dna). Może i ma coś do powiedzenia... Tylko nie do końca jestem pewna czy jest to coś, czego już nie powiedział pierwszy remake. Jak na mój gust strasznie dużo żenujących akcji i tekstów tutaj jest, jak np. gadka o Lucyferze i "porannej gwieździe" (Czesi pewnie mają bekę z tej "jitřenki") - całkowicie z dupy wzięta. Albo to pożal się Boże przesłuchiwanie grupy przez panią detektyw... Że o samym zakończeniu nie wspomnę, z jeszcze bardziej z dupy wziętym samobójstwem włącznie - zupełnie jakby scenarzysta nie wiedział, jak to zakończyć, więc dopisał na kolanie byle co, żeby jeszcze przy okazji pozostawić miejsce na kolejny sequel. Oczywiście to wszystko rzecz gustu... Na tle dwójki ten film nie wypada tragicznie, ale i tak mi się nie podoba :P
UsuńPS. Landon rzeczywiście fajnie zagrała, w sumie szkoda, że nie wspomniałam w recenzji.