Grace (2009)
UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!
Grace rozpoczyna się od sceny łóżkowej, lecz mało ma to wspólnego z erotyką, gdyż akt uderza swą beznamiętnością - oczywistym jest, że młode małżeństwo, Madeline i Michael, starają się o dziecko. Nie musimy długo czekać by poznać rezultaty tych starań, ponieważ zaraz potem widzimy Madeline z wydatnym brzuchem, przyjmującą wraz z mężem teściów na obiedzie. Vivian, matka Michaela, krytykuje podejmowane przed Madeline decyzje dotyczące ciąży i dziecka, a zwłaszcza zamiar by urodzić w alternatywnej klinice pod okiem akuszerki. Jednak Madeline jest pewna siebie, nie daje się złamać teściowej, i definitywnie decydyje się na poród w klinice prowadzonej przez swoją dawną przyjaciółkę Patricię. Michael nie jest aż tak przekonany jak jego małżonka. Pewnego dnia Madeline odczuwa ból w klatce piersiowej i Michael zawozi ją do szpitala, jednak problem okazuje się nie zagrażać ani dziecku, ani matce. W drodze powrotnej małżeństwo ulega wypadkowi samochodowemu, w którym Michael ginie na miejscu, tak samo jak dziecko w brzuchu Madeline. Kobieta jednak nie wyraża zgody na indukcję porodu i postanawia donosić martwą ciążę do końca. Po trzech tygodniach dziewczynka w końcu się rodzi, a zrozpaczona Madeline długo tuli w ramionach ciałko pozbawione życia. Patricia, z zamiarem przerwania makabrycznej scenki, wchodzi do pomieszczenia i widzi, że dziecko w niewytłumaczalny sposób nie tylko ożyło, ale i ssie pierś Madeline. Swieżo upieczona mama informuje Patricię, że jej córka ma na imię Grace. Jak łatwo można przewidzieć, Grace nie jest takim sobie zwykłym niemowlakiem...
Grace od początku mnie zaciekawiła, nawet plakat wydał się interesujący (już same słowa "love, undying" obiecują wiele). Fabuła w dość mroczny sposób przedstawia zagadnienia intrygujące ludzkość od niepamiętnych czasów - macierzyństwo/kobiecość, więź pomiędzy matką a dzieckiem, oraz rola mężczyzny (ojca) w rodzinie. Zdecydowałam się obejrzeć ten film, gdyż lubię taką tematykę w horrorach, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi dziecko z piekła rodem. Akurat pod tym względem Grace mnie nie zawiodła - dziecię okazuje się być niezłym pasożytem dla swej matki, siejącym spustoszenie zarówno w ciele jak i psychice Madeline. Do tego wtopiony w tło motyw instynktu drapieżnika jest miłym dodatkiem. Mimo to Grace mnie nie oczarowała. Przyznam, że musiałam zastanowić się nad powodem... Fabuła toczy się trochę zbyt wolno jak na ok. 85-cio minutowy film, ale w sumie dzięki temu intensywność relacji między postaciami jest lepiej wyczuwalna. Jest parę przydługich scen, jest też parę zupełnie niepotrzebnych. Jednak bez wątpienia w zatopieniu się w tym obiecujcym horrorze najbardziej przeszkadza mi sztuczność "efektów specjalnych" i komiczność niektórych momentów. Ale zacznijmy od początku...
Grace rozpoczyna się od sceny łóżkowej, lecz mało ma to wspólnego z erotyką, gdyż akt uderza swą beznamiętnością - oczywistym jest, że młode małżeństwo, Madeline i Michael, starają się o dziecko. Nie musimy długo czekać by poznać rezultaty tych starań, ponieważ zaraz potem widzimy Madeline z wydatnym brzuchem, przyjmującą wraz z mężem teściów na obiedzie. Vivian, matka Michaela, krytykuje podejmowane przed Madeline decyzje dotyczące ciąży i dziecka, a zwłaszcza zamiar by urodzić w alternatywnej klinice pod okiem akuszerki. Jednak Madeline jest pewna siebie, nie daje się złamać teściowej, i definitywnie decydyje się na poród w klinice prowadzonej przez swoją dawną przyjaciółkę Patricię. Michael nie jest aż tak przekonany jak jego małżonka. Pewnego dnia Madeline odczuwa ból w klatce piersiowej i Michael zawozi ją do szpitala, jednak problem okazuje się nie zagrażać ani dziecku, ani matce. W drodze powrotnej małżeństwo ulega wypadkowi samochodowemu, w którym Michael ginie na miejscu, tak samo jak dziecko w brzuchu Madeline. Kobieta jednak nie wyraża zgody na indukcję porodu i postanawia donosić martwą ciążę do końca. Po trzech tygodniach dziewczynka w końcu się rodzi, a zrozpaczona Madeline długo tuli w ramionach ciałko pozbawione życia. Patricia, z zamiarem przerwania makabrycznej scenki, wchodzi do pomieszczenia i widzi, że dziecko w niewytłumaczalny sposób nie tylko ożyło, ale i ssie pierś Madeline. Swieżo upieczona mama informuje Patricię, że jej córka ma na imię Grace. Jak łatwo można przewidzieć, Grace nie jest takim sobie zwykłym niemowlakiem...
Grace od początku mnie zaciekawiła, nawet plakat wydał się interesujący (już same słowa "love, undying" obiecują wiele). Fabuła w dość mroczny sposób przedstawia zagadnienia intrygujące ludzkość od niepamiętnych czasów - macierzyństwo/kobiecość, więź pomiędzy matką a dzieckiem, oraz rola mężczyzny (ojca) w rodzinie. Zdecydowałam się obejrzeć ten film, gdyż lubię taką tematykę w horrorach, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi dziecko z piekła rodem. Akurat pod tym względem Grace mnie nie zawiodła - dziecię okazuje się być niezłym pasożytem dla swej matki, siejącym spustoszenie zarówno w ciele jak i psychice Madeline. Do tego wtopiony w tło motyw instynktu drapieżnika jest miłym dodatkiem. Mimo to Grace mnie nie oczarowała. Przyznam, że musiałam zastanowić się nad powodem... Fabuła toczy się trochę zbyt wolno jak na ok. 85-cio minutowy film, ale w sumie dzięki temu intensywność relacji między postaciami jest lepiej wyczuwalna. Jest parę przydługich scen, jest też parę zupełnie niepotrzebnych. Jednak bez wątpienia w zatopieniu się w tym obiecujcym horrorze najbardziej przeszkadza mi sztuczność "efektów specjalnych" i komiczność niektórych momentów. Ale zacznijmy od początku...
Plus dla Grace również za to, jak komentuje rolę ojców w świecie silnych kobiecych instynktów. Miejsce mężczyzny jest raczej... Właściwie to w ogóle nie ma dla nich miejsca. Przynajmniej nie dla mężczyzny z biologicznego punktu widzenia. Miejsce dla ojca jako aktywnego członka rodziny jak najbardziej jest i w filmie na samym końcu zostaje definitywnie zajęte przez koleżankę i akuszerkę Madeline - Patricię, która jest dużo bardziej aktywną i indywidualną postacią od obecnych w fabule filmu panów. W Grace są trzy męskie postacie - mąż Madeline Michael, mąż Vivian Henry, i Richard Sohn, lekarz zaprzyjaźniony z Vivian. Zaborcza teściowa jest matczyną figurą dla wszystkich trzech, co symbolicznie ukazane jest za pomocą... Karmienia piersią. W przypadku Michaela dowiadujemy się, że pił mleko matki do trzeciego roku życia, a jeśli chodzi o Henry'ego i doktora Sohna, jest to zaprezentowane mniej bezpośrednio... Możliwe, że Henry "bawiący się" piersią Vivian może być po prostu w samym środku zwyczajnej gry wstępnej, jednak w późniejszym momencie widzimy, że starsza pani nadal dysponuje niezłymi zasobami, więc mąż też raczej skorzystał. W przypadku Sohna, kiedy pobiera od Madeline próbkę mleka oczywistym jest, że sytuacja go podnieca, a wcześniej, kiedy Vivian przychodzi do niego w pewnej sprawie, mówi "być może jest coś, co i ty mogłabyś dla mnie zrobić" i w tym samym momencie widzimy zbliżenie szklanki, z której doktor popija... I płyn wygląda na mleko. Nie twierdzę, że pochodzi ono od Vivian, ale jest to interesujące nawiązanie - można zgadywać na ten temat. Poza tym, wszyscy trzej panowie wydają się w dużym stopniu uzależnieni od Vivian, co objawia się w ich zachowaniu, zwłaszcza kiedy są w jej towarzystwie - żaden z nich nie grzeszy siłą charakteru ani osobowością, tym bardziej nie wyglądają na tradycyjną "głowę rodziny". To sprawia, że określenie "duże dzieci" można zastosować pod ich adresem w dosłownym znaczeniu.
Ale co z tytułową Grace? Jak już wspomniałam wcześniej, niemowlę jest czymś w rodzaju pasożyta - żeruje na matce, mocno zagrażając jej życiu i zdrowiu. Jednak obraz takiego dziecka jest bardzo dobrze wkomponowany w motyw oddanego, pozbawionego egoizmu wzorca mecierzyństwa Madeline - przy Grace naprawdę ma szansę się wykazać. Dziecię jest też symbolem drapieżnictwa rodzaju ludzkiego. Przed jej urodzeniem Madeline była zagorzałą weganką - nawet kotu dawała wyłącznie mleko sojowe, a Animal Channel, które oglądała praktycznie cały czas, było dla niej jak film grozy. Po przyjściu na świat córeczki... Trochę musiała się zmienić, zwłaszcza dlatego, że Grace na pewno na wegankę się nie zapowiadała. No i stało się - w Madeline również obudził się drapieżnik. Musiała przecież jakoś zdobywać pożywienie dla swej pociechy, tak by sama nie skonać dokarmiając ją. Młoda mama pokonała więc swoje obrzydzenie do krzywdzenia zwierzątek (i ludzi), oraz zaakceptowała, że bez krwi nie ma życia. Ta mroczność ludzkiej natury podkreślona w filmie również bardzo przypadła mi do gustu.
Tyle się rozpisałam o tym, co mi się w Grace podobało, że teraz w końcu muszę wyjaśnić, dlaczego jednak nie mogę jej określić jako wybitny film. Otóż uważam, że choćby nie wiem jak głębokimi i ciekawymi przesłaniamy produkcja była naszpikowana, forma wciąż jest bardzo ważna. I tego właśnie brakuje w Grace. Potencjał był, lecz niestety nie został odpowienio wykorzystany. Efektów specjalnych jest niewiele, i dobrze, bo więcej nie potrzeba. Ale ich jakość naprawdę nie sprzyja straszeniu - najważniejszej idei horrorów. Mówię tutaj głównie o scenach z niemowlakiem w roli głownej - szpetność i sztuczność użytej kukły jest skandaliczna i zamiast straszyć... Śmieszy (zwłaszcza w jednym momencie, kiedy mała dostaje drgawek). Trochę komediowy posmak mają też sceny, gdzie Madeline gania po pokoju Grace za muchami. Osobiście nie lubię takiego dodawania humoru do horrorów, jeśli nie jest to jedna z późniejszych części franchise'u (chociaż nie jestem przekonana, czy to było zamierzone... Jak nie było to jeszcze gorzej). Możliwe, że fani takich zabiegów bardziej docenią Grace. Kolejny zawód spotkał mnie pod koniec filmu, gdzie w ostatnich sekundach widzimy Madeline z dość poważną raną, która też jest bardzo brzydko wykonana, tym razem metodą komputerową. Jeśli chodzi o naruszone ludzkie ciało, bardzo tęsknię za czasami, kiedy efektowny makijaż załatwiał sprawę - o ileż bardziej to było groteskowe od kreskówkowego CGI. Samo zakończenie też jest troszkę zbyt przewidywalne - odnoszę wrażenie, że zostało napisane "na odwal się". Po prawie półtoragodzinnym wchłanianiu ciekawych motywów filmu spodziewałam się czegoś o mocniejszej sile uderzenia... Niestety, nie tym razem. I jak tu sobie wziąć do serca poważne tematy zaprezentowane nam w fabule?
Ocena: 6/10
Tyle się rozpisałam o tym, co mi się w Grace podobało, że teraz w końcu muszę wyjaśnić, dlaczego jednak nie mogę jej określić jako wybitny film. Otóż uważam, że choćby nie wiem jak głębokimi i ciekawymi przesłaniamy produkcja była naszpikowana, forma wciąż jest bardzo ważna. I tego właśnie brakuje w Grace. Potencjał był, lecz niestety nie został odpowienio wykorzystany. Efektów specjalnych jest niewiele, i dobrze, bo więcej nie potrzeba. Ale ich jakość naprawdę nie sprzyja straszeniu - najważniejszej idei horrorów. Mówię tutaj głównie o scenach z niemowlakiem w roli głownej - szpetność i sztuczność użytej kukły jest skandaliczna i zamiast straszyć... Śmieszy (zwłaszcza w jednym momencie, kiedy mała dostaje drgawek). Trochę komediowy posmak mają też sceny, gdzie Madeline gania po pokoju Grace za muchami. Osobiście nie lubię takiego dodawania humoru do horrorów, jeśli nie jest to jedna z późniejszych części franchise'u (chociaż nie jestem przekonana, czy to było zamierzone... Jak nie było to jeszcze gorzej). Możliwe, że fani takich zabiegów bardziej docenią Grace. Kolejny zawód spotkał mnie pod koniec filmu, gdzie w ostatnich sekundach widzimy Madeline z dość poważną raną, która też jest bardzo brzydko wykonana, tym razem metodą komputerową. Jeśli chodzi o naruszone ludzkie ciało, bardzo tęsknię za czasami, kiedy efektowny makijaż załatwiał sprawę - o ileż bardziej to było groteskowe od kreskówkowego CGI. Samo zakończenie też jest troszkę zbyt przewidywalne - odnoszę wrażenie, że zostało napisane "na odwal się". Po prawie półtoragodzinnym wchłanianiu ciekawych motywów filmu spodziewałam się czegoś o mocniejszej sile uderzenia... Niestety, nie tym razem. I jak tu sobie wziąć do serca poważne tematy zaprezentowane nam w fabule?
Ocena: 6/10
Dzięki za tą reckę, bo jakoś mi ten tytuł umknął, a dzięki Tobie wczoraj nadrobiłam zaległości;) Lubię takie niszówki, tym bardziej jak przedstawiają oklepaną w kinie grozy postać z zupełnie innej strony. Poza tym zachwycił mnie brudny klimat i bohaterowie (wszyscy są lekko trzepnięci - tak, że chwilami wydaje się, że jedyną normalną osobą z tej gromadki jest nie kto inny, jak Grace...). Efekty też mi się podobały, ale nie powiedziałabym, że była tu jakaś ingerencja komputera. Mnie to wyglądało na fizycznie obecne na planie rekwizyty. Jak już zauważyłaś dobrze, że nie przegięli z rozlewem krwi, a to co się rozlewa robi naprawdę realistyczne wrażenie. Jedyny rekwizyt, który zaleciał mi amatorką to lalka martwej Grace zaraz po porodzie - jak na dłoni widać, że to guma. Zakończenie natomiast mogłoby pozostawiać pole do wielorakiej interpretacji - no wiesz, twórcy powinni zostawić widzom ocenę, czy Grace naprawdę była tym, kim była, czy to tylko halucynacje jej matki były. Pewnie gdyby film kręcił Cronenberg (a scenariusz jest w jego stylu) byłby bardziej głęboki, no, ale i tak wyszedł całkiem nieźle. Jeszcze raz dzięki wielkie za cynk!
OdpowiedzUsuńFilm jest ciekawy, ale wlasnie efekty specjalne mi go zbrzydzily... Kukla majaca byc Grace wydala mi sie bardzo sztuczna we wszystkich scenach, gdzie trzeba bylo jej uzyc zamiast prawdziwego dziecka.... Moim zdaniem mogla zostac wykonana lepiej. ;) Efekty komputerowe zauwazylam tylko na samym koncu, wydaje mi sie, ze ta technika zostala wykonana postrzepiona piers Madeline. Ja zakonczenie zinterpretowalam raczej doslownie, bo w filmie nie zauwazylam zbyt wielu sugestii, ze wszystko moze byc wynikiem choroby psychicznej Madeline... Wiesz, w koncu nie karmila Grace normalnym jedzeniem, wiec mala chyba by umarla z glodu. ;) W tym przypadku nie chce mi sie wierzyc, ze Patricia jezdzilaby po kraju ze swoja ukochana i z martwym niemowlakiem. ;) Chyba, ze sama bylaby swirnieta, ale jesli podazac tym tokiem myslenia wszyscy w filmie nadaja sie do zamkniecia w pokoju bez klamek. ;) Dlatego wole widziec Grace jako prawdziwego krwiopijczego pasozyta, a innych bohaterow jako wlasnie lekko oryginalne indywidualnosci - wszyscy bedacy odbiciami w krzywym zwierciadle realnych ludzkich zachowan oraz instynktow. :) Ciesze sie, ze moja recenzja zachecila Cie do obejrzenia filmu i, ze Ci sie spodobal. :) Ja tez nie zaluje, ze obejrzalam, jest naprawde napakowany ciekawymi potywami, mozna interpretowac i rozmyslac do woli. :) Jednak stylistycznie nie do konca przypadl mi do gustu a dla mnie to duzy ubytek, a szkoda. :(
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDla mnie to Grace raczej zombie była, a nie wampirem. Ok, na początku piła krew, ale jak zaczęła ząbkować to przerzuciła się na ludzkie mięso, a wampiry mięsa nie jedzą:) Tylko takim nowoczesnym zombie, który nie gnije i jakimś cudem rośnie (!) Pasożytem? Być może tak, ale też takim nowoczesnym, które wracają po śmierci do życia. Nie wiem, czy żyjące pasożyty mają taką zdolność, no ale nie znam się na tym, więc tutaj się nie mądrzę;)
UsuńTak, wiem, że w takim kształcie jak to wyglądało o wielorakiej interpretacji nie mogło być mowy, ale nie dlatego, że dziecko niekarmione by umarło, bo ja bym wolała, żeby na końcu się okazało, że główna bohaterka tak naprawdę cały czas pielęgnowała trupa niemowlaka, ale uroiła sobie, że on żyje. Ale żeby równocześnie twórcy tylko to zasugerowali, nie mówiąc nic wprost, żeby pozostawić widzom wątpliwości, czy aby wszystko, co widziała główna bohaterka nie było jednak prawdą. No, ale wówczas musieliby powycinać niektóre kwestie tej położnej i jej asystentki, które czasem wprost mówiły, że dziecko przeżyło. Moim zdaniem taka fabuła pozostawiała miejsce na większe kombinowanie, z którego twórcy niestety nie skorzystali. Obrali jedną interpretację i wyszło całkiem nieźle, ale zawsze mogło być lepiej.
Slowo "pasozyt" uzylam jako przenosnie, gdyz Grace tym wlasnie byla dla swojej matki, prawdziwe zywe pasozyty oczywiscie nie wracaja do zycia po smierci. ;)
UsuńNo moze Grace byla blizsza zombie, bo chyba troszke gnila jak nie byla dobrze karmiona (scena kapieli, gdzie Grace nabawila sie paskudnego otarcia bez powodu) i smierdziala trupem. ;) Ale z drugiej strony nie zachowywala sie jak zombie poza tym, tylko jak prawdziwe niemowle... Wiem, ze jak wampir tez nie. ;) Dokladnego terminu na takiego stwora nie ma, przez wiekszosc filmu pije krew, wiec napisalam "wampir", ot tak, z braku laku. :)
No wlasnie, tez bym wolala, zeby sie okazalo, ze Madeline pielegnowala swoje martwe dziecko... Ale jak mowisz, Patricia i jej asystentka wyraznie mowily, ze dziecko przezylo, wiec od razu wykluczylam te mozliwosc i kombinowalam, ze dziecko naprawde zyje, tylko Madeline sobie ubzdurala, ze musi pic krew. W takim wypadku, gdyby bylo zwyklym dzieckiem i matka poilaby je krwia, pewnie by umarlo. Chociaz moze nie trzeba spodziewac sie takiej logiki po tym filmie, mozliwe, ze jednak Madeline byla wariatka i Patricia, zaslepiona miloscia, ja w tym wspierala. ;)
Mimo wszystko, wole interpretowac wszystko doslownie i widziec w tym po prostu skrzywiony obraz rodziny. :)