Tatuażysta (The Tattooist) (2007)

  Jake Sawyer (Jason Behr), znany amerykański tatuażysta wykorzystujący swoje umiejętności w celach medycznych, znajduje się właśnie w Singapurze, gdzie odbywa się festiwal tatuażu. Wpada mu tam w oko Sina (Mia Blake) - Samoanka, która przyleciała na imprezę z kuzynem. Jake, idąc za dziewczyną, wchodzi do jednego z wielu namiotów i staje się świadkiem wykonania na mężczyźnie tradycyjnego samoańskiego tatuażu, a odchodząc kradnie narzędzie do "wydziabywania" takich dzieł. Na ulicy spotyka niezadowolonego klienta, który zarzuca mu, że zrobiony przez niego tatuaż nie wyleczył mu syna. Jake w zdenerwowaniu upuszcza skradziony przedmiot i podnosząc go rani się w dłoń. Tej samej nocy postanawia, że następnego dnia poleci do Auckland w Nowej Zelandii by odnaleźć Sinę i oddać jej "zgubę". Na miejscu rozpoczyna pracę w studiu dawnego przyjaciela jako zwykły tatuażysta, nie wykorzystując swoich "uzdrawiających" wzorów. Samoańczyków żyjących w rejonie jest niewiele, więc Jake nie ma problemu z namierzeniem Siny - nieszczęsne narzędzie zostaje zwrócone, a dziewczyna poderwana z sukcesem. Okazuje się jednak, że tajemnicza siła kontynuuje pracę nad każdym tatuażem zrobionym przez Jake'a, doprowadzając tym samym do śmierci fanów rysunków na ciele.

  Tatuażysta jest kinowym debiutem reżysera telewizyjnego Petera Burgera. Widzimy tutaj próbę nakręcenia nastrojowego horroru z wykorzystaniem egzotyki samoańskiej kultuty tatuażu. Muszę przyznać, że pomysł jest niczego sobie, i to właśnie nietypowe osadzenie fabuły przyciągnęło mnie do tego filmu, pomijając, że sama jestem fanką tattoo. Niestety, wypadło bardzo cienko. Poza przyjemnością porównywalną z oglądaniem Discovery Channel, Tatuażysta nie dostarcza widzowi nic, co mogłoby przykłuć uwagę na dłużej... Na krócej też raczej nie.


  Mamy do czynienia z najzwyklejszą, oklepaną historią o duchu próbującym zemścić się na swym oprawcy za doznane krzywdy, przy okazji wysyłając na tamten świat kilku innych Bogu ducha winnych ludzi... I nikomu nie może z tego powodu być przykro - umarł starszy pan, którego widzieliśmy przez 10 sekund na początku filmu? Kogo to obchodzi? Gdyby problem dotyczył tylko drugo- i trzecioplanowych postaci, dałoby się to przeżyć. Niestety, zarówno Jake jak i jego wybranka Sina są po prostu nudnymi, stereotypowymi bohaterami. On jest tajemniczym przystojniakiem z bagażem traumy wyniesionej z dzieciństwa, a ona miłą dziewczyną, która poza spędzaniem czasu z rodziną zdaje się nie mieć żadnych rozrywek. Do tego rodzice obydwojga umarli kiedy byli młodzi... Ach, ileż ta obiecująca para ma wspólnego.

  Niektóre postacie są w filmie tylko po to, żeby naprowadzić Jake'a na własciwy trop do rozwiązania zagadki - po co bawić się w pisanie sensownego scenariusza, skoro można pójść na łatwiznę i wtłoczyć w fabułę chłopca-medium, który w magiczny sposób znajduje się w pobliżu Jake'a w odpowiedniej chwili? Do tego też nie mogło zabraknąć skąpo ubranej panienki narzucającej się naszemu głównemu bohaterowi... Scenarzyści widocznie uznali, że skoro w Tatuażyście nie będzie wiele ciekawych klimatycznych scen, to przynajmniej da męskiej części widowni coś na czym by mogli zawiesić oko, żeby nie wyszli z sali w połowie filmu.



  Nie powiem, jest próba wkomponowania paru mocniejszych scen z obdzieraniem ze skóry, w trakcie których przeszedł mnie dreszcz. Aczkolwiek przyzwoicie zrealizowane, jest to zdecydowanie zbyt mało, żeby głębiej zainteresować. Oba krótkie momenty wyglądają, jakby były wstawione na siłę, gdyż nijak się mają do fabuły, a ich obecność nie wpływa pozytywnie na urok całego filmu. Winne tutaj jest też rozmieszczenie tych scen - pierwsza na początku, pewnie żeby zachęcić do oglądania dalej, a druga na końcu, prawdopodobnie w ramach przeprosin za nudę i brak oryginalności pomiędzy. Poza nimi Tatuażysta w żadnym wypadku nie jest filmem gore. Mało krwiste sceny śmierci są dopracowane przeplatanką CGI i makijażu, lecz nie wszyscy martwi/konający delikwenci są nam pokazani w pełnej krasie. Pod tym względem więc film nie szokuje. Niektóre sekwencje snów Jake'a, odtwarzających trudne przeżycia z dzieciństwa i wyrażających poczucie winy/utratę wiary w "lecznicze" tatuaże, swój klimat mają, ale szkoda, że ich też jest mało. Nie twierdzę, że dobry horror powinien być zapełniony brutalnością i krwią, tylko, że Tatuażysta poniósł klęskę jeśli chodzi o budowanie nastroju grozy, więc nadrobienie tego braku efektownym gore na pewno by nie zaszkodziło.

  W filmie jest obecny motyw rodziny, przedstawiony nam zaraz na wstępie. Jake wyprowadził się z domu w bardzo młodym wieku w wyniku (delikatnie mówiąc) napiętych stosunków z ojcem. W fabule jest to rozwinięte w dość oczywisty sposób - Jake ma swoją rolę w zaprowadzeniu spokoju w pewnej samoańskiej rodzinie. Nie ma to jednak wpływu na rozwój bohatera, zwłaszcza, że mówimy już o samym zakończeniu filmu... Wątek, który zapewne miał nadać całości trochę "głębszy" wyraz, okazał się więc być zbędnym składnikiem.


  Tatuażysta, mimo tego, że w internecie nie zbiera pozytywnych opinii, po przeczytaniu streszczenia może wzbudzić w potencjalnym widzu pewne nadzieje ze względu na objecującą nowozelandzką egzotykę oraz oryginalność osadzenia fabuły w tatuatorskim środowisku. Ja dałam się oszukać i, nie licząc scen gdzie Jason Behr paraduje bez koszulki, straciłam ok. 90 minut z życia na ziewanie i wyglądanie przez okno - cena za możliwość przekonania się o wartości filmu na własne oczy. Plusem może być to, że jeśli lubicie/macie tatuaże, po obejrzeniu być może stwierdzicie, że chcecie następny.

Ocena: 3/10

***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

Najczęściej czytane posty