Zza światów (From Beyond) (1986)

  Stuart Gordon jest twórcą, który podbił serca widzów swoją nadzwyczajną zdolnością do przenoszenia na ekran opowiadań Howarda Phillipsa Lovecrafta. Reżyser nieraz udowodnił, że potrafi lekką ręką połączyć esencję prozy znanego pisarza z własną, niepowtarzalną stylistyką, z takiego stopu formując prawdziwie unikatowe dzieło. Rok po Reanimatorze gorliwy adaptator wydał na świat drugą w swojej karierze filmową wersję twórczości samotnika z Providence - Zza światów. Jak to bywa u Gordona, i w tym przypadku obraz jest wynikiem jedynie luźnej inspiracji literackim pierwowzorem, z którego zaczerpnięto główny wątek fabularny po to, by dorobić do niego świeżą, ociekającą krwią i czarnym humorem historię.

  Dr Edward Pretorius (Ted Sorel) i jego asystent, dr Crawford Tillinghast (Jeffrey Combs), opracowali rezonator umożliwiający człowiekowi wgląd do innych wymiarów. Podczas jednego z eksperymentów istota spoza naszej rzeczywistości pozbawia Pretoriusa głowy, policja jednak nie daje wiary dziwacznym zeznaniom Tillinghasta i oskarża go o morderstwo. Mężczyzna, podejrzewany o schizofrenię, ląduje w szpitalu psychiatrycznym, gdzie zostaje poddany diagnozie dr Katherine McMichaels (Barbara Crampton). Psychiatra postanawia dać naukowcowi szansę na udowodnienie swej niewinności poprzez powtórzenie doświadczenia z rezonatorem.


  Większość członków ekipy produkcyjnej Reanimatora powróciła do swoich stanowisk pracując przy Zza światów, w tym scenarzysta Dennis Paoli, producent Brian Yuzna oraz eksperci od efektów specjalnych i charakteryzacji - John Carl Buechler i John Naulin. Na planie spotkali się ponownie również odtwórcy dwóch głównych ról, Combs i Crampton (którzy dziewięć lat później wystąpili razem w jeszcze jednej Gordonowskiej adaptacji Lovecrafta - Potwór na zamku). Ci, których urzekły perypetie Herberta Westa i jego chodzących nieboszczyków, mogą zatem sięgnąć po następny obraz reżysera jak po pewniaka: dzięki wprawnym, zgranym twórcom i obsadzie oba filmy trzymają bardzo podobny (czyli wysoki) poziom, acz ten drugi bez wątpienia był dużo większym wyzwaniem dla specjalistów od animatroniki...

  Fabuła Zza światów nie jest zbyt innowacyjna, jako iż po raz enty przerabia treści, które od czasów Frankensteina Mary Shelley zdążyły na dobre zapuścić korzenie w fantastyce grozy - mamy szalonego naukowca, kontrowersyjny wynalazek oraz zgubne konsekwencje nadmiernego wścibstwa jednostki, zaślepionej głodem wiedzy i nowych odczuć... Lecz tym razem wyeksploatowane do granic możliwości motywy zostały przedstawione w niecodziennym, nad wyraz psychodelicznym stylu, niepozbawionym mocnych elementów pełnokrwistego body horroru. Wszelkie stwory nie z tego świata, jakie możemy tutaj zobaczyć, występują we wszystkich rozmiarach i kształtach, a niektóre - te najpotężniejsze - mają całkowitą kontrolę nad swoją cielesną powłoką, podczas seansu możemy więc podziwiać przeróżne wywijasy, rozrosty, spłaszczenia, kompletne zmiany struktury i powroty do pierwotnego stanu. Oczywiście Gordon nie byłby sobą, gdyby nie zostawił w tej kotłowaninie miejsca na odrobinę soczystego gore - wspomniane potworki o prezencji przyprawiającej o gęsią skórkę lubią czasem pożywić się ludzkim mięsem (o czym m.in. przekonuje się jeden z bohaterów, kiedy chmara owadopodobnych istot obgryza mu ciało do kości). Reżyser bez dwóch zdań dał solidny upust swojej "chorej" wyobraźni, a twórcy efektów praktycznych dzielnie dotrzymali mu kroku, sumiennie i z pedantyczną dokładnością nadając fizyczną formę jego zawiłym, makabrycznym wizjom.




  Dzieło Gordona to niezwykle dopracowany majstersztyk wizualny i prawdziwa gratka dla wielbicieli ostro oddziałujących na zmysły widowisk, ale cała ta spektakularność prawdopodobnie nie spełniłaby swojej roli, gdyby nie przytłaczający, klaustrofobiczny klimat odrealnienia, w dużej mierze osiągnięty dzięki osadzeniu lwiej części akcji w ponurym domostwie Pretoriusa. Po włączeniu rezonatora przestronna willa, pełna tańczących ze sobą świateł i cieni, zamienia się w swoistą pułapkę na szczury i aby z niej uciec, potrzebna jest trzeźwość umysłu, którą jednak burzy stymulujący wpływ, jaki na szyszynkę - lub "siedzibę duszy", jak nazwał ją Kartezjusz - ma wytwarzane przez niebezpieczne urządzenie pole magnetyczne. Bohaterowie, zasmakowawszy doznań rodem z innego wymiaru, zaczynają balansować na granicy zmysłów znanych i nieznanych, zatem nic dziwnego, że drugim najczęściej odwiedzanym przez nich miejscem jest nieprzyjazny, zimny i sterylny szpital psychiatryczny...

  Zza światów przede wszystkim jest ambrozją dla oczu. Bogaty w wymyślne efekty specjalne obraz robi silne wrażenie na widzu na płaszczyźnie wizualnej, równocześnie kreując odurzającą atmosferę psychicznego osaczenia, co ratuje całokształt przed konwencjonalnością mało odkrywczej myśli przewodniej fabuły. Gordon z powodzeniem oddał w swoim tworze subtelną, nieuchwytną grozę - urok prac Lovecrafta -  i sprawnie wkomponował ją do swojej śmiałej koncepcji horroru cielesnego. Film ten zdecydowanie jest pozycją obowiązkową dla miłośników przepełnionego groteską, nietuzinkowego kina.

Ocena: 7/10

***

Powyższa recenza znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty