Dead Boyz Don't Scream (2006)

  Za polecenie filmu dziękuję Jakubowi Pelczarowi z blogu Na trzeźwo nie warto.

  Dead Boyz Don't Scream jest homoerotycznym slasherem, wyreżyserowanym przez Marca Saltarelliego na podstawie scenariusza niejakiego Ricka Jensena. Nic Wam te nazwiska nie mówią? Wszystko więc z Wami jest w jak najlepszym porządku, gdyż omawiany tutaj horrorek jest jedynym pełnometrażowym dziełem tych praktycznie nieznanych twórców, wyświetlonym tylko na kilku festiwalach filmowych LGBT. Tak jak zdradza to plakat, obraz skierowany jest głównie do odbiorców poszukujących męskiej nagości: fabuła kręci się wokół modeli, którzy lubią większość czasu spędzać w samych slipkach, ale w każdej chwili są gotowi pozbyć się zbędnego balastu pod postacią tejże obcisłej bielizny... Zapewne większość z Was już wyczuwa wysokie stężenie chłamu w tej produkcji, i nic dziwnego. Reżyser nawet nie starał się, żeby całość nie wypadła żenująco słabo, jednak, o dziwo, trzeba mu przyznać jedno - Saltarelli wie, jak operować tandetą, by widz mógł przetrwać 80 minut seansu we względnie dobrym humorze.

  Grupka mężczyzn bierze udział w rozbieranej sesji zdjęciowej na wsi, podczas gdy nieznany zabójca, uzbrojony w różne ostre narzędzia, sieje spustoszenie...

Tak, proszę Państwa - to jest najprawdziwszy kadr z filmu.

  Dead Boyz Don't Scream leży i kwiczy zarówno na płaszczyźnie technicznej, jak i fabularnej, co z pewnością nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, bo niby czego innego spodziewać się po projekcie, którego najważniejszym celem było danie szansy kilku chłoptasiom na pokazanie swoich wdzięków publiczności spragnionej wyrzeźbionych męskich ciał? Począwszy od schematycznego, pzewidywalnego scenariusza, poprzez amatorski montaż i powalające nieporadnością kadrowanie (ach, te cięcia mające "ukryć" brak funduszy na jakiekolwiek efekty specjalne), a skończywszy na zawstydzająco drewnianej grze aktoskiej i tępych dialogach... Wydawałoby się, że wszystko tutaj będzie prawdziwą torturą dla nieszczęśników, którzy lekkomyślnie pokuszą się o wciśnięcie przycisku "play", twórcy jednak spróbowali nadrobić dystansem limity narzucone im przez ich badzo wątpliwą smykałkę do kręcenia filmów i głodowy budżet, co na szczęście zakończyło się powodzeniem... Chociaż jeśli przeszkadzają Wam wciśnięte gdzie się da zbliżenia penisów, naprężonych klat i jędrnych pośladów - nadal nie macie czego tutaj szukać.

  Dzieło Saltarelliego bez wątpienia zdrowo śmieszy, ale nie jest to zasługa jego faktycznej komediowości, a wszechogarniającej denności przedstawionej nam na ekranie historii oraz całkiem niezłego wykorzystania kiczu. Dead Boyz Don't Scream bywa "tak złe, że aż dobre" nie tylko ze względu na marne zdolności reżysera, lecz także dlatego, że ten dokładnie wiedział, jak obrócić na swoją korzyść własne ograniczenia. W trakcie seansu więc to nie konkretnie przemyślany humor trzyma nas w fotelu, tylko - jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało - świadomość, że kolejna scena będzie jeszcze gorsza od poprzedniej. Rechot rozbawienia może wywołać sekwencja pokazująca modeli pozujących w samych kowbojskich kapeluszach z wesołą, głupkowatą muzyczką w tle, rozkosznie sztuczne gonitwy po lesie (np. "pospieszna" ucieczka w ślimaczym tempie), a nawet same morderstwa... Bo przecież "przypadkowe" zdarcie ofierze slipek siekierą na swój kompromitująco bezmózgi sposób (chyba) bawi.



  Nie ma co ukrywać, że Dead Boyz Don't Scream, mimo iż posiada wszystkie podstawowe cechy kina slash, jako horror nie sprawdza się w ogóle - napięcia czy poczucia grozy próżno tutaj szukać. Jednak jako źródło niezobowiązującej rozrywki, pozwalającej na chwilowe wyłączenie myślenia, obraz Saltarelliego jest nawet znośny. Sceny nagości, w większości komiczne, powinny zadowolić tych, którym niestraszny jest widok męskiego ciała w całej jego okazałości, a pocieszna niezdarność (nie do końca niezamierzona), z jaką zrealizowano film, umila czas spędzony przed ekranem. Jeśli tylko jesteście wystarczająco ciekawi i macie słabość do śmieciowych produkcji, seans Dead Boyz Don't Scream może Wam dostarczyć ponad godzinę w miarę przyzwoitej frajdy.

Ocena: 4/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty