Demony (Dèmoni; Demons) (1985)

UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!

  Cheryl na stacji metra dostaje od nieznajomego mężczyzny w masce dwa darmowe bilety do kina. Dziewczyna namawia swoją koleżankę Kathy, żeby opuścić tego dnia zajęcia i pójść w zamian obejrzeć film. Przyjaciółki nie wiedzą czego się spodziewać, gdyż na biletach nie ma tytułu, ale Kathy boi się, że będzie to horror. Gdy docierają na miejsce, w kinie jest już kilkanaście osób, również przybyłych na seans, i wkrótce pracownica zaczyna wpuszczać na salę. Wcześniejsze obawy strachliwej Kathy potwierdzają się - wyświetlany jest film grozy. Na srebrnym ekranie grupka młodych odnajduje w krypcie tajemniczą księgę oraz maskę, którą jeden z mężczyzn zacina się w policzek, wskutek czego zamienia się w demona i morduje swoich współtowarzyszy. Wcześniej, jedna z kobiet siedzących na sali kinowej nałożyła identycznie wyglądającą maskę, wystawioną w kinie jako dekoracja, i tak samo drasnęła się w twarz. W trakcie seansu wychodzi ona do toalety, ponieważ rana nie chce przestać krwawić. Tam, zupełnie jak bohater oglądanego przez nią horroru, zostaje opętana...

  Po Demonach spodziewałam się wiele i wcale mnie nie dziwi, że się nie zawiodłam. W końcu mamy do czynienia z wynikiem współpracy kilku wielkich znamienitości włoskiego kina grozy - Lamberta Bavy, Daria Argento, Franca Ferriniego i Dardana Sacchettiego. Lamberto Bava - reżyser - jest synem Mario Bavy, znanego twórcy giallo oraz horrorów. Sam tytuł filmu wskazuje, o czym traktuje fabuła - oczywiście, o demonach. Jednak inspiracja amerykańskimi obrazami zombie jest oczywista... W sumie jest to czysto konwencjonalny film o żywych trupach, tylko zamiast trupów mamy opętanych ludzi. Sam scenariusz nie grzeszy oryginalnością, ale powielenie niektórych motywów na pewno nie będzie wadą dla fanów gatunku horror. Demony są niepowtarzalne pod względem klimatu, na który między innymi składają się nietypowe miejsce akcji - kino - oraz doskonała ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez keyboardzistę zespołu Goblin - Claudia Simonettiego. Nie zabrakło też fenomenalnych efektów wizualnych gore, które charakteryzuje typowa dla włoskich giallo przenikliwa graficzność.


  W Demonach nie ma straty czasu. Akcja rozpoczyna się już w pierwszych minutach, kiedy widzimy Cheryl jadącą zatłoczonym metrem. Dziewczyna za szybą widzi dziwną, zamaskowaną twarz mężczyzny. Gdy wysiada na stacji, ciężkie, bezwzględnie zmierzające z jej kierunku kroki osobnika zmuszają ją do ucieczki, ale okazuje się, że przebieraniec chce jej jedynie wręczyć bilet na darmowy seans filmowy. Cheryl prosi nieznajomego o drugi, dla przyjaciółki Kathy, która czeka na nią na zewnątrz. Cheryl i Kathy cieszą się z perspektywy dobrej rozrywki, chociaż nie znają tytułu obrazu, rezygnują więc z obowiązków i udają się do nieznanego im kina Metropol. Wygląd wnętrza budynku jest nietypowy. Kino jest małe i panuje w nim kameralna atmosfera, a przed salą wyeksponowane są rekwizyty z filmu - motor, samurajski miecz oraz maska o złowrogim grymasie. Rosemary, która przyszła z dwojgiem znajomych, dla żartu przykłada do twarzy metalowe oblicze diabelca i zadrapuje się w policzek. Zajęci paplaniną przyjaciele nie zdają sobie sprawy, że kobieta właśnie otworzyła bramy piekieł...

  W trakcie seansu, a dokładnie w momencie, kiedy bohater filmu również zacina się w twarz maską, rana Rosemary zaczyna ponownie krwawić, udaje się więc ona do toalety, by doprowadzić się do porządku. To tutaj widzowi zostają po raz pierwszy przedstawione "apetyczne" efekty specjalne wykonania Sergia Stivalettiego. Kobieta stoi przerażona patrząc w lustro nad umywalką, jak jej małe zadrapanie zaczyna pulsować, coraz bardziej, aż w końcu na policzku powstaje napęczniała, wielka gula, która pęka z impetem, rozlewając wszędzie obrzydliwą ropę. Rosemary jest już demonem. Niedługo potem to samo spotyka jej koleżankę, która wyszła z sali niedługo po niej. Opętana mocno drapie przyjaciółkę w szyję, zostawiając okropne, głębokie rany... Historia z ropną gulą się powtarza, ale tym razem twórcy zaserwowali widzom jeszcze więcej, moim zdaniem jedną z najlepszych scen w Demonach - dziewczyna na oczach wszystkich, spektakularnie zmienia się w kreaturę zła. Efektownie krwawiąc, wypadają jej paznokcie, a na ich miejscu wyrastają ostre szpony. Za chwilę ten sam los podzielają zęby nieszczęśnicy, wypchnięte z dziąseł przez długie, szpiczaste kły. Całość jest pokazana w dużym zbliżeniu, dostarczając orgazmu każdemu fanowi gore. Potem jednak akcja nabiera tempa, liczba rozszalałych demonów rośnie i niestety szczegółowość w tym wszystkich się zatraca. Trochę szkoda, bo chociaż jest jeszcze parę perełek, to spodziewałam się, że bedzie ich trochę więcej.



  Poziom brutalności nadal jest wysoki, ale większość ciekawych aktów odbywa się w szamotaninie, albo w nikłym świetle, widzowi nie jest więc dane się podelektować. W zamian otrzymujemy jednak inne źródło radości - całą masę świetnie wykreowanych demonów, które zarówno aparycją, jak i dzikim zachowaniem przypominają wampiry z amerykańskich filmów z tego samego okresu (Postrach nocy, Straceni chłopcy... Te sprawy)... Zresztą grupka młodych narkomanów i drobnych przestępców, lądująca w przeklętym kinie w ucieczce przed policją, jest typowym "materiałem wampirycznym"... W tym przypadku "demonicznym", oczywiście (aż nie mogłam się doczekać, kiedy będzie można ich zobaczyć w upieklonej wersji). Sekwencja, gdzie George - prywatny "książę na białym koniu" Cheryl - z trzymającą się go kurczowo dziewczyną krąży na warczącym motorze po sali kinowej, rozprawiając się z opętanymi za pomocą miecza samurajskiego, jest baaaardzo satysfakcjonująca... Chociaż niewiele widać, rozwichrzone diabelce miotające się po całym oświetlonym skąpo na czerwono-niebiesko pomieszczeniu nie mogą być niczym negatywnym w tego typu horrorze.

  Demony emanują bardzo specyficzną atmosferą. Właściwa akcja filmu została umiejscowiona w kinie, a prawdziwy koszmar zaczyna się wraz z rozpoczęciem seansu horroru, na który bohaterowie dostali darmowe bilety. Wydarzenia wyświetlane na wielkim ekranie zaczynają znajdywać odzwierciedlenie w rzeczywistości przez rekwizyt, którym Rosemary bawi się przez wejściem na salę, a potem demonizm rozprzestrzenia się pomału poprzez bezpośredni kontakt opętanego ze zdrową ofiarą. Chociaż antagoniści nie mają przewagi liczebnej, to z pewnością mają przewagę siłową, bohaterowie muszą więc zabarykadować się w sali, przekonawszy się wcześniej o tym, że drogi ucieczki nie ma. Ujęcia kamery w Demonach są zaplanowane w ten sposób, że widz ma trudności z odlalezieniem się w przestrzeni budynku, która wydaje się pogmatwana, brak jest też poczucia kierunku. Kino Metropol wydaje się być prawdziwym labiryntem, który zmienia ułożenie swoich ścieżek - za drzwiami wyjściowymi nagle wyrasta murowana ściana, liczne pomieszczenia okazują się być ślepymi zaułkami bez okien, nawet otwór wentylacyjny zdaje się nie mieć początku i końca jak logika nakazuje. Dzięki temu zabiegowi widz czuje się osaczony razem z uwięzionymi postaciami, a przestrzeń kina, pomimo swej pozornej rozległości, nabiera klaustrofobicznych właściwości, kipiąc przy tym od ukrytego po kątach niebezpieczeństwa.


  Jedynym prawdziwym minusem obrazu Bavy jest dla mnie brak oryginalności fabularnej. Film wyraźnie jest bazowany na filmach zombie George'a A. Romero, jest więc klasyczną historią przedstawiającą wizję apokalipsy. Jedyną różnicą dzielącą tę produkcję od dzieł ojca nurtu o powstających z grobu nieboszczykach jest zamiana żywych trupów na istoty piekielne. Nie można odmówić Bavie mistrzowstwa w przedstawieniu swojej wersji upadku ludzkości - klimat odizolowania, ciekawie wykreowani antagoniści, wyśmienita charakteryzacja i efekty wizualne... Wszystko składa się na naprawdę dobry film. Mimo tego nie potrafiłam śledzić rozwoju wypadków z zapartym tchem. Po prostu, nie mogłam oczyścić myśli ze wspomnień o wielu obejrzanych zombie movies i w pełni dać się wciągnąć przez fabułę. Od początku można się domyślić, jak cała historia się skończy, lecz nie znaczy to, że zakończenie jest nieodpowiednie (inne byłoby wręcz nie na miejscu) albo że film jest nudny. Obraz jest spójny, wszystkie wydarzenia łączą się w jako tako logiczną całość (na ile jest to możliwe w tego typu horrorze), jednak poczucie, że gdzieś już to widziałam, niestety jest wszechogarniające, przez co Demonów nie mogę dodać do absolutnych ulubieńców, chociaż w pełni doceniam ich walory realizacyjne.

  Lamberto Bava dał w tej produkcji niewątpliwy popis swoich reżyserskich możliwości. Z dosyć banalnej historii wycisnął maksimum potencjału, kreując tym samym wyśmienity obraz, który cieszy zarówno oko, jak i duszę wielbicieli brutalnych, trochę schizowatych filmów. Sergio Stivaletti stanął na głowie, by jego demony wyglądały jak najlepiej, czyniąc je tak obrzydliwymy, że momentami nie da się ich oglądać bez zakrycia ust ręką. Częściowe podobieństwo opętanych do antagonistów filmów wampirycznych, które w latach 80-tych w USA przechodziły przez apogeum swej popularności, również jak najbardziej na plus... Przynajmniej dla mnie - uwielbiam tego typu kino. Duża przewidywalność fabuły jest jedynym czynnikiem, który może nieco ochłodzić zapał widza. Pomimo tego niewielkiego w sumie minusika, Demony są prawdziwym dowodem kunsztu zawodowego twórców.

Ocena: 7/10


***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl

Komentarze

  1. Ciekawy opis. Widzę, że nadrobiłaś zaległości. Cieszy mnie, że Ci się podobał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszy mnie, że polecasz ten film, bo dla mnie to top 10 horrorów lat 80-tych. Nie jakieś tam Piątki 13-go, Kruggery sruggery tylko właśnie Demony. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Demony" świetne (chociaż u mnie to raczej top 20), ale proszę mi tu Kruegera nie oczerniać. XD

      Usuń
    2. Dokładnie Kuba. Jakbyś wracał kiedyś do domu w nocy i usłyszał charakterystyczne ZzzzzZZz pazurami po ścianie to będziesz wiedział kto idzie. Kruger to ikona. W późniejszych odsłonach dorobili za dużo dowcipu do serii, ale ten sweterek.... kapelusz ... rękawica... Wymarzony prezent na maskotkę na biurko :)

      Usuń
  3. "Demony" są niezłe jeśli chodzi o efekty, ale ten brak oryginalności, o którym piszesz, powoduje, że raczej z serią Kruegera nie może się równać. Muzycznie też nie jest dobrze, napakowano tu mnóstwo kawałków przeróżnych artystów, niewiele tu instrumentalnej muzyki Simonettiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzyka akurat mi pasuje - lubię takie rockowe przygrywki w horrorach. Chociaż szkoda też, że nie ma więcej Simonettiego. Słychać go chyba tylko na początku i pod koniec, jeśli się nie mylę.

      Usuń
    2. Argento lubi mocne granie, w Operze - Steel Grave - Knights of the Night. Pięknie wkomponowany.
      BTW, wlasnie znalazlem ten blog. Cudo

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty