Livide (Livid) (2011)

UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!

  Lucie jest młodą kobietą rozpoczynającą szkolenie na pielęgniąrkę osób starszych. Do zawodu przygotowuje się pod okiem pani Wilson, z którą pierwszego dnia robi obchód po domach wszystkich podopiecznych. Ostatnią osobą, do której kobiety przychodzą jest znajdująca się w śpiączce od lat Deborah Jessel. Pani Wilson zdradza Lucie, że legenda głosi, że w domu ukryte są prawdziwe, drogocenne skarby, a wygląd ogromnych, bogato przystrojonych pomieszczeń zdaje się tylko potwierdzać pogłoski. Po ciężkim dniu pracy Lucie wychodzi ze swoim chłopakiem Williamem i przy piwie dziewczyna zwierza mu się z zasłyszanych wcześniej tego dnia rewelacji o pani Jessel. William od razu wpada na pomysł, żeby włamać się do starszej pani i ukraść co nieco, aby poprawić ich ciężką sytuację życiową. Lucie na początku odmawia, lecz po przemyśleniu uświadamia sobie beznadziejność pozycji, w jakiej ona i jej ojciec się znajdują, zgadza się więc na propozycję ukochanego. Już następnej nocy Lucie, William oraz jego brat Ben wchodzą po kryjomu do wielkiej posiadłości, lecz zamiast skarbu dane im będzie odkryć same straszliwe tajemnice, które skrywa pozornie bezbronna staruszka...

  Livide jest drugim filmem duetu reżyserów/scenarzystów, Alexandre Bustillo i Julien Maury, znanych z kultowego w kręgach wielbicieli krwawego kina Najścia z 2007. Ten obraz jednak sporo różni się od słynnego debiutu filmowców, chociaż tutaj również lwia część fabuły ma miejsce w nieoświetlonym, wielkim domu, gdzie na bohaterów czyha zabójcze niebezpieczeństwo. W Livide to niebezpieczeństwo jest bardziej niezdefiniowane i przybiera namacalną formę dopiero po ponad godzinie seansu. Bustillo i Maury wypruli sobie żyły, żeby przez te pierwsze 60 minut zbudować duszący klimat grozy, przed którym nie da się uciec, lecz znaczy to również, że aby zobaczyć trochę dynamiczniejszej akcji widz musi uzbroić się w cierpliwość, zwłaszcza jeśli nie gustuje w horrorach nastrojowych. Główny wątek Livide nie przedstawia sobą niczego nowego, o czym przekonujemy się podczas pierwszej wizyty Lucie i pani Wilson w domu byłej sławnej nauczycielki tańca - pani Jessel. Starsza pani nie ma żadnej rodziny i leży w śpiączce od lat, do tego potrzebuje ciągłych transfuzji krwi...


  Można myśleć, że motyw wampiryzmu został już całkowicie zużyty w kinie grozy i do tego sprofanowany w kulturze masowej początku XXI-go wieku. W Livide doświadczymy hucznego przywrócenia nieszczęsnym kreaturom nocy ich bezwzględnej, krwiopijczej natury, jak to zostało utarte przez tradycję, ale ze sporym dodatkiem innowacyjności. Wskazówka, że mamy do czynienia właśnie z wampirami zostaje nam dana na początkiu filmu, kiedy Lucie widzi, że pani Jessel regularnie przetaczana jest krew. Nietrudno jest się tutaj domyślić, że staruszka nie jest w śpiączce, tylko po prostu śpi niewinnym, słodkim wampirzym snem dziennym - trójka włamywaczy nie zdaje sobie sprawy, na jakie niebezpieczeństwo się naraża powracając do posesji po zapadnięciu zmroku. Jednak tutaj tradycyjne podejście do tematu się kończy, ponieważ zagrożenie, które bohaterowie odczuwają w domu pani Jessel, nie jest w żaden sposób zdefiniowane i chociaż widz wie, że gdzieś po kątach czai się wampirzyca, to bardziej przeraża niewiadoma oraz poczucie osaczenia w strojnych, aczkolwiek złowieszczych, pomieszczeniach należących do byłej instruktorki baletu.

  W jednym w pokojów trójka protagonistów zastaje groteskową niespodziankę - zakurzone zwłoki dziewczynki, ubrane w strój baletnicy i ustawione na proporcjonalnej do ich rozmiaru pozytywce (jak na plakacie filmu). Bohaterowie uruchamiają mechanizm, wskutek czego denatka zaczyna kręcić się w kółko przy dźwiękach krystalicznej melodii. Takich "perełek" w filmie jest więcej i pomijając sam fakt, że wyssanie krwi nie jest tym, czego protagoniści muszą się bać najbardziej, klimat mało ma wspólnego z typową opowieścią o wampirach, a twórcy postawili na doprowadzenie widza do granic wytrzymałości rozciągając czysto nastrojową sekwencję, w której Lucie, William i Ben błądzą po domu staruszki. Bohaterowie znajdują się w pułapce, chociaż nie są jeszcze do końca świadomi, że nie znajdują się w miejscu zamieszkania przeciętnej osoby... Jeśli w ogóle o "osobie" można tutaj mówić. W moim odczuciu Bustillo i Maury nieco przedobrzyli w swoich staraniach, żeby wykreować odpowiednią atmosferę zagrożenia, w wyniku czego mamy wiele nużących scen, które choć są zrealizowane jak najbardziej poprawnie, to sam ich nadmiar powoduje, że poczucie grozy momentami całkowicie się ulatnia.



  Livide jest niczym baśń autorstwa braci Grimm z niewinną bohaterką, czyhającym na nią czarnym charakterem oraz życiowym morałem. Oczywiście nie byłaby to prawdziwa baśń, gdyby nie oprawa - scenografia, rekwizyty, muzyka... Wszystko jest niesamowicie sycącą ucztą dla zmysłów, a skonstruowany za pomocą tych elementów klimat aż bulgocze od poczucia odrealnienia i wielkiej niewiadomej co do natury miejsca, do którego udaliśmy się razem z Lucie. Film naszpikowany jest pozornie głęboką symboliką, jednak użyte motywy nie są wyjątkowo odkrywcze. Matka-wampirzyca wywiera presję na swoją córeczkę, aby ta poświęciła całą swoją wampirzą duszę baletowi, porzuciwszy wszelkie nadzieje na samodzielne dorośnięcie, wyrwanie się spod "opiekuńczych" skrzydeł zaborczej rodzicielki i uwolnienie się od jej wpływu. Niespodziewaną szansą dla "zepsutej" i zakurzonej córki pani Jessel - Anny - staje się przybycie Lucie, która po długim czasie skradania się po ciemnym domu morderczej kreatury w końcu odkrywa wszystkie jej mroczne tajemnice...

  Ostatnie 20 minut seansu stanowi punkt kulminacyjny całego napięcia, nad stworzeniem którego twórcy tak się napracowali, lecz podobnie jak w środkowej części filmu, tutaj również można doświadczyć nadmiernej obwitości zarówno treści, jak i formy. Motyw dorosłego człowieka uwięzionego w dziecięcym, wampirzym ciele nie jest niczym oryginalnym, a powolność, z którą Livide zmierza do swej konkluzji, sprawia wrażenie, że Bustillo i Maury chcieli zamaskować prostotę przesłania, używając do tego jak największej ilości niejasności przyozdobionych efektami specjalnymi a' la fantasy, co z pewnością będzie powodem do smutku dla wielu fanów stylu bardziej typowego dla kina grozy. Mimo wszystko, francuski duet reżyserski nie poskąpił nam kilku zacnych scen graficznego gore, które być może nie szokują, ale ich realizm jest bardzo efektowny. Wielka szkoda tylko, że ta brutalność jest skondensowana w zakończeniu, gdyż bardziej równomierne rozrzucenie dosłownych momentów z pewnością pomogłyby utrzymać klimat grozy przez cały film. Do tego niektóre wątki, które zdecydowanie miały potencjał - np. porywanie dzieci przez panią Wilson, aby ich krwią nakarmić panią Jessel - zostały ledwo nadmienione, co też pozostawia lekkie uczucie niedosytu.


  Livide bazuje głównie na nastroju sytuacyjnym, a prawdziwe rozładowanie napięcia serwuje dopiero na sam koniec. W środkowej części filmu twórcy poświęcili całą swoją uwagę budowaniu gęstej atmosfery zagrożenia i niepokoju, decydując się ujawnić prawdziwą istotę fabuły wzglednie późno, co może nużyć bardziej niecierpliwych widzów. Bustillo i Maury'emu nie można odmówić innowacyjności - motywy wszechobecne w kinie grozy tutaj zostały przedstawione tak sprzecznie z wszelkimi utartymi zwyczajami, że trudno przewidzieć przebieg fabuły, chociaż jej sedno praktycznie jest definicją konwencjonalności. Oryginalność jednak twórcy musieli przypłacić zatarciem niektórych ważnych, typowych dla gatunku cech, które dla wielu wielbicieli horrorów mogą być życiowej wagi, a ich brak z kolei rodzić nienasycenie.

Ocena: 7/10

***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

  1. Już od jakiegoś czasu zabieram się za ten film, ale ostatecznie zawsze pojawia się co innego do obejrzenia. Muszę w końcu się "przycisnąć", bo zaintrygowała mnie twoja opinia :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty