31 (2016)

  Rob Zombie nie przywiązuje wagi do scenariuszy. Na tle gatunku horror jego filmy nie wyróżniają się ani zawiłą fabułą, ani złożonymi postaciami, ani tym bardziej głębokimi (czy nawet płytkimi) przesłaniami. Mocną stroną reżysera, która zapewniła mu uznanie niemałej grupy wiernych widzów, jest wszystko to, co składa się na bardzo mgliste pojęcie klimatu... A klimat w wydaniu Zombiego jest odwrotnością panującej w kinie gore XXI wieku tendencji do straszenia twardym realizmem; znakiem firmowym ekstrawaganckiego twórcy między innymi stały się groteskowe miejsca akcji, absurd sytuacyjny, niedorzecznie rozpisani antagoniści, teatralna charakteryzacja oraz tandetna stylizacja (Dom 1000 trupów, The Lords of Salem). Na szczęście dla tych, którzy z zapartym tchem czekali na kolejny obraz "króla kiczu"i nieszczęście tych, którzy cierpią na koulrofobię, 31, choć nieco bardziej stonowane, również wpisuje się w tę osobliwą koncepcję.

  31 października 1976 roku. Grupa pracowników wesołego miasteczka w bliżej nieokreślonym celu przemierza na czterech kółkach wiejskie drogi. Hippisi prowadzą puste wymiany zdań, popalają marihuanę i chichoczą z rzucanych często-gęsto pieprznych żarcików. W nocy zostają napadnięci i porwani przez kilku mężczyzn z pomalowanymi twarzami... Cofnijmy się jednak. Zanim dzieło Zombiego staje się połączeniem Teksańskiej masakry piłą mechaniczną Tobe'a Hoopera z którymkolwiek z grindhouse'owych obrazów Herschella Gordona Lewisa, poznajemy jednego z czarnych charakterów filmu - obdarzonego maniakalnym spojrzeniem Doom-Heada (Richard Brake). Wygłasza on długi monolog przed pierwszą ze swoich ofiar (chociaż skazany na rychłą i brutalną śmierć nieszczęśnik wydusza z siebie parę słów, trudno mówić tutaj o dialogu), który zakańcza sugestywną puentą, będącą równocześnie czymś w rodzaju jego życiowego motta: "w piekle wszyscy kochają popcorn". Te pół żartobliwe, pół poważne słowa są najlepszym podsumowaniem esencji 31 - widowiska tylko dla prawdziwych zwyrodnialców.


  "31 to wojna, a wojna to piekło"... Czyli wysublimowana gra, w której piątka bohaterów zostaje zmuszona wziąć udział. Zadaniem dwóch kobiet i trzech mężczyzn jest przeżycie dwunastu godzin w skrzyżowaniu labiryntu z pułapką na myszy, gdzie metalową ramką, która w każdej chwili może przygnieść zbłąkaną istotę, są zakochani w stym zawodzie, nieugięci płatni zabójcy. Tutaj zaznaczę - jeśli spodziewacie się jazdy bez trzymanki na miarę Domu 1000 trupów, czeka Was zawód; mimo stylistycznego podobieństwa, 31 jest łagodniejsze w formie, i to nie tylko ze względu na surowe obróbki, jakim musiały zostać poddane najbrutalniejsze sceny, aby MPAA łaskawie przydzieliło produkcji kategorię R. Pomimo typowej dla Zombiego zabawy w przebieranki, wymyślne makijaże, jaskrawe - acz niepozbawione brudnych tonów - kolory i kreowanie wręcz karnawałowej atmosfery odrealnienia (w pozytywnym znaczeniu), zostało sporo miejsca dla mroku bliższego głównonurtowemu kinu grozy. Film często ociera się o do bólu konwencjonalny survival, gdzie dominuje szablonowe budowanie napięcia (typowa zabawa w kotka i myszkę pomiędzy oprawcą a ofiarą) oraz dość przewidywalne zagrania fabularne, jak np. kolejność uśmiercania postaci.

  Do najciekawszych aspektów 31 z pewnością można zaliczyć pomysłowo zarysowanych, wystylizowanych z polotem morderców, zapadających w pamięć o wiele bardziej niż sztampowi protagoniści, wśród których oczywiście nie mogło zabraknąć wyzwolonej kobiety o ciętym języku, odegranej przez Sheri Moon Zombie. Poza wspomnianym już Doom-Headem, na uwagę zasługują zwłaszcza zagorzały fan i naśladownik Hitlera Sick-Head (Pancho Moler) - ukłon złożony przez reżysera w stronę podgatunku nazisploitation - oraz karykaturalna parka - ubrany w strój baletnicy Death-Head (Torsten Voges) i kusicielka Sex-Head (Elizabeth Daily). Kiedy groteskowi osobnicy wkraczają na scenę, wiadomo, że będzie trupio... Akcja została okraszona niemałą ilością sztucznej posoki i dosłownego gore (jedynych elementów, które w filmie Zombiego mają prawo prezentować się relistycznie), lecz poniekąd psuje to montaż, zbyt chaotyczny, by umożliwić widzowi dokładne przyjrzenie się profesjonalnie zrealizowanym, soczystym szczegółom scen krwawych potyczek... Efekt prawdopodobnie jak najbardziej zamierzony, jednak zniszczony czyboczącą kamerą i nadmiernymi cięciami.



  Przyjemność z seansu 31 jest spora; fabularnie pozycja ta nie reprezentuje sobą ponadrzeciętnego poziomu, ale za to formalnie jest to kawał dobrze wykonanej roboty. Po zapoznaniu się z wersją kinową, oscylującą gdzieś na granicy pojęć "niezły" a "dobry", trudno oprzeć się wrażeniu, że wszelkie poważniejsze niedociągnięcia wynikają bardziej z narzuconej konieczności okrojenia obrazu z najmocniejszych momentów, niż z przewinień reżyserskich. Miejmy nadzieję, że wersja "uncut" jeszcze skuteczniej zasyci nasz apetyt na prawdziwie krwawe, bezkompromisowe show, a tymczasem cieszmy się tym, co mamy, bo źle z całą pewnością nie jest.

Ocena: 6/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Czekam z nadzieją, że Rob choć zbliży się do formy z "Domu tysiąca trupów".
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty