Martwa dziewczyna (Deadgirl) (2008)

   Wyobraźmy sobie, że możemy spełnić jedną z naszych największych fantazji, nieważne jaką. Jeśli chcemy, możemy to zrobić w tajemnicy przed resztą świata, bez ponoszenia kosztów finansowych, bez wysiłku i, co najważniejsze, bez żadnych przykrych konsekwencji, wliczając w to również nieprzyjemności z prawem. Grzechem byłoby nie skorzystać, prawda? Ale co, gdyby ta fantazja na przykład była nie tylko nielegalna, lecz także krzywdząca dla drugiej osoby albo niemoralna według ogólnie przyjętych zasad? Czy świadomość o naszym położeniu, dającym nam nieograniczony, niepodważalny autorytet, sprawiłaby, że cała wpajana nam od dzieciństwa etyka wyfrunęłaby przez okno? W przypadku bohaterów Martwej dziewczyny tak właśnie się stało...

  Dwóch licealistów - J.T. i Rickie - w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym znajduje przywiązaną do łóżka, nagą dziewczynę. J.T. postanawia zrobić z niej seksualną niewolnicę dla siebie i swoich najlepszych kolegów.

  Gadi Harel i Marcel Sarmiento połączyli swoje siły, aby na podstawie scenariusza Trenta Haaga stworzyć film, w którym drzemał niemały potencjał na pamiętne, niepokojące dzieło. Niestety, może przez niewielkie doświadczenie reżyserów, a może zwyczajny brak odwagi z ich strony, Martwa dziewczyna nie stała się tym dziełem. Fabuła jest zgoła intrygująca, nietypowe podejście do tematyki zombie również stanowi miły powiew świeżości dla widzów zmęczonych popularnym w XXI wieku motywem apokalipsy, jednak po seansie trudno jest nie spuścić głowy i cicho nie zaszlochać nad mało wyszukanym warsztatem zarówno twórców, jak i obsady aktorskiej. Treść obrazu, osadzona w gatunku grozy, wiąże się ze świętą wręcz koniecznością dostarczenia publiczności dobrego gore, co też Harel i Sarmiento zrobili, lecz w zdecydowanie zbyt skąpej dawce, zwłaszcza dla starych wyjadaczy krwawego kina. Czy zatem Martwa dziewczyna jest kompletnym niewypałem? Moim zdaniem taka konkluzja byłaby zbyt surowa, gdyż film mimo wszystko ogląda się przyjemnie, chociażby ze względu na samą fabułę, postać zniewolonej denatki czy wspomniane zacne scenki spod znaku latającego flaczka. Zacznijmy jednak od początku...


  Rickie i J.T. mają po siedemnaście lat i uczęszczają do liceum, chociaż pewnie częściej niż na matmę chadzają na wagary. Wszystko zaczyna się właśnie od ich pomysłu zerwania się z lekcji, żeby zaszyć się gdzieś i spokojnie wypić parę przegrzanych piw - nie wiedzieć czemu wybór pada na opuszczone wariatkowo znajdujące się w pobliżu. Chłopcy świetnie się bawią pomagając upływającemu czasowi doszczętnie zniszczyć porzucony szpitalny sprzęt. Żarty jednak się kończą, kiedy okazuje się, że w piwnicy leży dziewczyna, przywiązana do łóżka i zakryta folią, co sugerowałoby, że to zapomniane zwłoki, gdyby tylko, ku przerażeniu wagarowiczów, nie zaczęła się wiercić. Zapewne już w tym momencie nikt nie będzie miał trudności z odgadnięciem, kim - a raczej "czym" - jest uwięziona... Fakt, że dziewczyna nie żyje, nie przeszkadza J.T. w gwałceniu jej, wręcz przeciwnie - chłopak jest zachwycony, że może się nad nią znęcać do woli, bez strachu, że wyśle ją na tamten świat i pójdzie za to siedzieć... Nie można przecież umrzeć więcej niż raz! Z drugiej strony Rickie nie podziela entuzjazmu przyjaciela i odmawia udziału w seksualnych praktykach na zmarłej... Tak więc zaczyna się zacięta walka pomiędzy tym, co prawe, a pokusą bezkarności.

  "Każde pokolenie ma swoją historię o koszmarze dorastania" - głosi hasło na plakacie filmu. Nie ma wątpliwości, że nastoletność to czas, kiedy większość z nas czuje się zagubiona oraz powoli zaczyna doświadczać presji otoczenia, aby "dorosnąć" i obrać "poważną" drogę życiową. Bohaterom Martwej dziewczyny daleko jeszcze do stabilizacji emocjonalnej, zwłaszcza że pochodzą z rodzin patologicznych, co stawia ich na samym dole drabiny społecznej. Nikt się nie interesuje, czy chodzą do szkoły, odrabiają lekcje, co zamierzają robić po ukończeniu liceum... Dla innych są po prostu zwykłym lumpiarstwem, które prędzej czy później i tak skończy jako zapijaczeni recydywiści. Sami zainteresowani też są świadomi, jakie miejsce zajmują w porządku świata, dlatego piękna, niema i ubezwłasnowolniona kobieta jest dla nich okazją nie do stracenia - najlepszym, co kiedykolwiek ich może spotkać. Jednak pewność o własnej bezkarności oraz poczucie, że ma się kogoś na wyłączność, nie są atrakcyjne tylko dla młodych z nizin społecznych - ustawiona życiowo, dorosła osoba zapewne również miałaby niezły dylemat, gdyby została postawiona przed wyborem stania się czyimś "Bogiem". Zwyrodnialstwo ma wiele twarzy, a najbardziej przerażająca jest ta, która stwarza pozory cnoty... Pytanie tylko, ile każdy z nas ma w sobie zwyrodnialstwa, a ile cnoty?



  Martwa dziewczyna to kuriozalny przypadek. Tematyka poruszana w fabule jest interesująca, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nosi ślady głębi, lecz techniczne niedociągnięcia obrazu niwelują wrażenie, zniżając walory treści do niezbyt wysokiego poziomu formy. Jedną z najlepszych rzeczy, jakie możemy zobaczyć w obrazie Harela i Sarmiento, jest tytułowa dziewczyna (Jenny Spain), której charakteryzacja jest małym, swoistym dziełem sztuki - nie jest ani przesadzona, ani zbyt minimalistyczna. Przez większość filmu nasza pani zombie leży przywiązana do łóżka, co nie dało odtwórczyni roli zbyt wielkiego pola do popisu, jednak jej sporadyczne ataki na nieszczęśników, którzy napataczają się jej zębom, cieszą rozmiłowane w gore oko grozomaniaka. Niestety, reszta postaci wypada "przeciętnie" w stronę "źle", z dwoma głównymi bohaterami włącznie - mało bogata mimika Shiloha Fernandeza (Martwe zło) w roli Rickie'go sugeruje częściowy paraliż twarzy, a Noah Segan (Śmiertelna gorączka 2, Starry Eyes) jako J.T. denerwuje dziecinnym manieryzmem. O pomstę do nieba wołają też praca kamery oraz montaż - wszechobecne chybotanie z czasem męczy, a fragmentaryczność i chaotyczność krwawych scenek może być frustrująca pomimo niezłej jakości efektów specjalnych.

  Dokładnie rozważywszy zarówno wady, jak i zalety obrazu Harela i Sarmiento, całość i tak oceniam na plus. Fakt, pod względem technicznym dzieło nie jest wybitne. Brak wprawy twórców w gatunku bije po oczach, ale biorąc pod uwagę, że jest to film niskobudżetowy o względnie prostej fabule, efekt końcowy nie jest taki zły. Treść Martwej dziewczyny w sposób jak najbardziej zadowalający zahacza o wszystkie tematy, jakich można się po niej spodziewać. Ton filmu bywa absurdalny, czasami śmieszy w negatywnym tego słowa znaczeniu, a czasami zbacza w stronę przyjemnego, nieskomplikowanego pastiszu, nie tracąc przy tym jednak niepodważalnej powagi przekazu. Do tego jeszcze mamy zgrabną, dobrze odegraną postać tytułowej zombiary... Aczkolwiek nie da się zaprzeczyć, że projekt dało się zrealizować o niebo lepiej, wielbiciele takich niszowych produkcji po seansie Martwej dziewczyny naprawdę nie powinni mieć zbyt wielu powodów do narzekań.

Ocena: 6/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty