Van (VANish) (2015)

  Jack i Max porywają Emmę - dwudziestokilkuletnią córkę meksykańskiego bogacza. Mężczyźni unieruchamiają dziewczynę, po czym wsadzają do ich vana, gdzie od razu kręcą film mający przekonać jej ojca - Carlosa - do wybulenia okupu o wysokości pięciu milionów dolarów. Porywaczy czeka długa droga do umówionego miejsca przekazania pieniędzy i przez cały czas muszą uważać, aby nie wzbudzać podejrzeń. Emma nie boi się swoich oprawców, więc przez większość podróży żywo z nimi dyskutuje i zdradza, że nie ma kontaktu z ojcem już od kilku lat, dlatego wątpi, czy Carlos zechce wypłacić należność za zwrócenie "córki marnotrawnej" całej i zdrowej. Im więcej porywacze i ofiara rozmawiają ze sobą, tym bardziej staje się oczywiste, że to nie pieniądze są prawdziwym powodem porwania, a osobista chęć zemsty. Przez całą drogę Emma nie rezygnuje z próbowania ucieczki...

  Przyznam, że trochę czekałam na premierę tego filmu, gdyż zachęciła mnie perspektywa zobaczenia obrazu w całości nakręconego w vanie w drodze oraz jak zwykle brutalny Danny Trejo na plakacie. Czy było warto? Trejo widzimy przez niecałe pięć minut, nad czym ubolewam, lecz mimo to odpowiedź brzmi: tak! Już sam tytuł - VANish - wystarczająco streszcza fabułę filmu - mamy porwanie i vanem podróż po kraju. Na początku widzimy dwóch przyjaciół beztrosko gawędzących o swoich sprawach, jakby właśnie jechali do pracy, baru czy na piwo do kolegi. Okazuje się jednak, że celem tej niepozornej wyprawy jest Emma - córka nadzianej szychy z Meksyku. Nie obyło się bez przeszkody pod postacią heroicznego sąsiada uzbrojonego w kij baseballowy, ale akcja kończy się sukcesem i dziewczyna ląduje sklejona taśmą na tylnym siedzeniu vana, jak to wcześniej zaplanowali Jack i Max. Wystarczy jeszcze tylko pojechać po kierowcę - Shane'a - i, poimformowawszy Carlosa Rodrigueza o tym, że jego córka została zarekwirowana, można ruszać po pieniądze...


  VANished to rasowe, tanie kino akcji, ze spoconymi facetami, laniem mordy, bronią zarówno palną, jak i białą, oraz urodziwą niewiastą w opałach, jednak wszystkie te konwencjonalne elementy składowe gatunku są niczym odbite w krzywym zwierciadle. Przerysowane, ale w drugą stronę, co ratuje tę pozycję przed klasyfikacją do klasy Z, chociaż wciąż wiele z nią dzieli, zwłaszcza w zakończeniu. Reżyserem i scenarzystą filmu jest Bryan Bockbrader, zdolny koleś, który wystąpił też w jednej z głównych ról - jako porywacz Max - i wyszło mu to na tyle dobrze, że jego postać wybija się ekspresją ponad resztę, chociaż i tak trzeba przyznać, że wszyscy bohaterowie pierwszoplanowi dali sobie radę zaskakująco poprawnie. "Twardziele" porywający młodą dziewczynę - schematyczny Jack i narwany Max - są ukazani jako kompletni kretyni, nie potrafiący trzymać się wcześniej ułożonego, misternego planu działania - pozostawienie żywego świadka, wyciąganie broni tam, gdzie każdy może ją zobaczyć, zdjęcie mask przed Emmą i wołanie na siebie przy niej po imieniu to tylko kilka z ich amatorskich wybryków. Niestety dla nich, przyjaciel Jacka i kierowca w całym przedsięwzięciu - Shane - wcale nie jest lepszy, wręcz przeciwnie - jego ciapowatość nieraz sprawia, że chce się złapać za głowę. Jack niby jest szefem, ale koniec końców i tak każdy robi po swojemu, włączając w to "ofiarę", czyli Emmę, która wydaje się być jedynym prawdziwym meżczyzną sytuacji.

  Motyw "girl power" jest solidnie ustawiony w VANish. Emma jest jedyną, która nie panikuje w kryzysowych przypadkach, jakich nie brak podczas podróży, a raz nawet pomaga swoim oprawcom wybrnąć z sytuacji z namolnim gliniarzem, podczas gdy niezaradni faceci nie potrafią z siebie wydusić słowa. Po kilku godzinach spędzonych w vanie z przestępcami dziewczyna czuje się już praktycznie jak w gronie znajomych i stara się, żeby trzej mężczyźni też się wyluzowali... Wszystko po to, żeby czmychnąć oczywiście. Nie jest trudno przewidzieć, że tak amatorscy porywacze, do tego wyraźnie z niezbyt wysokim IQ, nie skończą dobrze... Z Carlosem Rodriguezem nie ma żartów, a jego córka wcale nie jest od niego pod tym względem gorsza. W przeciwieństwie do ojca nie pcha się w podejrzane interesy z własnej woli, ale jak trzeba potrafi z zimną krwią rozwalić parę głupich męskich łbów - cecha jak najbardziej przydatna, nie tylko jeśli należy się do "problematycznej" rodziny...



  Pierwsza część filmu jest w dużej mierze przegadana - Emma, Jack, Max i Shane jadą vanem po zakurzonych drogach, robiąc nieliczne postoje tylko po to, aby się posilić i pójść do toalety. Mimo to, podczas seansu nie sposób się nudzić. Dialogi, choć momentami banalne, skutecznie przyciągają uwagę. Film na początku wydaje się przewidywalny, ale już po krótkim czasie możemy przyłapać się na tym, że Emma wciągnęła i nas w swoją grę i nie wiemy już, czy rzeczywiście nie boi się o swój los u boku porywaczy, czy też może udaje, żeby onieśmielić ich swoją pewnością siebie. Faktem jest, że mężczyźni na każdym kroku wykazują się brakiem kryminalnego prefesjonalizmu, a ich uśpiona czujność czyni ich łatwym kąskiem dla dziewczyny, która cały czas cierpliwie, uważnie czeka na potknięcie z ich strony. Ciężko się spodziewać, żeby przegadany obraz nakręcony w całości w jednym pojeździe miał jakieś znaczące zwroty fabularne, ale (o niebiosa) ma i są one wręcz tarantinowskie. Im bliżej do końca, tym bardziej tracimy grunt pod nogami i już zupełnie nie wiemy, gdzie cała ta historia zmierza... Chyba, że ktoś się uprze, żeby się domyślić... Wtedy się domyśli.

  Zakończenie filmu jest zupełnym przeciwieństwem jego środkowej części, która jest poprzecinana grubszymi akcjami tylko tu i ówdzie. W ostatnich 30 minutach dzieje się naprawdę ostro - strzelaniny, dźganie nożem, odcinanie paluchów, rozplaskiwanie mózgów... Van pod koniec dosłownie ocieka krwią i rozpaćkanymi bebechami, tak samo jak znajdujące się w nim postacie (te żywe, bo te martwe to praktycznie miazga). Na efektach specjalnych i charakteryzacji jednak się zawiodłam, gdyż reprezentują sobą poziom naprawdę mierny. Wygląd sztucznej krwi jest jedynym, co można tutaj zaakceptować, podczas gdy reszta wywołuje śmiech na sali. Najbardziej godna uwagi jest charakteryzacja jednego z bohaterów, któremu rozcięto twarz nożem - wygląda to, jakby przyklejono mu po prostu jakąś szmatę do polika i ochlapano syntetyczną posoką XD Kicz w kinie grozy nie jest mi obcy i zdecydowanie wolę fizyczne rekwizyty od kreskówkowego CGI współczesnych czasów, ale VANish to już "lekka" przesada... Klasa Z jak się patrzy. Twórcy mogli zdecydowanie bardziej się pod tym względem postarać, a niski budżet nie jest tutaj żadną wymówką - już niejeden utalentowany spec od make-upu udowodnił, że nie trzeba kroci, aby stworzyć naprawdę groteskowy, obrzydliwy efekt.


  Trudno powiedzieć, żeby VANish miał jakieś konkretne przesłanie, ale pozbawiony treści nie jest. Poruszane są takie tematy jak technologia, konflikty rasowe, społeczne i polityczne. Aż śmiech bierze, gdy Jack oświadcza, że znalazł Emmę za pomocą Facebooka. Dziewczyna nieopatrznie przyjęła zaproszenie do znajomych od obcego mężczyzny, który potem zjawił się u niej w domu w masce, po to by ją porwać. W Internecie już zupełnie nie ma prywatności, lepiej więc zastanowić się dwa razy, zanim zacznie się szpanować po portalach społecznociowych swoim "bogatym" życiem towarzyskim... Może akurat odezwać się złamany weteran wojenny, który do Afganistanu pojechał jako normalny, zdrowy człowiek, a wrócił jako świr niepotrafiący zapanować nad nagłymi atakami agresji. Weteran, który jest już tak uzależniony od narkotyków, że nie cofnie się przed niczym, nawet przed obciągnięciem obcemu kolesiowi, żeby tylko zdobyć kolejną działkę... No, ale to przecież to Meksyk jest odpowiedzialny za kwitnący rynek narkotykowy w USA, a każdy przypadek martwego "gringosa" wart jest nagłaśniania w mediach aż "do porzygu"... No, w skrócie o tym jest VANish.

  VANish jest trzymającym w napięciu, zgrabnym thrillerem, upiększonym niemałą ilością akcji oraz gore. To drugie pozostawia BARDZO wiele do życzenia pod względem wykonania, ale jest to jedyna wada filmu, na którą nie da się przymknąć rozmiłowanego w tego typu produkcjach oka. Chociaż przez prawie godzinę seansu nie dzieje się wiele, to sprawne dialogi i wszechobecne poczucie, że szykuje się coś większego, skutecznie utrzymują widza w ryzach aż do zakończenia, które z wielkim hukiem rozładowuje skumulowane do tej pory napięcie. Danny Trejo na plakacie ma za zadanie chyba jedynie przyciągać widzów do tej produkcji, gdyż jego rola w filmie praktycznie nie istnieje, jednak gra aktorska reszty obsady wystarczająco nam to wynagradza. Jeśli ma się 79 minut wolnego czasu, to spokojnie można go poświęcić na seans VANish - nie będzie to czas stracony.

Ocena: 6/10


***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

  1. Pewnie jestem dziwna, ale takie przerysowane kino akcji, w stylu Tarantino lubię. Ostatnio widziałam "Everly" i jako jedna z nielicznych byłam zachwycona. To taki rodzaj filmów na wieczór po ciężkim dniu, kiedy nie chce się myśleć i woli się cieszyć nielogicznościami, aniżeli je wytykać. Dlatego "VANish" też pewnie wkrótce obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie muszę koniecznie zobaczyć "Everly", bo też zaliczam się do tych "dziwnych", gustujących w takich filmach ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty