Krwawy obiad (Blood Diner) (1987)

  Dwóch braci kanibali - Michael i George Tutman - wykopuje z grobu ich wujka Anwara Namtuta - seryjnego zabójcę, który dwadzieścia lat wcześniej został zastrzelony przez policję. Mężczyźni jednak potrzebują jedynie mózgu zmarłego krewnego, po to by wsadzić go do słoika i ożywić starożytnym zaklęciem. Tylko Anwar może poprowadzić swoich siostrzeńców, aby ci wskrzesili okrutną boginię, jaką cała trójka wyznaje - żądną krwi Sheetar. Rytuał przewiduje stworzenie ciała Sheetar używając do tego kawałków "kobiet upadłych", kanibalistyczną ucztę oraz poświęcenie dziewicy. Michael i George zdobywają potrzebne organy mordując przypadkowe dziewczyny poznawane po knajpach, a zbędnych resztek trupów pozbywają się serwując je niczego niespodziewającym się klientom ich wegetariańskiej restauracji, oczywiście jako dania "bezmięsne". Michaelowi wkrótce udaje się też poznać dziewicę - słodką i naiwną Connie. Wszystko idzie zgodnie z planem, wydaje sięwięc , że nic nie stanie na przeszkodzie, aby Sheetar, przywdziawszy cielesną powłokę, ponownie mogła siać spustoszenie wśród ludzi...

  Pani reżyser odpowiedzialna za Krwawy obiad - Jackie Kong - ma na swoim koncie jedynie cztery filmy, wszystkie zaliczające się do ikonowej dla lat 80-tych klasy B. Recenzowana tutaj "perełka" wyszła w 1987 i jest nieoficjalnym sequelem pierwszego obrazu gore w historii kina - Święta krwi Herschella Gordona Lewisa (1963). Główny wątek fabularny jest ten sam - zabijanie oraz jedzenie ludzkiego mięsa, po to by przywrócić do życia starożytną boginię. Tutaj to już nie "egipska" Ishtar z dzieła Lewisa miesza w głowie antagonistom, a fikcyjna Sheetar... Ale w sumie na jedno wychodzi. W Krwawym obiedzie podejście do tematu jest tak niepoważne, jak tylko można to sobie wyobrazić - niewyszukany humor, w większości reprezentowany przez latające po ekranie sztuczne kończyny i flaki, bezczelnie atakuje nasze zmysły przez cały seans, a pod koniec jest go już tak dużo, że skutecznie tłamsi jakikolwiek śmiech, który w innym przypadku nieopatrznie mógłby się wydostać z naszych gardzieli. Nie znaczy to jednak, że film jest całkowitą klapą. Kicz, brak logiki i absurdalne gore otaczają nas zewsząd, co na początku skutecznie przyciąga uwagę, a czasami może nawet zaskutkować wykrzywieniem ust w grymas uśmiechu, lecz im bardziej fabuła posuwa się do przodu, tym mniej cała ta krwista schiza wydaje się interesująca...


  Noc, cmentarz, rozkopany grób... Dwóch świrów właśnie otwiera trumnę, w której od dwudziestu lat leżą zwłoki seryjnego mordercy - Anwara Namtuta. Mężczyzna jednak był nie tylko bezwzględnym zabójcą, lecz także kochającym wujkiem dla Michaela i George'a. Anwar nauczył siostrzeńców wszystkiego, co ci powinni wiedzieć o miłości do wspaniałej Sheetar, ale rytuał przywrócenia bogini do życia jest braciom nieznany, dlatego muszą wyciągnąć podgniły mózg z wysuszonej czaszki krewnego, doczepić cennemu organowi oczy i włożyć do słoja, skąd ten mógłby wydawać rozkazy. Już od pierwszych scen filmu staje się oczywiste, że kamera nie ma zamiaru odwracać obiektywu od tych najbrutalniejszych scen - piłowanie czachy oraz inne czynności bezczeszczenia zwłok Anwara odbywają się w całości przed naszymi oczami. Do naszego dobrego samopoczucia dokładają się tutaj też gałki oczne cmentarnego ciecia, które pod wpływem nagłego kontaktu łopaty z jego głową wyskakują radośnie z oczodołów niczym wesołe pajacyki ze swoich pudełek. Od tego momentu nie mamy najmniejszego cienia wątpliwości, na czym polega humor w Krwawym obiedzie.

  Fabuła jest do bólu prosta, nieskalana żadnymi niepotrzebnymi komplikacjami czy głebszymi wątkami - od początku do końca mamy absurd, flaki, absurd, flaki, krew, kanibalizm, flaki, oderwane kończyny, absurd... I tak aż do samego końca. Jeden wielki ciąg, od czasu do czasu przerywany jakimś wyjątkowo głupim tekstem. Są momenty, w których widać próbę ze strony scenarzysty uczynienia dialogu zabawnym, lecz jego starania zupełnie nie przyniosły pożądanego efektu. Lepiej skupić się na gwoździu programu, czyli na gore oraz humorze sytuacyjnym z jego udziałem, bo to, trzeba przyznać, jest niezłą pożywką dla tych, którzy od czasu do czasu lubią oddać się niewymagającej myślenia rozrywce. Parę odtworzonych scen ze Święta krwi może też ucieszych widzów zaznajomionych z klasykiem Lewisa, ale na tym kończą się zalety tej produkcji. Zatem jeśli od czarnej komedii gore oczekujecie czegoś więcej niż widoku rozczłonkowanej cheerleaderki albo bogini Sheetar z ogromną, uzębioną gębą na brzuchu, to wara od Krwawego obiadu!



  Trochę szkoda, że motyw karmienia wegetarian ludzkim mięsem nie został lepiej rozwinięty. Gdzieś to się przewija w tle, są kończyny w schowku i smażone w tłustym oleju palce, lecz obrzydliwość aktu spożywania tych "specjałów" nie jest tutaj sprawą najwyższej wagi. Widzimy tylko, że wszystkim klientom dobrze smakuje i notorycznie wołają o więcej. Trudno uwierzyć, żeby wegetarianie nie zauważyli, że właśnie z apetytem wpierdzielają mięcho, no ale cóż... Nie byłoby filmu, gdyby wszystko musiało być zgodne z logiką rządzącą światem rzeczywistym. Na prawdziwą kanibalistyczną ucztę musimy poczekać na "krwawy bufet" - część rytuału mającego pomóc Sheetar wstąpić do ciała skleconego z części różnych "upadłych kobiet" . Na wielką wyżerkę Michael i George spraszają stałych klientów swojej restauracji, a żeby wzbudzić ich apetyt dodatkowo częstują ich narkotykiem, po zażyciu którego nawet najgorliwszy obrońca praw zwierząt zapomina, że jest roślinożerny...

  "Krwawy bufet" na cześć okrutnej Sheetar... Ach, czegóż tam nie ma - świeże jelita, zupa pełna odrąbanych kończyn, zzieleniali wegetarianie pożerający się nawzajem niczym pospolite zombiaki... Że o samej bogini nie wspominając. Sheetar w pewnym momencie otwiera oczęta i otwór gębowy pełen ostrych kłów, po to by natychmiast zacząć strzelać piorunami w każdego, kogo wskaże jej Michael. W jej brzuchu otwiera się też wielka jama ustna, wyposażona w niesamowicie kłujące ząbki - to właśnie tam ma skończyć dziewica, żeby rytuał mógł zostać dopełniony. Efekty specjalny są typowe dla klasy B lat 80-tych, więc na kilometr widać, że to pic na wodę, ale za to groteska jest wszechobecna i zachwyca swoim wybornym kiczem. Sceny mordów są wystarczająco graficzne, żeby zadowolić wielbicieli brutalności na ekranie, jednak charakteryzacja i rekwizyty prezentują się na tyle sztucznie, żeby nie zbulwersować delikatniejszej publiki. Wniosek - Krwawy obiad to film dla każdego widza spragnionego odmóżdzającej rozrywki, niezależnie od wytrzymałości żołądka.


  Nad wartością "dzieła sztuki", jakim jest Krwawy obiad, nie ma co deliberować, gdyż pozycja ta ma na celu tylko i wyłącznie dostarczenie publiczności trochę niezobowiązującego materiału gore, ot tak, bez dorabiania żadnej ideologii. Dialogi zdecydowanie mogły być lepsze, bo zawarty z nich "humor" momentami jest tak żenujący, że pozostaje nam tylko wstydzić się za tego, kto to wymyślił. Jednak ci, którzy kochają tanie kino lat 80-tych (a zwłaszcza widzowie, którzy się na tym kinie wychowali), z pewnością docenią rozrywkowe walory tej produkcji... Tym osobom nawet powtarzalność scen z latającymi wolno niczym ptaki bebechami nie powinna wydać się zbytnio nużąca.

Ocena: 5/10


***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

  1. Film zalecany każdemu, kto nadal nie wierzy , że da się uciąć głowę kijem od miotły.
    No i nazi punks not dead

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty