Minirecenzja: Kissing Darkness (2014)

  Grupa gejów (z których jeden nie przyznaje się otwarcie do swojej orientacji) postanawia spędzić weekend na łonie natury, żeby - tradycyjnie - "pić i się gzić". Podczas zabawy planszą ouija chłopaki niechcący wywołują ducha mściwej wampirzycy.

  Chociaż w Kissing Darkness - produkcji zrealizowanej z myślą o społeczności LGBTQ - nie zobaczymy ani nachalnej erotyki rodem z gejowskich horrorów Davida DeCoteau, ani tym bardziej pornografii w postaci czystej jak w L.A. Zombie (2010) Bruce'a LaBruce'a, epatowanie nagością jest i ma się dobrze. Twórca, James Townsend, postanowił zabłysnąć nawet oryginalnością (he, he, he!) i posunął się do dość niespodziewanego zagrania, polegającego na zastąpieniu szczucia penisem szczuciem cycem... ale bez obaw, bo gwoździem programu nadal są wyrzeźbione latami ćwiczeń męskie klaty oraz jędrne niczym świeże jabłuszka poślady - oczywiście równie męskie. Dobra golizna nie jest zła, jak to się mówi... szkoda tylko, że jest ona tutaj jedynym wartym (lub raczej "wartym") uwagi elementem. Abstrahując od oklepanego schematu pod tytułem "przyjeciele wyjeżdzają", historia krwiopijczyni, która  - trochę sexy, trochę creepy - przechadza się poruszając biodrami po lesie i dybie na osocze bohaterów, sprawia wrażenie napisanej na kolanie, a chaotyczna praca kamery i padaczkowaty montaż (przemieszanie nagłych cięć z zupełnie nieuzasadnionym slow-mo) jeszcze ten efekt potęgują. Makabra ogranicza się do scen, na szczęście nielicznych, rozsmarowywania czerwonej mazi na umięśnionych ciałach aktorów, których zdolności plasują się tylko o stopień wyżej od poziomu przeciętnego przedstawienia w szkole podstawowej. Wyłącznie dystans i wyśmiewczy ton mogły uratować Kissing Darkness, dzieło to jednak ma śmiertelnie poważny wydźwięk. Przyjmując, że nie taki był zamysł Townsenda - kompletnie tego nie widać.

Ocena: 3/10


***

Komentarze

Najczęściej czytane posty