Gabinet figur woskowych (Mystery of the Wax Museum) (1933)

  1921 rok, Londyn. Rzeźbiarz Ivan Igor (Lionel Atwill) pada ofiarą swojego chciwego współpracownika, który dla odszkodowania podpala prowadzoną przez mężczyznę wystawę woskowych figur. Poszkodowany w pożarze artysta nie jest już na tyle sprawny, by wykonywać swój zawód, jednak po dwunastu latach od tragicznego wydarzenia otwiera nową galerię w Nowym Jorku. Tymczasem z prosektorium znikają zwłoki pięknej samobójczyni.

  Jakże makabryczny musiał się wydawać Gabinet figur woskowychdzieło Michaela Curtiza (twórcy m.in. Casablanki) - publiczności lat 30. ubiegłego wieku... Żywcem wzięte ze złego snu, surrealne muzeum, niepokojąco realistyczne rzeźby oraz ciała wykradane z kostnicy. Nie trzeba było nawet dosłownej brutalności (która wówczas nie miała zresztą prawa istnieć w amerykańskiej kinematografii), aby film stał się jednym z najbardziej znanych tytułów kina grozy z czasów Wielkiej Depresji. Oczywiście na współczesnym widzu nie robi on już takiego wrażenia; Gabinet figur woskowych nie tylko zestarzał się w sposób naturalny, lecz także został poniekąd zdetronizowany przez House of Wax, nakręcony dwadzieścia lat później remake z Vincentem Price'em w roli głównej. Obraz Curtiza, bazowany na nigdy niepublikowanym opowiadaniu Charlesa S. Beldena The Wax Works, dziś już nie przyciąga odbiorców spragnionych prawdziwie silnych doznań, ale za to kusi urzekającym, klasycznym klimatem, potęgowanym przez upływ lat.


  Tak samo jak Frankenstein czy Dziwolągi, omawiane tutaj dzieło powstało przed 1934, czyli zanim zaczęto surowo egzekwować kodeks Haysa - spis konserwatywnych zasad regulujących dopuszczalność pewnych scen. Jednak dwie pierwsze produkcje swoimi mocnymi, niejednoznacznymi przesłaniami wywołaly tak wielkie kontrowersje, że mimo wszystko musiały zostać poddane ostrym cięciom, aby mogły ujrzeć światło dzienne, dzięki czemu zyskały sobie zaszczytne miano kultowych i w XXI wieku wciąż cieszą się ogólnym uznaniem krytyków. Gabinet figur woskowych natomiast nie jest aż tak pamiętny pod względem siły rażenia treści, która, choć przerażająca, ubrana została w zbyt lekką formę, aby mogła budzić głębsze poruszenie. Scenariusz skupia się bardziej na motywie tajemnicy niż na stricte horrorowych wątkach, lecz fabularna intryga jest względnie prosta do rozwikłania (twórcy nie pokusili się o żadną naprawdę skuteczną zmyłkę), a komediowy ton - głównie zasługa postaci wygadanej pani redaktor Florence Dempsey (Glenda Farrell) - dominuje przez lwią część seansu, film nie funkcjonuje więc zbyt sprawnie jako porywajce kino mystery.

  Najmocniejszą stroną dzieła Curtiza jest sfera wizualna, która po części osładza uchybienia narracyjne. Atmosferę klasycznej gotyckiej opowieści z dreszczykiem zawdzięczamy wystrojowi tytułowego gabinetu, pełnego złowrogich cieni, pełzających po ścianach i skradających się między ekspresyjnymi eksponatami. Wszystkie figury woskowe, przedstawiające znane postaci historyczne, są oczkiem w głowie rozmiłowanego w ich misternym pięknie Igora, ten jednak wciąż ubolewa, że przed laty stracił w płomieniach swoją ulubioną pracę, niezwykle urodziwą Marię Antoninę, a muza wydaje się nie chcieć go natchnąć, by w końcu mógł odtworzyć ów ideał. Zrozumienie fascynacji lekko zdziwaczałego starszego pana przychodzi z łatwością; nieruchome rzeźby hipnotyzują nas za każdym razem, kiedy kamera w zbliżeniu pokazuje perfekcyjnie wymodelowane rysy ich ludzkich twarzy, których realizm wynika z faktu, że... w większości scen są to aktorzy z krwi i kości. To rozbrajająco proste rozwiązanie, choć wynika z "niefortunnego" zbiegu okoliczności (wosk topił się w jaskrawych światłach mocnych reflektorów - koniecznych w procesie filmowania za pomocą dwubarwnej technologii systemu Technicolor), znacznie wzmacnia klimat odrealnienia. Paradoks, że im bardziej wszelkie manekinopodobne twory przypominają prawdziwego człowieka, tym upiorniejsze robią wrażenie, bez wątpienia znajduje tutaj potwierdzenie.



  Obraz Curtiza pod pewnymi względami nie przetrwał próby czasu; pod innymi wręcz przeciwnie. Na pewno jest to dzieło, które swoje nieco przeterminowane walory z powodzeniem nadrabia tradycyjnym wdziękiem kina lat 30. Prosta, szybko rozwijająca się fabuła jak po sznurku prowadzi widza do dość przewidywalnego zakończenia, po drodze jednak film upaja specyficznym nastrojem, a oko cieszą dekoracje planu, charakteryzacja i nieliczne efekty specjalne. Jeśli czujecie się zmęczeni hollywoodzkim przepychem XXI wieku, seans Gabinetu figur woskowych da Wam upragniony odpoczynek.

Ocena: 6/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Jakiś czas temu wzięło mnie na poznawanie starszego kina. Na start wzięłam lata 50. i... odpadłam po dwóch filmach ;D Niby były OK, ale wole raczej czytać, niż oglądać, także nie sądzę, bym prędko do tego pomysłu wróciła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też rzadko oglądam aż tak stare filmy (wolę lata 70./80.), ale czasem jednak chęć najdzie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty