Yoga (요가학원; Yoga Hakwon; Yoga Class) (2009)

  Południowokoreańskie ghost story to gatunek specyficzny, często aż zbyt twardo trzymający się konwencji, przez co ma wielu wrogów, mimo niemałej popularności, jaką azjatyckie horrory cieszą się w Europie od wyjścia japońskiego The Ring. Jae-yeon Yun wyreżyserowała w swojej karierze dwa filmy grozy - Schody życzeń 3 (2003) i opisywaną tutaj Yogę, która również nie odstępuje od podstawowych gatunkowych reguł, utartych przez niezliczoną ilość grozowych produkcji Dalekiego Wschodu, zatem ci, którzy nie gustują w takiej stylistyce, po seansie raczej nie zmienią swoich poglądów. Aczkolwiek technicznie rzecz biorąc nie ma tutaj potwora odpowiadającego ogólnie przyjętej definicji "ducha" (chyba... Koreańskie horrory mają to do siebie, że fabuła rzadko jest w stu procentach jasna), i tak nie ma wątpliwości, kto jest antagonistą - długie, czarne włosy, blada cera, skąpa mimika twarzy... Wiadomo. Chociaż tutaj pani reżyser "zaszalała" i stworzyła więcej postaci odpowiadających temu rysopisowi (niekoniecznie "złych"). Dodajcie do tego zaskakująco mroczny jak na taki obraz klimat oraz niezłą, niepozbawioną treści historię - prawdziwa gratka!

  Yoga jest typowym przedstawicielem swojego gatunku nie tylko pod względem formy, lecz także treści. Hyo-jeong właśnie dotarła do punktu zwrotnego. Czasy studenckie ma już dawno za sobą, wciąż nie jest po słowie, a jej chłopak  - Dong-hun - nie jest typem finansowej ostoi, z którą ślub wywołałby poklask (i zazdrość) wśród stąpających twardo po ziemi, robiących karierę koleżanek. W pracy Hyo-jeong zaczyna dziać się źle, kiedy zostaje przyjęta młoda, atrakcyjna była uczestniczka konkursu Miss Korea, która swoimi walorami od razu zaskarbia sobie sympatię składającego się wyłącznie z mężczyzn szefostwa. Kobieta czuje się spychana na boczny tor praktycznie w każdej sferze swojego życia z powodów, na które nijak nie może zaradzić... Bo cóż zrobić, że lata lecą, a pałeczkę bezwzględnie przejmują nowocześniejsze, ładniejsze i bardziej przebojowe od niej? Przychodzi więc czas głębokiej refleksji nad sobą, niezbędnej, aby znów stać się kowalem swojego losu, oraz tygodniowego, wprowadzającego w tajniki mistrzyń kursu jogi...


  Przemijanie kobiecej urody jest w filmie Yun motywem przewodnim - to chęć pozostania młodą, atrakcyjną i, tym samym, popularną stoi u podstaw nieszczęścia, jakie czeka nasze bohaterki. Każda z nich ma jakąś słabostkę, będącą przeszkodą w drodze do pogodzenia się ze swoją osobą. Presja, jaką społeczeństwo wywiera na swoje członkinie, nie jest niczym nowym w południowokoreańskim kinie grozy. Podchodzono do tematu od bardzo wielu stron, np. patriarchalnej opresji (Bedevilled), nacisku w systemie edukacji (Schody życzeń) czy "przymusu" bycia piękną (m.in. Kopciuszek)... W przypadku Yogi ponętny wygląd oraz młody wiek mają kluczowe znaczenie, jako że są narzędziem, dzięki któremu kobieta może zostać nie tylko zaakceptowana przez otoczenie, lecz także doceniona za swoje wykształcenie i kompetencje... Obraz Yun w prosty, nieobciążony metaforami sposób pokazuje, że bez odpowiedniej aparycji reszta zasług nie ma decydującego znaczenia w oczach społeczeństwa, w którym górę wciąż mają mężczyźni, podczas gdy kobiety zbyt często zostają sprowadzane do roli wycenianego na podstawie "daty produkcji" i "stanu zużycia" "towaru".

  Chociaż przesłanie Yogi zapewne nie zostało zaplanowane tak, aby było wyjątkowo głębokie czy odkrywcze, Yun udało się je skondensować i podać publice w formie o wiele ciekawszej, niż ma to miejsce w przypadku zdecydowanej większości pozycji gatunku. Duży wkład w taki stan rzeczy mają wyjątkowo interesujące bohaterki - pięć kobiet o diametralnie różnych historiach życiowych, równocześnie dzielących ze sobą pewne doświadczenia. Dziewczyna z zaburzeniami odżywiania, zgorzkniała matka po nieudanej operacji plastycznej, niedoszła gwiazdka muzyki pop, pozornie dobroduszna dewotka oraz Hyo-jeong, sfrustrowana prezenterka telezakupów... Każda z nich czuje się stłamszona, niedoceniona i zmuszona do zmian, mających przywrócić do ich żyć blask światła reflektorów. Wszystkie postaci zostały obdarzone indywidualnymi cechami charakteru, dzięki czemu są barwne i nawet europejskie widzki będą mogły się zindentyfikować chociaż z jedną z nich. Niestety jednak główna bohaterka prezentuje się najgorzej, przez co pod koniec, kiedy już fabuła skupia się wyłącznie na niej, robi się nieco mdło w porównaniu do pierwszej połowy seansu. Hyo-jeong pewnie miała być tą najbardziej zrównoważoną z joginek i, co za tym idzie, najsilniejszą, lecz przez taki koncept postaci, która z definicji powinna zaskarbić sobie sympatię publiki, zabrakło wystarczającej charakterystyczności. Odtwórczyni roli - Yu-jin "Eugene" Kim - na tle reszty obsady nie zabłysnęła większymi zdolnościami, ale to również wynik niezbyt ciekawego zarysu bohaterki - aktorka po prostu odtworzyła to, co jej dano.



  Psychologiczne aspekty Yogi podczas seansu widać jak na dłoni, lecz mimo to film nadal jest klasycznym ghost story, grozowy motyw zatem stoi twardo na swoim miejscu. W akademii, poza chłodno obchodzącą się ze swoimi podopiecznymi instruktorką, którą można określić "zimną pięknością", na horrorowy klimat wpływają głównie surowy, nieprzyjazny wystrój wnętrz budynku oraz tajemnicze szepty, jęki i inne odgłosy dochodzące z najciemniejszych kątów już i tak słabo oświetlonych pomieszczeń. Wszelkie hałasy oczywiście są odpowiednio do sytuacji złowieszcze - czasami jest to niezrozumiały bełkot, a czasami wyraźnie wypowiadane groźne słowa, przesłyszenia pomału tracących zmysły bohaterek... Krwi w filmie jest jak na lekarstwo - w paru scenach jej symboliczna ilość tryska jedynie na twarze postaci, sugerując, że poza kadrem właśnie odbywa się makabra. Taka dawka grozy wystarczająco spełnia wymogi gatunkowe, które nie przewidują tony gore, lecz niestety bez jednego poważnego niedopatrzenia pani reżyser się nie obyło - efekty dźwiękowe uprzedzają akcję, skutecznie niwelując faktor niespodzianki w momentach, gdzie byłby on wskazany.

  Twórcy Yogi nawet nie starali się wyjść poza granice konwencjonalnego koreańskiego ghost story, ale mimo to udało im się uchronić przed nakręceniem kolejnego przewidywalnego gniota. Film ogląda się naprawdę przyjemnie i w większości bez nudy, której odrobina może się pojawić dopiero pod koniec seansu. Największą ujmą obrazu Yun jest brak silnej głównej bohaterki - Hyo-jeong jako tako daje radę przyciągnąć naszą uwagę we wstępie do właściwych wydarzeń, jednak z czasem zostaje przyćmiona przez dużo ciekawsze i bardziej charakterystyczne postaci drugoplanowe. Treść przyswaja się bez bólu czy zażenowania spowodowanego jej nadmierną prostotą, a horrorowe zagrania, typowe dla koreańskich "duchowych" historii, stoją na zadowalającym poziomie. Można stwierdzić, że Yoga to jeden z wielu zwykłych, komercyjnych straszaczków, w Korei kręconych wręcz masowo, zatem antyfani tego specyficznego gatunku nie mają czego tutaj szukać, ale ci, którym od czasu do czasu nie wadzi odrobina grozy we wschodnioazjatyckim stylu, na pewno się nie zawiodą - pozycja ta niewątpliwie odznacza się na tle jej podobnych stylistycznie braci.

Ocena: 6/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty