Horror Amityville (The Amityville Horror) (1979)

  Domy nie pamiętają wydarzeń, jakie się w nich odbyły. Nie ma też ani "złych", ani "przeklętych" domów. Mimo tego większość z nas nie chciałaby mieszkać w miejscu, gdzie kiedyś dokonano brutalnego morderstwa. W końcu świadomość, że dokładnie tam, gdzie co noc kładziesz się spać, ktoś skonał od strzału w tył głowy, a resztki jego(jej) mózgu prawdopodobnie trzeba było zeskrobywać z tej samej ściany, na której powiesiłeś(aś) zdjęcia swoich pociech, nie sprzyja kreowaniu przytulnej, ciepłej atmosfery. George i Kathy Lutz jednak podchodzą do sprawy rozsądnie - co z tego, że rok wcześniej w ich wymarzonym domu zginęło sześć osób, i to z ręki obłąkanego członka rodziny? Ważne, że posiadłość zdaje się być stworzona wprost dla nich, że o nieproporcjonalnie niskiej w stosunku do wartości cenie nie wspominając. Kości zostają rzucone - zauroczone perspektywą zamieszkania w przepięknym holenderskim domostwie kolonialnym małżeństwo przekracza granicę, za którą szaleje zło prosto z czeluści piekielnych...

  Horror Amityville reżyserii Stuarta Rosenberga miał przyciągać widzów kontrowersyjną historią oraz etykietką "oparty na faktach". Obraz jest bazowany na książce Jaya Ansona o tym samym tytule, napisanej na podstawie rzekomych doświadczeń rodziny Lutz - pierwszych śmiałków, którzy odważyli się wprowadzić do posiadłości, gdzie w noc 13 listopada 1974 Ronald DeFeo Jr. zamordował swoich rodziców i czwórkę rodzeństwa, gdy ci spali spokojnie we własnych łóżkach. Sprawa ta jest jedną z najbardziej tajemniczych przypadków kryminalnych w historii Stanów Zjednoczonych - obecnie odsiadujący wyrok dożywocia zabójca przedstawił dotąd tak wiele sprzecznych wersji wypadków, że ustalenie, która z nich jest prawdziwa (jeśli w ogóle któraś jest) graniczy z cudem. Tylko DeFeo wie, co naprawdę wydarzyło się tamtej feralnej nocy, i zapewne nigdy się z tego nie zwierzy, ku rozpaczy wszystkich, którzy od wielu lat drążą temat i starają się dotrzeć do sedna. Lutzowie mieli dużą rolę w spopularyzowaniu całej historii - ich groteskowe opowieści o rozpanoszonych w domu w Amityville (Nowy Jork) diabelskich mocach na pewno obiły się o uszy większości z nas.


  Zanim zasiądzie się do seansu filmu Rosenberga dobrze jest z grubsza zaznajomić się z pogmatwanym przypadkiem, który stał się inspiracją do napisania scenariusza, oraz puścić wodze fantazji, nawet jeśli na co dzień z przymrużeniem oka traktujemy wszelkie medialne rewelacje dotyczące nawiedzonych budynków czy spotkań z duchami. Wprowadzania w klimat nigdy za wiele, mimo iż obraz sam w sobie pęka od niego w szwach. Jeśli tęsknicie za czasami, kiedy w horrorach to nie tanie jump scenes tudzież pojawiające się znikąd, wygenerowane komputerowo straszydła stanowiły gwóźdź programu, a subtelne budowanie nastroju i konsekwentne stopniowanie poczucia grozy, to Horror Amityville jest dla Was pozycją obowiązkową. Film cechuje minimalizm - scen konkretnej akcji jest tyle, co kot napłakał, a przedstawienia poszczególnych zjawisk paranormalnych są umiarkowane aż do bólu (np. samoistnie poruszający się fotel bujany, nagle zatrzaskujące się okno itp.) - lecz bynajmniej nie sprzyja to nudzie. Dzieło Rosenberga, aczkolwiek dość długie (ok. 2 godziny) i momentami flegmatyczne, potrafi utrzymać widza przed ekranem za pomocą gęstej, wszechogarniającej atmosfery zagrożenia oraz sprawnie skonstruowanego, mocno odczuwalnego napięcia. Tutaj to nie widok zjawy jest punktem kulminacyjnym, tylko uczucie, że zaraz ją zobaczymy - takie rozwiązanie może nie być w smak wielbicielom bardziej dynamicznych horrorów, w większości których to bodźce wizualne spełniają funkcję "straszaka", ale biorąc pod uwagę niewielki budżet, jakim dysponowali twórcy, z czystym sumieniem można założyć, że jakiekolwiek próby stworzenia wymyślnego ducha nie przyniosłyby satysfakcjonujących efektów.

  Chociaż Horror Amityville po premierze nie był zachwalany przez krytyków, okazał się być finansowym strzałem w dziesiątkę (wpływy w samych Stanach Zjednoczonych wyniosły ponad 86 milionów dolarów), co, zważywszy na fabułę opartą na nagłośnionej w mediach sprawie, wcale nie dziwi. Film zbierał negatywne opinie głównie przez niezaprzeczalne podobieństwa do Egzorcysty (1973), z powodu których padły liczne oskarżenia o przekłamanie niesamowitych opowieści Lutzów oraz plagiat. Trzeba przyznać, że mocne zabarwienie religijne nierozerwalnie kojarzy się z kultowym dziełem o opętaniu małej Regan przez demona, a niektóre sceny można by nawet spokojnie włączyć do Egzorcysty i nikt nie byłby w stanie stwierdzić, że są to wycinki z innego obrazu (np. sekwencja w kościele, w której posąg kruszy się i zawala prosto na głowę wykrzykującego żarliwą modlitwę księdza). Jednak wiadomo nie od dziś, że podkoloryzowywanie faktów i naginanie ich w celu dopasowania do gustu publiczności są zagraniami, przed którymi twórcy się nie bronią (w przypadku kina grozy szczególnie), aby tylko ich produkcja przetrwała na bezwzględnym polu bitwy, jakim jest branża filmowa. Hasła "oparte na faktach" trudno jest zatem przyjmować bezwarunkowo jako stuprocentowo prawdziwe  - twór Rosenberga jest tego doskonałym przykładem.



  Horror Amityville przegrywa z kretesem z horrorami XXI wieku jeśli chodzi o ilość wykorzystanych efektów specjalnych, lecz reżyserowi udało się stworzyć kilka smakowitych "wisienek na torcie" (najspektakularniejsza oczywiście w zakończeniu). Warta wzmianki z pewnością jest ikonowa sekwencja ataku roju much na księdza, przybyłego do nawiedzonego domu, aby go pobłogosławić zanim rodzina Lutz osiądzie na dobre. W trakcie niemalże dwugodzinego filmu napotykamy względnie mało momentów, nad którymi Rosenberg wyraźnie pracował ciężej, żeby przykłuć uwagę widza, i w większości są to sceny oskarżane o zbytnie zalatywanie Egzorcystą. Podczas seansu wielokrotnie można odnieść wrażenie, że nie wszystkie motywy pasują do głównego wątku fabularnego, podczas gdy inne są wręcz zupełnie zbędne (np. pozbawione jakiejkolwiek pointy prywatne "śledztwo", prowadzone przez detektywa nad Lutzami). Pomiędzy cieszącymi oko, klasycznie "grozowymi" urywkami akcja bywa bardzo powolna, czemu twórcy mogli zapobiec po prostu ograniczając niektóre "luźne", bardziej rozwlekłe sekwencje, aczkolwiek i im nie można odmówić klimatu oraz roli w budowaniu nietuzinkowego nastroju obrazu.

  Twórcy Horroru Amityville zdecydowanie mieli dobry pomysł w dobrym czasie. Motyw przeklętej posiadłości, w której dokonano głośnego zabójstwa, przyciągnął widzów do kin niczym magnes. W obrazie wyraźnie widać próbę zyskania sobie szerszego grona fanów poprzez wtrącenie mocnego wątku religijnego, który w 1973 już raz sprawdził się w wielkim hicie - Egzorcyście. Rosenbergowi jednak udało się stworzyć dzieło, które zaczęło żyć własnym życiem - stało się ono jednym z największych przedstawicieli podgatunku horrorów o nawiedzonych domach i doczekało się aż dwunastu kolejnych odsłon, w tym jednego remake'u. Chociaż wady filmu można z łatwością wytknąć oraz powołać się na nie podczas wygłaszania negatywnej krytyki, nie umniejszają one przyjemności z seansu. Pozycję tę na pewno w szczególności docenią ci, którzy tęsknią za czasami, kiedy to nie wymyślne efekty specjalne królowały w filmach grozy, a adekwatna do tematyki atmosfera - zasługi Amityville pod tym względem są wielkie!

Ocena: 8/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty