Lament (곡성; Gok-seong; The Wailing) (2016)

  Hong-jin Na po sześcioletniej przerwie zatęsknił za starymi, dobrymi światłami reflektorów, najwyraźniej z wzajemnością, gdyż tym razem rozbłysmy one naprawdę wyjątkowo jasno dla południowokoreańskiego twórcy. Lament - długo wyczekiwane dzieło reżysera W pogoni i Morza Żółtego - stał się przedmiotem zachwytu wielu krytyków oraz wyśmienitą pożywką dla miłośników wschodnioazjatyckiego kina z całego globu. Oczywiście dobra sława nie zawsze jest gwarancją jakości, jednak w tym przypadku skala sukcesu filmu nie jest w żadnym stopniu przesadzona, a Na rzeczywiście w pełni zasłużył sobie na gromkie aplauzy.

  Spokój Jong-gu (Do-won Kwak) - niewyróżniającego się z szarego tłumu policjanta z nadwagą - zostaje zakłócony, kiedy w jego rodzinnej wsi zaczyna dochodzić do bardzo podejrzanych morderstw. Wśród miejscowych szybko rozprzestrzeniają się przerażające plotki, obarczające winą za makabryczne wydarzenia trzymającego się z dala od wszystkich starszego człowieka (Jun Kunimura). Jakże prorocza okazuje się być sugestywna nazwa Gok-seong (oznaczająca właśnie "lament") dla położonej w malowniczych górach wioski...


  Fabuła Lamentu rozwija się powoli... bardzo powoli. Nie martwcie się jednak: taki był plan. Reżyser wykazał się wirtuozerską lekkością w budowaniu napięcia, rozładowując je w odpowiednich momentach niewymuszonym komizmem sytuacyjnym (ludzki realizm głównego bohatera, przeciwieństwa stereotypowo męskich postaci kina policyjnego, jest ujmujący) oraz naturalnie wynikającymi z kolejnych etapów opowieści wybuchami akcji, co, zwłaszcza biorąc pod uwagę rozległy czas trwania filmu, jest niemałym wyczynem. Zdecydowanie nie razi też różnorodność gatunkowych motywów, jakimi napakowany jest scenariusz. Kryminał przeplata się tutaj z horrorem nadnaturalnym, parę razy przewija się inspiracja zachodnim nurtem zombie, a całości przewodzi wątek opętania, ale mimo tego natłoku Na udało się stworzyć spójną, konsekwentną historię, w której każde wtrącenie z powodzeniem służy wzmocnieniu wydźwięku całości.

  Kogo najłatwiej wytknąć palcem w sytuacji, kiedy dzieje się źle, a winnego nie widać? Oczywiście jedynego "nowego" w okolicy, który na domiar złego jest Japończykiem... tym strasznym najeźdźcą z przeszłości, próbującym pozwabić naród koreański tożsamości, gwałtem zagarniającym to, co do niego nie należy, porywającym kobiety, aby zrobić sobie z nich "damy do towarzystwa". I chociaż jest to już dawno zamknięty rozdział, tak trudno jest wymazać ze zbiorowej podświadomości doznane krzywdy... Lament z niezwykłą szczerością obrazuje specyficzną mentalność narodową, w której strach przed "obcym" stopniowo narastał przez lata burzliwych relacji z sąsiadującymi krajami i osiągnął apogeum w trakcie bezlitośnie długiej - aż 35-letniej - japońskiej okupacji. Na jednak ani nie pochwala, ani nie piętnuje tego kolektywnego lęku. Narracja zachowuje relatywnie bezstronny charakter, utrzymując nas w stanie niepewności co do źródła przedstawionego "zła" aż do zakończenia - na pierwszy rzut oka zamkniętego, lecz wciąż pozostawiającego spore pole do interpretacji.



  Reżyser w odzwierciedlaniu stanu koreańskiego społeczeństwa i kulturowych schematów nie ograniczył się tylko do treści Lamentu: formalne aspekty filmu są równie wymowne. Niejednoznaczność symboliki w dziele Na sama w sobie stanowi symbol tygla religijno-wyznaniowego, jakim jest Kraj Spokojnego Poranka - kraj, gdzie buddyzm, chrześcijaństwo i szamanizm, choć pozornie sprzeczne, koegzystują, mieszając się ze sobą i wzajemnie uzupełniając. Właśnie dlatego na wstępie dostajemy biblijny cytat, a później - w jednej z najintensywniej nasyconych emocjonalnie scen - widzimy egzorcyzmy odprawiane za pomocą szamańskiego rytuału. Z kolei cóż jest bardziej harmonijnego i równocześnie kontrastowego, niż krwawe, dynamiczne momenty oraz pełne grozy, demoniczne wstawki niczym z nocnego koszmaru, poprzerzedzane panoramicznymi ujęciami spokojnych górskich krajobrazów?

  Jeśli spojrzeć na Lament powierzchownie, może wydać się on obrazem bezładnym. Wystarczy jednak dać się porwać fali doznań i podtekstów, jakie oferuje ponad dwuipółgodzinny (!) seans, aby docenić zarówno twórczą pasję reżysera, jak i jego zawodowy kunszt. Akcja, mimo iż bywa opieszała, wytrwale toczy się w dokładnie zaplanowanym kierunku, sprawiając, że z minuty na minutę coraz ciężej jest oderwać wzrok od ekranu... na którym przecież nie tylko po prostu "się dzieje" - przede wszystkim dzieje się ciekawie.

Ocena: 8/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link) oraz altao.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na obu portalach.

Komentarze

  1. ,, Chaser'' był świetny , trzeba i to obadać pieronem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między "The Chaser" a "Lamentem", osobiście wolę to drugie, ale w sumie to tak różne gatunki, że nawet trudno porównywać.

      Usuń
  2. Jak reżyser zdolny, to z reguły radzi sobie z różnymi gatunkami.
    Nie widziałem ,, Morza Żółtego'' , ale kumpel widział i strasznie roztrzęsiony i zszokowany zachęcał mnie , żebym koniecznie obczaił, bo ,, to jest film akurat dla ciebie'' ( tj. rzeźnia, jak diabli ).
    Wyciągnąłem sobie średnią z tych szoków , nie mniej poczułem się zachęcony i czuję się nadal , ale najpierw sprawdzę ,, Wailing''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie trzy filmy są dobre, ale inne, więc to, który bardziej się danej osobie spodoba, to pewnie tylko sprawa indywidualnego gustu. Ostrzegam, że w "Lamencie" nie ma rzeźni za bardzo :)

      Usuń
  3. Horror, który trzyma w napięciu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty