Der Fan (Trance) (1982)

  Jak głosi stare porzekadło: oczy są zwierciadłem duszy. Cóż zatem widać w słodkich oczętach siedemnastoletniej Simone? Szalony upór, niezachwianą determinację oraz bezbrzeżną ekstazę... jeśli tylko dziewczyna na wypukłym ekranie telewizora może zobaczyć swoje przeznaczenie, jedną jedyną miłość, najdroższe pragnienie - piosenkarza znanego pod enigmatycznym pseudonimem "R". Simone poprzysięgła sobie, że zdobędzie serce gwiazdora, choćby się waliło i paliło, gdy więc ten uporczywie nie odpowiada na namiętne listy, nastolatka rusza autostopem na jego poszukiwanie. Jakże wielki zawód odczuwa dziewuszka, kiedy staje twarzą twarz z bezwzględną prawdą, że jej wrażliwe, niedoświadczone serduszko okrutnie sobie z niej zakpiło...

  Choć Der Fan Eckharta Schmidta zaczyna się jak typowa opowieść o nastoletnim buncie i wyboistej drodze ku dorosłości, pozory szybko zostają rozwiane. Simone, śliczna i (złudnie) krucha,  żyje marzeniami o wielkiej miłości, jaka, według niej, łączy ją z idolem podfruwajek z całego kraju, jednak nie jest to tylko niewinne fanowskie zauroczenie, przez które przechodzi większość małych kobietek: aby się o tym przekonać, wystarczy głęboko spojrzeć w wymowne, młodociane ślepia. Mimo początkowej powściągliwości i późniejszej opieszałości akcji, film z prędkością światła - w akompaniamencie electro-popowych brzmień zespołu Rheingold (wokalistę, Boda Steigera, widzimy w roli "R") - przybiera kształt intensywnego thrillera psychologicznego, a główna bohaterka, wraz z każdym kolejnym wewnętrznym monologiem, wygłaszanym aksamitnym, acz pewnym głosem, jawi się nam coraz bardziej jako głęboko zaburzona, niebezpiecznie oderwana od rzeczywistości postać, która wręcz przeraża bezwarunkowym oddaniem swoim rojeniom.


  Reżyser podjął ryzyko angażując do roli Simone szestastoletnią Désirée Nosbusch, a ta stanęła naprawdę przed ogromnym wyzwaniem godząc się zostać tak niepowszednią "damą wiodącą", wybór jednak okazał się być jak najbardziej trafny. Tytułowa fanka w wydaniu młodej aktorki z Luksemburgu jest bohaterką pełnowymiarową, prawdziwą i konsekwentną do samego końca; Nosbusch w swojej ekspresji nie pozwoliła sobie na żadne półśrodki, których zresztą scenariuszowy zarys psychologiczny nie przewiduje. Simone, dzięki skromnej mimice i zdumiewającej wyrazistości spojrzenia, wzbudza niekomfortowe przeczucia co do charakteru swojej osoby od momentu, kiedy tylko pojawia się na ekranie - ze słuchawkami walkmana zawieszonymi na szyi, w cichym napięciu czekająca na listonosza, który może nieść (lub nie) odpowiedź od umiłowanego mężczyzny.

  Ogólnie wiadomo, że obsesja nie może zakończyć się bez żadnych reperkusji, lecz rozwiązanie, jakie serwuje nam Schmidt, i tak przechodzi wszelkie oczekiwania, nagle wywracając do góry nogami wstępnie nakreślony fabularny podtekst. Główna bohaterka staje się jeszcze bardziej niejednoznaczna, podczas gdy żołądek widza - mimo nader delikatnego zobrazowania najbardziej kontrowersyjnych motywów - zostaje poddany ciężkiej próbie. Oszczędność w epatowaniu makabrą z pewnością wynika z niskiego budżetu, na karb którego należy złożyć też rażący brak realizmu rekwizytów, ale jest w tym małe szczęście w nieszczęściu: formalna strona filmu nie przyćmiewa jego wartości merytorycznej. Wystylizowana w prosty sposób erotyka, surrealistyczna i trochę groteskowa, nosi w sobie ślady prawdziwego artyzmu, a brak większego przepychu pozwala chłonąć esencję ponurych zagadnień, przed którymi zostajemy postawieni w trakcie seansu.



W bogatej historii kinematografii powstało relatywnie niewiele pozycji, o których dyskutuje się przez długie lata z równą pasją, i dzieło Schmidta się do nich nie zalicza. Zdecydowanie nie plasuje się on w kategorii dramatu ekstremalnego na miarę Salò, czyli 120 dni Sodomy Pasoliniego, gdyż zabrakło mu zarówno dosłowności, jak i szerszego kontekstu społecznego. Nie dopatrzymy się w nim też geniuszu Wstrętu, jako że jego klimat, acz przenikliwy, nawet nie ociera się o koszmarną duszność, emanującą z obrazu Polańskiego. Jednak gwarantuję Wam, że zapamiętacie Der Fan. Ze względu na mroczność przedstawionego w nim umysłu, niewypowiedzianą brutalność uczuć oraz nieuchwytną refleksję - filmu nie da się przyjąć obojętnie.

Ocena: 8/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty