Dziewczęcy klub (Sorority Babes in the Slimeball Bowl-O-Rama; The Imp) (1988)

  Czasem wystarczy naprawdę bardzo niewiele - na przykład nazwisko reżysera na okładce Blu-ray - aby powstrzymać człowieka przed wciśnięciem na pilocie przycisku play... Wątpliwa renoma Davida DeCoteau od lat skutecznie odstrasza potencjalnych widzów od jego bogatego dorobku, na który składają się głównie nędzne filmy grozy klasy C (Cripozoidzi, The Killer Eye) oraz paskudne pod każdym względem erotyczne pseudohorrory (Beastly Boyz, 1313: Night of the Widow). Oczywiście zawsze znajdzie się ta wąska grupka miłośników specyfiki bardzo złego kina, która nawet z najgęstszego odmętu kiczu będzie w stanie wyłowić najmniejsze zło i okrzyknąć je kultowym przedstawicielem gatunku. Jednym z wielu przykładów tego zjawiska jest Dziewczęcy klub, czyli wielki wyczyn DeCoteau: tandeta całkowita w łatwo przyswajalnym wydaniu.

  Trzech przyjaciół podgląda inicjację do żeńskiego stowarzyszenia uniwersyteckiego, jednak zostają złapani i, za karę, zmuszeni do pomocy dwóm kandydatkom w kradzieży pucharu z miejscowej kręgielni. Trofeum, które udaje się zdobyć studentom, okazuje się być zamieszkane przez złośliwego duszka.


  Mimo iż nie da się zignorować naiwności fabuły i niewybrednego humoru, jakim epatują dialogi, Dziewczęcy klub ogląda się bez większych boleści. Stereotypowi frajerzy dostający zawału za każdym razem, gdy zobaczą prawdziwą dziewczynę, trzy królowe krzyku lat 80. - Linnea Quigley, Brinke Stevens i Michelle Bauer - oraz morderczy karzeł, zamknięci w ograniczonej przestrzeni kręgielni (na wynajęcie której twórców nie było stać, zdjęcia kręcili więc tylko poza godzinami otwarcia), okazali się być całkiem niezłym przepisem na mające więcej wspólnego z komedią niż horrorem, niewymagające filmidło. Jak łatwo przewidzieć, w obrazie DeCoteau, wyraźnie skierowanym głównie do nastoletniej widowni płci męskiej, nie zabrakło też tradycyjnej golizny - wręcz obowiązkowej w gatunku - a nawet delikatnie sadystycznego erotyzmu, choć ten kończy się na scenie dawania soczystych klapsów drewnianym wiosełkiem...

  Głupiutki scenariusz autorstwa Sergeia Hasenecza uzupełnia z grubsza poprawna warsztatowo realizacja. Operatorom nie udało się uniknąć potknięć, w wyniku czego obraz traci ostrość zdecydowanie zbyt często i nieprzewidywalnie, by snuć jakiekolwiek przypuszczenia o umyślności tego efektu, lecz wizualny całokształt ucierpiał na tym bardzo nieznacznie. DeCoteau wykazał się zaskakującym (jak na niego) zmysłem estetycznym i wyczuciem klimatu, umiejętnie operując światłem, cieniem i neonami - kto wie, może gdyby tylko nie groszowy budżet, reżyser stworzyłby widowisko godne zapamiętania, i to nie wyłącznie przez maniaków horrorów niskiej kategorii?



  Niestety to, że finanse przeznaczone na produkcję były mocno ograniczone, bije po oczach, zwłaszcza jeśli chodzi o efekty specjalne... a właściwie ich brak. Niektórzy zapewne nie bez racji uznają, że obraz grozy klasy C bez gore jest tworem bezcelowym - w końcu najczęściej to właśnie dla wymyślnych, obfitujących w sztuczne wnętrzności scenek decydujemy się na tego typu kino. Jeśli zatem szukacie intensywnych wrażeń, Dziewczęcy klub nie jest dla Was: mimo iż w filmie trup ściele się gęsto, twórcy - prawdopodobnie zdając sobie sprawę, że wykonanie nawet najbardziej kiczowatych rekwizytów wymaga pewnych wydatków - zrezygnowali z pokazywania w kadrze jakichkolwiek zwyrodniałości, racząc publiczność tylko symboliczną ilością krwi i zapewne pokładając całe swoje nadzieje w pociesznej kukle przedstawiającej goblina z bowlingowego pucharu.

  Śmierć, nieskomplikowany humor, nagie dziewczyny i drewniana gra aktorska... Tym właśnie smakuje strach w wydaniu niskogatunkowym. Jeżeli lubicie od czasu do czasu podelektować się taką miksturą, niekoniecznie krwawą - Dziewczęcy klub (definicja pojęcia "tak zły, że aż dobry") tylko czeka, aż po niego sięgniecie. Jeżeli nie, postąpicie mądrze nigdy więcej nie tracąc czasu na czytanie o którymkolwiek z dzieł DeCoteau, gdyż w jego filmografii niczego lepszego i tak nie znajdziecie.

Ocena: 5/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Ha! Właśnie niedawno kupiłem blu-ray w promocji 3 za 20 na angielskim amazonie, ale jeszcze nie zdążyłem zapoznać się z tym filmem. W każdym bądź razie wydawało mi się, że najlepszym dziełem. DeCoteau jest trzecia część Władcy lalek. Czyżbym się mylił?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to zapoznaj się jak najprędzej, film summa summarum jest fajny ;) Co do "Władcy lalek", trudno mi porównywać. Musiałabym sobie go powtórzyć, bo praktycznie nic z niego nie pamiętam :D

      Usuń
    2. Oj, to najwcześniej w styczniu, bo w grudniu będę przerabiać kilkanaście horrorów świątecznych. Nie wiem jak ja to zrobię,, ale będę się bardzo starał :)
      No i może właśnie czas wyrwać się z marazmu, bo piąte urodziny bloga tuż, tuż....

      Usuń
    3. Wow, pięć lat blogowania... Podziwiam! :)
      Swoją drogą też muszę się zastanowić, co przerobić na Święta...

      Usuń
    4. Trochę tego jest. Zwłaszcza w ostatnich kilku latach powstaje kilka takich filmów rocznie, ale ich jakość... na razie skwituję milczeniem ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty