Gniazdo ryjówek (Musarañas; Shrew's Nest) (2014)

  Musarañas, czyli "ryjówki", to małe, myszopodobne, owadożerne lub mięsożerne ssaki. Określają one swoje terytorium, w obrębie którego polują oraz szukają partnerów i które rzadko opuszczają... W wielu przypadkach nie robią tego w ogóle, a na inne ryjówki reagują bardzo agresywnie. Ślina niektórych gatunków zawiera jad... Pewnie zastanawiacie się, czy wstępny "wykład" o tytułowych zwierzątkach naprawdę jest konieczny w recenzji filmu? Cóż, może nie, ale to właśnie do tych stworków porównywane są dwie główne bohaterki pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Juanfera Andrésa i Estebana Roela.

  Montse jest cierpiącą na agorafobię kobietą, przez lata noszącą żałobę po rodzicach. Mieszka ona ze swoją młodszą siostrą, której od zawsze dyscypliną wpajała dewocję oraz zasadę, że nie warto prać swoich prywatnych brudów przed nikim, kto nie należy do bezpiecznego kręgu rodzinnego. Kobiety egzystują więc z dnia na dzień, wszystkie wolne chwile spędzając wyłącznie we dwie. Miłym "powiewem świeżości" staje się Carlos - sąsiad z góry, który pewnego dnia spada ze schodów i prosi Montse o pomoc. Ta, choć przerażona, przyjmuje przystojnego mężczyznę pod swój dach, kładzie do łóżka, unieruchamia złamaną nogę... I zakochuje się bez pamięci, równocześnie decydując, że jej wybranek pod żadnym pozorem nie powinien jej opuścić.


  Żaden obraz psychologiczny nie obejdzie się bez chociaż jednego porządnie mrocznego umysłu, a jeśli dodatkowo umysł ten jest w kobiecym ciele, a kobieta zamknięta w ponurym mieszkaniu, i to w Hiszpanii lat 50., mamy idealny przepis na nastrojową opowieść z symboliczną dawką dosłownego gore... Nie jest to jednak przepis gotowy - potrzeba też zdolnych twórców, którzy ujęliby obiecującą fabułę oraz jej tło w odpowiednią formę. Andrésowi i Roelowi należą się gromkie brawa, gdyż stanęli na wysokości tego wcale niełatwego zadania, a producent - Álex de la Iglesia - z całą pewnością nie pożałował wzięcia dwóch niedoświadczonych reżyserów pod swoje skrzydła.

  Od strony wizualnej Musarañas nie zawodzi, chociaż więcej inwencji pod tym względem też by nie zaszkodziło. Twórcy nie postawili na wielką wymyślność, a bardziej na wykreowanie odpowiedniego do tematyki klimatu. Za dnia mieszkanie Montse i jej siostry oświetlają wpadające przez okna promienie słoneczne, pozornie dodające atmosferze w hermetycznym domostwie witalności, jednak duchota jest tak gęsta, że można ją kroić nożem - z minuty na minutę przytłacza widza coraz bardziej, a ciemnych, złowrogich kątów, gdzie można upychać mroczne tajemnice, wciąż jest pod dostatkiem. Montse nieprzerwanie towarzyszą lęki, z czego ten największy - strach przed postawieniem nawet jednego kroku za próg drzwi wyjściowych - nie pozwala jej prawidłowo funkcjonować. Kobieta jest samotna i myśl, że jej osiemnastoletnia siostra prawdopodobnie również ją opuści, by założyć własną rodzinę, jest dla niej nie do zniesienia, lecz wkrótce, wraz z pojawieniem się Carlosa, rodzi się nadzieja na lepsze jutro...



  Do najmocniejszych aspektów Musarañas należy silna kreacja Macareny Gómez. Aktorka stawała na głowie, byle tylko odpowiednio wymownie, ale bez manieryzmu oddać wewnętrzne zmagania Montse, która przez cały film walczy o choć odrobinę normalności, nie potrafiąc przy tym przezwyciężyć swoich słabości, ku jej własnemu przerażeniu coraz głębiej prowadzących ją w odmęty szaleństwa. Trudno wyobrazić sobie lepszy efekt, nie jest więc zaskoczeniem, że to właśnie Gómez najbardziej przyciąga naszą uwagę, jednak nie dzieje się tak tylko ze względu na jej aktorski talent, lecz także dlatego, że reszta bohaterów niestety nie wypada już tak przekonująco... Nadia de Santiago jako młodsza siostra Montse nie jest zbytnio wyrazista i chociaż zdawałoby się, że jej rola powinna być niamała, twórcy nie wykorzystali do końca potencjału tkwiącego w tej postaci. Zdecydowanie zabrakło bardziej dogłębnego przedstawienia siostrzanych relacji, które dokładniej zarysowane posłużyłyby za podstawę do zrozumienia niektórych, z pozoru nielogicznych, zachowań dwóch kobiet. W całości gubi się też Hugo Silva jako Carlos - aktor nie wysilił się specjalnie, aby tchnąć duszę w swojego bohatera, wypadł więc nijako.

  Nawiązanie do zwyczajów ryjówek jest tak oczywiste, że trudno nazwać je metaforą, ale z drugiej strony - kto by pomyślał o jakichkolwiek analogiach do świata zwierząt, gdyby nie bezpośrednie wskazówki? Montse zaszyła się w swoim mieszkaniu niczym mały stwór w swojej głębokiej, odosobnionej norce. Każdy, kto planuje zawitać tam na dłużej, staje się własnością lokatorki... Tak było z siostrą i tak jest z Carlosem, chociaż ta pierwsza jest bardziej podobna do Montse, niż by chciała - wychowanie robi swoje. Musarañas bazuje głównie na powolnym stopniowaniu nastroju, nie ma więc tutaj zbyt wiele dosłownego okrucieństwa, jednak twórcy zadbali, aby całkowicie nie zabrakło tej małej wisienki na torcie. Akcja w końcu się rozkręca i dostajemy trochę morderstw, krwi i horroru cielesnego, będących doskonałym rozładowaniem skumulowanego do tej pory napięcia. Na ekranie zostaje pokazane dokładnie tyle, ile trzeba, żeby pobudzić naszą wyobraźnię i nie dać nam odczuć niedosytu makabry.


  Musarañas jest solidnym dziełem, odpowiednio dopracowanym na wszystkich płaszczyznach, i chociaż fabuła sama w sobie nie grzeszy wielką oryginalnością, forma, w jakiej twórcy postanowili nam ją przedstawić, oraz mistrzowskie zdolności aktorskie Gómez potrafią nie tylko utrzymać widza w fotelu, lecz także zdrowo go oczarować... A cała gadka o ryjówkach? Jest trochę naciągana i nie wprowadza do obrazu żadnej silnej puenty, ale też w niczym nie wadzi. Andrés i Roel bez dwóch zdań wzbogacili hiszpańskie kino grozy o bardzo apetyczną pozycję.

Ocena: 8/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty