Widzę, widzę (Ich seh, ich seh; Goodnight Mommy) (2014)

  Widzę, widzę, pełnometrażowy debiut fabularny Veroniki Franz i Severina Fiali, swoją premierę miał na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Najbardziej znaczącym dowodem uznania obrazu przez krytyków z pewnością jest nagroda dla najlepszego filmu w konkursie międzynarodowym, przyznana mu przez Międzynarodową Federację Krytyki Filmowej. Dobre opinie zarówno ekspertów kina, jak i zwykłych widzów teoretycznie powinny być wystarczającą gwarancją wysokiego poziomu tego austriackiego dzieła i jeśli chodzi o warsztat twórców, niewątpliwie tak jest - Franz i Fiala stworzyli swoistą stylistyczną perełkę, która do widza ma przemawiać głównie gęstym klimatem niepewności i paranoi. Niestety jednak walory te bezlitośnie umniejsza mało pomysłowa fabuła.

  Akcja filmu rozgrywa się w gustownie urządzonym domu położonym na malowniczej wsi. Jest jezioro, pole kukurydzy, piękny las... Któż by nie chciał dorastać w takim otoczeniu? Jednak dwaj bohaterowie - Elias i Lukas - choć oczywiście lubią oddawać się zabawie na łonie natury, mają niemały problem, uniemożliwiający im pełne korzystanie z dobrodziejstw dzieciństwa. Ich obolała po operacji twarzy matka zachowuje się dziwnie, z dnia na dzień wydaje się coraz bardziej nieswoja, odległa, surowa... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kobieta całkowicie ignoruje jednego z synów - Lukasa. Możemy jedynie przypuszczać, że chłopiec coś zbroił, przez co dostał karę milczenia, ale sprawa nie jest taka prosta, jak się wydaje. Bracia są coraz bardziej przekonani, że osoba, z którą żyją pod jednym dachem, tak naprawdę nie jest ich matką. Z upływem kolejnych dni dziecięcy niepokój stopniowo przeradza się w pewność.


  Na pierwszy rzut oka z taką linią fabularną wydaje się być wszystko w porządku... I naprawdę byłoby dobrze, gdyby tylko twórcy nie zdecydowali się zainspirować pewnym zwrotem akcji, który w identycznej formie zaskoczył nas już w kilku starszych filmach (tytułów nie wypada tutaj przytoczyć z wiadomych powodów, zwłaszcza że jeden z nich jest dość znany). Ktokolwiek widział chociażby jeden z tych obrazów, pewnie domyśli się zakończenia Widzę, widzę po pięciu minutach seansu, a że niezbyt ciekawie jest brnąć dalej patrząc na coraz bardziej oczywiste znaki, że nasze przypuszczenia są trafne, przyjemność z odbioru spada na łeb na szyję. Momentami może być wręcz ciężko skupić się na czymś innym niż na niemalże desperackim pragnieniu, żeby film nie skończył się w ten najbardziej przewidywalny sposób. Niezbyt trafnym pomysłem było również przedstawienie nam postaci matki dopiero po jej powrocie ze szpitala - chociaż wiemy, że jej synowie widzą dużą zmianę w zachowaniu kobiety, my nie mamy porównania ze stanem sprzed operacji, przez co dzielenie obaw z dwoma głównymi bohaterami przychodzi nam zbyt trudno, aby dać się porwać nastrojowi niepokoju.

  Fakt, że Franz i Fiala tak nieudolnie zakamuflowali zarezerwowaną na sam koniec "niespodziankę", jest tym bardziej dotkliwy, że poza tym dzieło prezentuje się naprawdę nieźle. Na uwagę zasługują zwłaszcza kolorystyka zdjęć oraz miejsce akcji. Żywe, dobrze skontrastowane barwy natury, sterylna biel wystroju wnętrz domostwa protagonistów, ciągle panujący w nim półmrok... Elias i Lukas w praktyce są odcięci od świata, uwięzieni z nieznajomą podającą się za ich kochającą matkę... A przynajmniej tak chłopcy myślą. W mieście oczywiście nikt nie przywiązuje wagi do ich podejrzeń, włączając w to księdza, który poproszony o pomoc odstawia dzieciaki do domu. Celem twórców z pewnością było wykreowanie atmosfery zaszczucia, dosłownie odzwierciedlającej stan bezradności, w jakim znajdują się dwaj mali bohaterowie, jednak zdecydowanie poświęcili zbyt wiele uwagi formie, a za mało treści.



  Widzę, widzę jest estetycznym obrazkiem, na który warto rzucić okiem z ciekawości, ale niestety przewidywalna fabuła sprowadza go do poziomu zwykłego średniaka - brak większej oryginalności okazał się być sporą przeszkodą dla dwojga dobrze zapowiadających się twórców. Franz i Fiala wykazali się reżyserskimi zdolnościami, lecz jeśli chodzi o scenariusz, mogli zastanowić się nieco dłużej nad koniecznością wykorzystania finałowej "bomby" (już kilkakrotnie użytej w kinie grozy), w teorii mającej spaść na nas jak grom z jasnego nieba. Widzę, widzę można z czystym sumieniem polecić jedynie tym widzom, którzy po horrory i thrillery sięgają tylko sporadycznie.

Ocena: 5,5/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Podpisuję się ręcami i nogami, z tym, ze oceniam dużo niżej.
    Bardzo przeciętne home invasion z twistem, który odgadnie 15-letni miłośnik seriali dla nastolatków. Duży zawód. Szkoda, że nie przeczytałem Twojej recenzji wcześniej, czasu bym nie stracił.

    OdpowiedzUsuń
  2. FAJNY FILM. NIE ZNACIE SIE. NARA.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty