Krwawa orgia (The Gore Gore Girls; Blood Orgy) (1972)

  Po mieście krąży seryjny zabójca striptizerek, który morduje swoje ofiary niezwykle brutalnymi, wyszukanymi metodami. Jego złapania podejmuje się prywatny detektyw Abraham Gentry, wspomagany przez atrakcyjną dziennikarkę Nancy.

  Krwawa orgia jest ostatnim filmem nakręconym przez "ojca chrzestnego gore" - Herschella Gordona Lewisa - przed trzydziestoletnią przerwą, jaką ten zrobił sobie od wykonywania zawodu. Obraz jest też jedną z najbardziej niesławnych pozycji w dorobku reżysera, trochę przez typowo grindhouse'ową stylistykę, która raczej nie cieszy się zbytnim uznaniem publiki, trochę ze względu na niemałą dozę sadyzmu bijącego od scen morderstw. Fabuła, zdjęcia, gra aktorska, efekty praktyczne - wszystko jest tutaj na żenująco niskim poziomie i czasami wręcz przyprawia o mdłości wszechobecnym kiczem. Jedynym, co może uratować dzieło w naszych oczach, jest świadomość, że po prostu "to tak miało być". Rezygnacja z większości elementów, jakie zazwyczaj składają się na dobry film, na rzecz brutalności, krwi i golizny jest charakterystyczna dla twórczości Lewisa.


  Krwawa orgia rozpoczyna się bez zbędnych ceregieli - morderca w czarnych rękawiczkach zachodzi od tyłu wdzięczącą się przed lustrem kobietę i bez zbytniego rozczulania się podrzyna jej gardło. Na tym jednak nie koniec, gdyż tajemniczy zabójca lubi również okaleczać ciała swych ofiar, wyżywając się głównie na ich twarzach. Nie ma co się oszukiwać... Twórców mało obchodziło, czy fabuła będzie miała sens albo czy wszystkie zwroty akcji będą oparte na niepodważalnej logice, tak więc efekt końcowy jest jaki jest, czyli dziecinnie naiwny, ale sięgając po tę pozycję nie można spodziewać się niczego innego. Tutaj chodzi tylko i wyłącznie o gore, które musiano skleić jakąś wymówkową historyjką, aby produkcja mogła zostać określona jako film fabularny. Prawdopodobnie podczas seansu większości widzów nie będzie zależało nawet na tym, by dowiedzieć się, kim jest zarzynacz striptizerek, lecz i to najzwyczajniej w świecie nie było wśród priorytetowych celów Lewisa.

  Sceny zabójstw, chociaż kiczowate do bólu, z pewnością zadowolą fanów tego typu widowisk. Reżyser bardziej niż sztywnym realizmem chciał zaskoczyć nas pomysłowością oraz poziomem zwyrodnialstwa, jakie jest w stanie przenieść na ekran. Nie powinien mieć znaczenia nawet fakt, że gumowe kukły robiące za kobiece zwłoki trącą sztucznością na kilometr, a odcień czerwieni spływającej zewsząd sztucznej posoki ani trochę nie przypomina koloru prawdziwej krwi. Scena masakrowania tasakiem facjaty jednej z ofiar i tak prezentuje się sugestywnie i obrzydliwie, a miażdzenie gołych pośladków nieprzytomnej niewiasty tłuczkiem do mięsa wywołuje chichot rozbawienia i niedowierzania, nasilający się jeszcze, kiedy antagonista posypuje rozkwaszony tyłek solą i pieprzem. W przerwach między morderstwami, na wypadek, jakby się publice gore znudziło, Lewis wstawił sporo półnagich, tańczących nieporadnie pań - co poniektóre "choreografie" prezentują się nawet bardziej groteskowo od scen makabry.




  Dużo krwi, dużo biustów, jeszcze więcej gołych zadków... Wbrew pozorom nie na tym kończą się (dla wielu pewnie wątpliwe) zalety Krwawej orgii. Biorąc pod uwagę liczne wady obrazu, dziw bierze, że da się dotrwać do końca seansu, który zresztą wcale nie jest aż tak bolesnym doświadczeniem, jak można by się spodziewać. Widać, że twórcy doskonale zdawali sobie sprawę, na czym powinien polegać dobry grindhouse (jeśli w ogóle istnieje coś takiego), gdyż słusznie postanowili, że bez dystansu się nie obędzie. Krwawa orgia nie jest poważnym horrorem i w żadnym momencie nie stara się nim być. Scenarzysta - Alan J. Dachman - bez wątpienia wiedział, jak zabrać się za swoje zadanie, żeby nie stoczyć się zbyt nisko, dlatego naszpikował projekt końską dawką autoprześmiewczego humoru. Lewis z kolei z niezwykłym wyczuciem zobrazował ten zamysł, nadając mu jak najbardziej przyswajalną formę dla niewymagającego cudów na kiju widza, dzięki czemu nawet dziury fabularne (choć w sumie trafniejszym stwierdzeniem jest, że fabuła sama w sobie to jedna wielka dziura) nie zakłócają za bardzo przyjemności płynącej z odbioru filmu.

  Krwawa orgia, mimo iż nie należy na najlepszych obrazów Lewisa, ma swój skromny urok. Seans upływa we względnie przyjemnej atmosferze, jako że właściwie dostajemy wszystko, czego można się po produkcji tego rodzaju spodziewać - sporo kiczowatego gore, jeszcze bardziej kiczowatą erotykę, rozrzucone tu i ówdzie strzępy fabuły, która i tak nas nie obchodzi... Pozycja ta jest typowym niskobudżetowym splatterem, skierowanym do fanów rasowego grindhouse'u, zatem jeśli się do nich zaliczacie, poziom Krwawej orgii powinien Was jako tako usatysfakcjonować. Co do reszty widzów... Cóż, może i tak warto spróbować podejść do tego dzieła - a nuż, widelec spodoba się chociaż trochę?

Ocena: 5/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty