Powrót żywych trupów (The Return of the Living Dead) (1985)

  W magazynie z pomocami medycznymi dwóch lekkomyślnych pracowników - Frank i Freddy - otwiera kontener ze zwłokami, które w 1968 ożyły w wyniku skażenia substancjami chemicznymi. Trujący gaz dostaje się do systemu wentylacyjnego i rozprzestrzenia po całym budynku, przywracając do życia nieboszczyka znajdującego się w chłodni...

  Powrót żywych trupów powstał z pomysłu Johna A. Russo, będącego współtwórcą scenariusza Nocy żywych trupów (Night of the Living Dead) George'a A. Romero. Po zakończeniu prac nad tym kultowym dziełem, Russo zachował prawa do tytułów włączających słowa "living dead" ("żywe trupy"), podczas gdy Romero dostał wolną rękę, by nakręcić własną serię sequeli. Wyreżyserowaniem Powrotu miał zająć się Tobe Hooper, który jednak zrezygnował na rzecz horroru sci-fi Siła witalna (Lifeforce), zatem w końcu to scenarzysta - Dan O'Bannon - wziął na siebie to niełatwe zadanie. Możemy jedynie sobie wyobrażać, co by było, gdyby to Hooper poprowadził projekt, lecz co do jakości pracy O'Bannona nie ma żadnych wątpliwości - podjęcie niemałego wyzwania, jakim obarczył go Russo, było pierwszym krokiem do stworzenia legendy gatunku zombie movies.


  Na początku filmu Frank wyjawia Freddy'emu, że wydarzenia przedstawione w Nocy żywych trupów są oparte na faktach. Zwłoki, które w 1968 zasiały spustoszenie wśród ludności, zostały szybko złapane i umieszczone w specjalnych kontenerach, a obecnie znajdują się właśnie w magazynie, gdzie pracują nasi bohaterowie. Świeży w zawodzie Freddy jest ciekawy zombie, Frank zaprowadza go więc do piwnicy i otwiera wieko ciężkiego pojemnika... I tak rozpoczyna się kryzys. Najpierw wraca do życia tylko jeden nieboszczyk w chłodni, ale gaz rozprzestrzenia się błyskawicznie i wkrótce wszyscy pochowani na pobliskim cmentarzu wykopują się z grobów, aby zacząć pożerać kogo popadnie. Mimo iż fabuła obrazu O'Bannona bezpośrednio nawiązuje do Nocy żywych trupów, antagoniści tutaj różnią się od swoich Romerowskich braci. To właśnie w Powrocie żywych trupów umarli po raz pierwszy w historii kina pożywili się ludzkim mózgiem, do tego są wyjątkowo szybcy, potrafią mówić, myśleć logicznie i nie umierają od strzału w głowę. Protagoniści muszą się nieźle natrudzić, aby uchronić się przed takimi niezniszczalnymi truchłami...

  Pod względem warsztatowym Powrót żywych trupów w pełni klasyfikuje się do klasy B, co znaczy, że jeśli spodziewacie się perfekcyjnego technicznie obrazu, gdzie każdy kadr zachwyca estetycznymi walorami, wszyscy aktorzy wypruwają sobie żyły, żeby tylko wyjść wiarygodnie, a podgniłe zombie wyglądają jak prawdziwe zwłoki, to przed seansem lepiej dla Was będzie wyzbyć się tych oczekiwań, nie uśmiercając jednak nadziei na znakomity klimat i dobrą zabawę - zaraz po wciągającej fabule, to te elementy są najmocniejszymi stronami filmu. Bohaterowie, jak to zwykle bywa w horrorach, nie są zbyt rozgarnięci czy głębocy, lecz zostali stworzeni z polotem, co w połączeniu z niezłymi, nieraz zabawnymi dialogami sprawia, że ich poczynania śledzi się niesamowicie przyjemnie. Wszystkie elementy składowe dobrego, rozrywkowego horroru są na swoim miejscu - dużo gore, groteskowa charakteryzacja i efekty specjalne, sporo humoru sytuacyjnego oraz, oczywiście, golizna. Osobliwy striptiz, jaki sfiksowana na punkcie śmierci Trash (moja ulubiona postać) urządza na cmentarzu, dla męskiej części widowni (i nie tylko) z pewnością będzie wart uwagi.



  Mimo iż dzieło O'Bannona z wierzchu jest klasycznym popcorn movie, część przekazu zawartego w Nocy żywych trupów została nie tylko zachowana, lecz także wręcz wyolbrzymiona i przedstawiona w krzywym zwierciadle. Krytyka dotycząca nieszczerości rządu, nieporadności armii amerykańskiej oraz przekłamania mediów nie jest gwoździem programu, aczkolwiek to ona napędza fabułę - gdyby nie niedbalstwo wysoko postawionych, cały dramat z biegającymi po mieście martwymi ludźmi by się nie rozegrał. Instytucje mające zapewniać obywatelom bezpieczeństwo w trakcie kryzysu też nie spisują się dobrze, pozostawiając bohaterów praktycznie samym sobie. Rozwój kolejnych wypadków prowadzi do wyśmienitego zakończenia, którego groteskowa pointa jest doskonałym zwieńczeniem całej tej karykaturalnej historii. Powrót żywych trupów nie jest jednak obrazem mającym skłaniać widza do głębszych refleksji - wszystkie motywy zostały nakreślone w sposób tak dosłowny, że nie trzeba uruchamiać procesów myśleniowych ponad normę, co tylko ułatwia czerpanie radości z widoku umarlaków z apetytem zatapiających zęby w wątpliwej jakości mózgach postaci...

  Chociaż ani charakteryzacja, ani rekwizyty nie powalają realizmem, tytułowe żywe trupy prezentują się naprawdę zacnie jak na straszak klasy B. Ja film obejrzałam po raz pierwszy jako dzieciak z podstawówki i jedną z nielicznych scen, jakie wbiły mi się w pamięć na długie lata, jest nietypowe "przesłuchanie", przeprowadzone na urwanej górnej połowie zwłok, właściwie składającej się jedynie ze zzieleniałych, zgniłych resztek ciała oraz kości. W roli tego poharatanego zombiaka widzimy genialnie skonstruowanego robota-kukiełkę, dzieło Tony'ego Gardnera, którego kariera jako niezależny spec od efektów specjalnych i charakteryzacji osiągnęła szczyt właśnie dzięki udziałowi w Powrocie żywych trupów. Pozostałe truchła również prezentują się bardzo dobrze - make-up jest niezwykle sugestywny, groteskowy, a w niektórych przypadkach wygląda nawet najzwyczajniej w świecie obrzydliwie, czyli dokładnie tak, jak powinny wyglądać nieświeże ludzkie szczątki. Do tego zbliżenia na wgryzające się w czaszki trupie zęby... Wyznawcy wierności anatomii mogą się przyczepić, że mózg przecież nie znajduje się zaraz pod skórą, ale reszta publiki powinna docenić wyborne gore, typowe dla horrorów lat 80.


  Interesujący wstęp Powrotu żywych trupów wciąga od samego początku, względnie charakterystyczne postaci da się lubić, a aparycja zombie cieszy oko. Fabuła również, chociaż nie jest odkrywcza, trzyma nas przed ekranem aż do zakończenia, które nie zawodzi oczekiwań widza. Oczywiście to tylko kilka zalet obrazu O'Bannona, którego urok trudno jest opisać słowami - tego po prostu trzeba doświadczyć na własnej skórze. Seans to 90 minut czystej przyjemności, w obliczu której niedociągnięcia techniczne i spotykane na każdym kroku znaki, że mamy do czynienia z horrorem niskobudżetowym, całkowicie tracą znaczenie. Film ten jest pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika kina grozy!

Ocena: 9/10


***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty