Carrie (1976)

  "Róże są czerwone, fiołki fioletowe, a Carrie White ma nasrane w głowie" - taki oto wierszyk ułożyli szkolni koledzy głównej bohaterki debiutanckiej powieści Stephena Kinga, zatytułowanej właśnie Carrie. W wyreżyserowanej przez Briana De Palmę ekranizacji (pierwszym filmie opartym na twórczości amerykańskiego "mistrza horroru") poetyckie zdolności rówieśników dziewczyny zostały pominięte, ale konkluzja pozostała ta sama: młodzież bywa okrutna. Udręka Carrie jednak nie ogranicza się do uczęszczanego przez nią liceum, gdzie codziennie pada ofiarą szykan pozostałych uczennic; prawdziwe piekło rozpoczyna sie dla nastolatki wraz z przekroczeniem progu rodzinnego domu: pełnego religijnych akcesoriów królestwa fanatycznie chrześcijańskiej matki, która niezbicie wierzy, iż nic tak nie tłamsi w dziecku grzesznych pokus, jak zamknięcie na kilka godzin w schowku z figurką świętego Sebastiana o groteskowo wykrzywionej twarzy. Nic dziwnego, że psychika nękanej zewsząd młodej osoby jest jak tykająca bomba - tylko czekająca na odpowiedni moment, by rozerwać wszystkich wokoło na strzępy.

  Magiczna noc maturalnego balu, taniec z najpopularniejszym chłopcem w szkole, wyjątkowo okrutny żart, wielkie upokorzenie... i bum! Dystrybutorzy Carrie w trakcie promocji dzieła ani myśleli ukrywać, w jakich okolicznościach dochodzi do dramaturgicznej kulminacji, którą obiecano widzom, między innymi, w oryginalnym zwiastunie; chociaż przedwczesne zdradzenie zakończenia lub jego części przeważnie jest zwykłą marketingową wpadką, w przypadku filmu De Palmy, zresztą podobnie jak w literackim pierwowzorze, sprawdza się znakomicie. Następująca w finałowej partii obrazu sekwencja - jedyna, która zasługuje na miano krwawej (pomijając początkowe krótkie spotkanie z krwią menstruacyjną) - nie tylko trwa niecałe pięć minut, lecz także nie epatuje odbiorcy nadto soczystymi widokami: to nie makabra jest tutaj gwoździem programu. Mimo że wskazówki co do charakteru zbliżającej się wielkimi krokami tragedii wydzielane są bardzo oszczędnie, jej nieuniknioność jest oczywista - namacalna, wisi w powietrzu...


  To, że oglądając Carrie jesteśmy w stanie dać się wciągnąć w wir emocji na długo przed ich eksplozją, jest zasługą w szczególności odpowiedniego sposobu narracji. Rozwój fabuły polega bardziej na poznawaniu kolejnych bohaterów niż tradycyjnym relacjonowaniu zdarzeń; w końcu to właśnie ludzkie zachowania - przyjmowane wobec innych postawy i wypowiadane (świadomie lub nie) słowa - są kluczowe w kształtowaniu się wszelkich historii... zarówno tych szczęśliwych, jak i ponurych. Niefortunnie dla naszej Carrie nawet ci, którzy nastawieni są do niej życzliwie, ostatecznie przyczyniają się do katastrofy, rozmazując jednoznaczną, zdawałoby się, granicę pomiędzy czynem dobrym a złym. Rzecz oczywiście tyczy się również samej tytułowej postaci, na którą można patrzeć jak na ofiarę, ale i jak na bezwzględną mścicielkę. Morał powieści Kinga nie został więc całkowicie stracony w scenariuszu Lawrence'a D. Cohena, zrezygnowano jednak z dosłowności przekazu, która w wersji filmowej mogła skończyć się ciężkostrawną pretensjonalnością, i poszerzono nieco pole do odmiennych interpretacji.

  Dzieło De Palmy, choć na płaszczyźnie merytorycznej jest przede wszystkim opowieścią o uwięzionej w sieci niesprzyjających sytuacji życiowych jednostce, od strony formalnej to pełnokrwisty horror w klasycznym stylu. Oszczędne efekty specjalne, acz nie można im nic zarzucić, zostają zepchnięte na dalszy plan przez subtelniejsze i zarazem bardziej dogłębne techniki straszenia; rzeź nie umywa się do niepokoju, jaki wzbudzają wracająca do domu po całym dniu szerzenia "słowa Chrystusa" matka Carrie (perfekcyjna Piper Laurie), akompaniujące jej złowrogie takty oraz kuląca się pod surowym spojrzeniem rodzicielki córka (równie perfekcyjna Sissy Spacek). Opatrzone w odpowiednio lekką oprawę muzyczną, wplecione tu i ówdzie komediowe akcenty, mimo poważnego tonu całości, nie rażą, a poprzez kotrast z powodzeniem służą wzmocnieniu atmosfery mroku, która osiąga szczyt w jednym z najbardziej przerażających zakończeń, jakie kino grozy widziało.



  Carrie jest filmem wyjątkowym pod wieloma względami. Produkcja świetnie odzwierciedla ducha powieści, na której została oparta, nie ograniczając się do powierzchownego kopiowania zawartych w książce motywów. Reprezentuje sobą poziom realizacyjny tak wysoki, że nawet upływ lat okazał się dla niej łaskawy. Wciąga, kusi i intryguje bez hollywoodzkiej pompatyczności. Niedosyt mogą czuć zwolennicy mocnych widowisk typu "ręka, noga, mózg na ścianie". Ale prawdopodobnie znajdzie się więcej widzów, którzy zgodnie oświadczą: De Palma stworzył niepodważalny klasyk!

Ocena: 9/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Rewelacyjny film. Najlepsza ekranizacja dzieła Stephena Kinga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię twórczość Kinga, ale powieścią "Carrie" byłem nieco rozczarowany. Film De Palmy jest genialną adaptacją, bo z książki bierze to, co najlepsze, dodatkowo podnosząc jakość dzięki wspaniałym kreacjom aktorskim oraz kapitalnej oprawie wizualnej i muzycznej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty