Bite (2015)

  Podczas "wyjazdu panieńskiego" Casey zostaje ugryziona przez dziwnego insekta. Po powrocie do domu kobieta zaczyna przejawiać owadzie zachowania...

  Rok po The Drownsman, schematycznym slasherze z wodnym zabójcą, Chad Archibald uraczył publiczność swoim drugim projektem reżyserskim - Bite, przyprawiającym o odruch wymiotny body horrorem... W tym przypadku wzmianka o zwracaniu treści żołądkowej nie służy (tylko) opisaniu poziomu obrzydliwości obrazu, jako iż na jego premierze na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Fantasia dwóch widzów zasłabło, a jeden faktycznie został zmuszony skorzystać z torebek na rzygowiny, rozdanych przed projekcją w ramach akcji marketingowej. Twórcy na pewno nie mogli oprzeć się radości, spowodowanej darmową reklamą, o ile oczywiście wydarzenia nie zostały zainscenizowane lub całkowicie zmyślone (a taka możliwość istnieje zawsze)... Choć w sumie to bez znaczenia - jakkolwiek by było, który maniak soczystego kina grozy odmówiłby sobie seansu po takich relacjach? Zapewne żaden, ku wielkiej uciesze Archibalda.


  Opowieść rozpoczyna się od pozornie niewinnego wstępu - Casey oraz jej dwie koleżanki, Jill i Kirsten, bawią się na Kostaryce, świętując ostatni tydzień czasu panieństwa tej pierwszej... Jeśli tylko jesteście w stanie przeboleć te nieciekawe siedem minut rozchybotanego, co rusz tracącego ostrość obrazu kręconego "z ręki" (nie bójcie się, cały film nie jest w stylu found footage), dalej powinno pójść jak z płatka, gdyż po powrocie głównej bohaterki do przytulnego mieszkanka i szarej codzienności nie ma już żadnych przydługich przerywników właściwej akcji. Niepokojące objawy, jakich doświadcza organizm Casey, nasilają się wraz z wewnętrznymi rozterkami młodej kobiety. Okazuje się, że narzeczona wcale zaręczoną być nie chce, zwłaszcza że jej przyszłemu małżonkowi niezwykle się spieszy do zostania rodzicem, podczas gdy jej samej niekoniecznie. Do tego dochodzi też wredna teściowa, która nie dość, że nienawidzi swojej synowej, to jeszcze zabrania jej intymnych kontaktów z lubym. W sumie nic dziwnego, że w tej sytuacji ropiejąca rana po ukąszeniu zajmuje myśli protagonistki tylko w minimalnym stopniu, z widzami jednak sprawy mają się zupełnie inaczej, bo większość z nas prawdopodobnie bardziej interesują zachodzące w postaci fizyczne zmiany niż jej burzliwe życie osobiste...

  Nie da się ukryć, że emocjonalna otoczka nieco odciąga uwagę widza od sedna fabuły, tym bardziej, że twórcy nie określili jasno, czego metaforą ma być metamorfoza bohaterki. Walki rozumu z instynktami (włączając oczywiście instynkt macierzyński)? Strachu przed ustatkowaniem się? A może presji społecznej, narzucającej jednostce tradycyjne wartości rodzinne? Można bawić się w szukanie drugiego dna, ale dużo bezpieczniej jest przyjąć, że po prostu go nie ma, gdyż rozwój wydarzeń zdaje się tylko tę teorię potwierdzać - im bardziej Casey zaczyna przypominać oślizgłego robala, tym płytsze wydaje się być przesłanie filmu... Jeśli twórcy w ogóle zamierzali jakiekolwiek nam przedstawić.



  Najważniejszym celem Bite bez wątpienia jest zniesmaczenie publiczności, gdyż obraz właśnie to robi najlepiej. Wpływ dzieła Archibalda na stan naszego żołądka zależy od indywidualnego progu wytrzymałości, jednak obiektywnie patrząc, na co poniektóre sceny nie da się zareagować inaczej niż obrzydzeniem. Twórcy zdecydowali się pójść po linii najmniejszego oporu, nie skupiając się na krwistości, a na uniwersalnie odstręczających motywach. Acz na wykonanie ekranowych morderstw narzekać nie można, nie ma ich wiele i nie zostały ukazane zbyt dosłownie... Za to mamy hektolitry gęstego, paskudnego śluzu, który zalega praktycznie wszędzie. Początkowo Casey jedynie wymiotuje ową wydzieliną (co prezentuje się wystarczająco wstrętnie), lecz wkrótce zaczyna produkować ją całym ciałem, i to w dużych ilościach - najwięcej podczas wydawania na świat lepiących owadzich jaj (również walających się po całym mieszkaniu rodzicielki). Naturalnie całość nie robiłaby odpowiedniego wrażenia, gdyby, mimo niskiego budżetu, efekty specjalne nie zostały zrealizowane na bardzo wysokim poziomie, choć oczywiście nie ma co ich porównywać do przepychu Muchy Davida Cronenberga. Casey w ostatnim stadium przemiany przedstawia sobą naprawdę odrażający widok, głównie dlatego, że reżyser nie porwał się z motyką na słońce próbując uraczyć publikę sztuczkami przerastającymi zasoby finansowe przeznaczone na produkcję. Zarówno charakteryzacja, jak i rekwizyty są należycie stonowane, jednak jakość cielesnego horroru wcale na tym nie traci, a wyłącznie zyskuje ze względu na wizualny realizm.

  Pomimo niezbyt rozgarniętych postaci oraz grubymi nićmi szytego przekazu, jaki niesie (lub nie) fabuła, Bite jest dziełem skrzętnie zaplanowanym. Wielka szkoda, że nie pokuszono się o nieco ambitniejsze podejście do tematu i nie wzniesiono wartości filmu ponad poziom czysto rozrywkowego kina, jednak jako takie niniejsza pozycja spisuje się wystarczająco dobrze. Obraz Archibalda jest skierowany do wąskiego grona odbiorców, którzy sięgając po horror oczekują tej specyficznej surowości, płynącej ze zdrowo obrzydliwych scenek, a że podczas seansu o uczucie fizycznego wstrętu nie jest trudno - sukces został osiągnięty.

Ocena: 6/10


***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty