Dead Mate (Graverobbers) (1988)

  Zastanówmy się... Po co sięgamy po horrory klasy Z? Czego od nich oczekujemy? Co nas do nich ciągnie? Odpowiedź na wszystkie te pytania jest prosta i na pewno każdy widz gustujący w tanim kinie grozy w mniejszym lub większym stopniu się z nią zgodzi - chodzi przecież o gore. Jeżeli krwawych efektów jest za mało albo nie prezentują się wystarczająco niesmacznie, uznajemy dany film za niewarty uwagi... Bo czymże innym mogą się poszczycić typowe "chłamy"? Na pewno nie dopracowaną fabułą, profesjonalnymi zdjęciami czy wybitną grą aktorską obsady. Czasami jednak zdarza się, że twórcy takiegoż dzieła decydują się pominąć scenki à la "latajce flaki", czego skutki bywają różne. Obraz Strawa Weismana - Dead Mate - mimo iż podejmuje kontrowersyjną, oferującą niemałe pole do popisu tematykę nekrofilii, bezpośredniości w nim tyle, co kot napłakał. Tutaj liczą się paranoiczny klimat, intryga oraz subtelna groteska, oczywiście zawarte w fabule, która, jak na rasowe amatorskie kino przystało, ledwo trzyma się kupy... Lecz, o dziwo, seans jest bezbolesny, a momentami nawet możemy przyłapać się na tym, że daliśmy się wciągnąć.

  Dead Mate rozpoczyna się jak klasyczna opowieść o Kopciuszku. Pozbawiona nadziei na lepsze jutro kelnerka - Nora - jak co wieczór udaje się na nocną zmianę do obskurnej jadłodajni, gdzie między zamówieniami musi znosić grubiańskie zaloty gości. Tym razem jednak los uśmiecha się do dziewczyny - do lokalu wchodzi zamożny jegomość, John Henry Cox, który po wymianie kilku zdań oświadcza się Norze. Ta bez wahania się zgadza, po czym wraz z ukochanym wsiada do lśniącego karawanu pogrzebowego (już wiadomo, jakim zawodem para się nasz przystojniak) i jedzie do miasteczka o sugestywnej nazwie Newbury, gdzie znajduje się posiadłość lubego. Ślub odbywa się od razu po dotarciu na miejsce i zdaje się, że Nora w końcu doczekała się swojego upragnionego happy endu, ale sprawy dość szybko przybierają zgoła niepokojący obrót, gdyż okazuje się, że powszechnie szanowany pan Cox nie lubi, kiedy ciepło kobiecego ciała przekracza temperaturę pokojową...


  Tym, co w filmie Weismana najmocniej rani serce, jest porażający brak logiki, sięgający zenitu w zachowaniu głównej bohaterki... Kto by się jednak spodziewał rozsądku po klasie Z? Fabuła niewątpliwie jest ciekawa, a klimat zacny - i to powinno w zupełności wystarczyć widzom decydującym się sięgać po pozycje z tych najbardziej kloacznych odmętów kinematografii. Pomijając niejasne powody, dla których Nora rzuca wszystko i wyjeżdza w nieznane z dopiero co poznanym typem, oraz późniejszą opieszałość kobiety w reagowaniu na niepokojące znaki, na jakie niemalże od razu natrafia w nowym domu, naprawdę nie ma na co narzekać. Zarówno prezencja zapyziałego Newbury, jak i poziom zdziwaczenia jego mieszkańców z powodzeniem kreują odpowiednią atmosferę zaszczucia, nasilającą się, gdy w wypadku drogowym umiera młoda, atrakcyjna miejscowa... Perypetie ze zwłokami zostają ukazane bardzo delikatnie, odbiorcy o słabych nerwach nie muszę się więc niepokoić - żaden trup nie zostaje zgwałcony na naszych oczach, a najpikantniejsze szczegóły reżyser postanowił pozostawić naszym domysłom, serwując nam jedynie kilka, co prawda dość jednoznacznych, wskazówek.

  Wielu widzów pewnie odczuje niedosyt krwistości... W końcu to głównie dla niej zasiadamy do "bardzo złych filmów", jednak tym razem mroczność tematyki oraz humorystyczna groteska muszą nam wystarczyć. Na szczęście w przypadku Dead Mate nietrudno jest zaakceptować niemalże pozbawione gore wykonanie. W dziele Weismana jest tylko jedna scena, która prawdopodobnie była nieco bardziej wymagająca dla speców od efektów specjalnych, i może nie zachwyca ona bezbłędnością, lecz została zrealizowana jak najbardziej poprawnie (oczywiście jak na poziom całokształtu) - mężczyzna jadący na motocyklu i gubiący po drodze skórę bez dwóch zdań cieszy. Poza tym podczas półtoragodzinnego seansu rozrywki dostarczają nam wszechobecna niepewność, odrobina surrealizmu oraz przyprawiające o dreszcze nekrofilskie poczynania w odizolowanym Newbury. Niby nic nadzwyczajnego, a ogląda się zaskakująco przyjemnie... Nawet nie przymykając oka na wady.



  Dead Mate do ideału jest daleko (nikt nie będzie tym zdziwiony), ale wielbiciele niewymagających niskobudżetówek lat 80. powinni być zadowoleni z filmu, gdyż mimo braku wyjątkowo makabrycznych momentów potrafi on utrzymać w fotelu miłośnika gatunku. Obraz Weismana jest prostym thrillerem z dużą dawką zdrowego dystansu - może właśnie na tym polega jego urok... Na pewno nie jest to dzieło dla każdego, lecz jeśli lubicie klimatyczne "gniotki" ubiegłego wieku i wszelkie niedociągnięcia Wam niestraszne, Dead Mate jest w sam raz dla Was.

Ocena: 5/10

***

Powyższa recenzja znajduje się także na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty