Człowiek, który się zmieniał (The Incredible Melting Man) (1977)

  Czasem bywa, że aspirujący filmowiec, choćby nie miał za grosz talentu w żadnej z dziedzin kinematografii, może sobie pozwolić na samodzielne finansowanie swoich nawet najbardziej pokręconych projektów - klasycznym tego przykładem jest "najlepszy najgorszy film świata" The Room (2003), na który Tommy Wiseau wydał zawrotną kwotę sześciu milionów dolarów. Nieporównanie częściej jednak zdarza się, że osoba pełna ciekawych pomysłów, zdolności i determinacji, musi polegać na dobrej woli producentów, a ci nie zawsze mogą (lub chcą) zrozumieć jej kreatywne, acz niekoniecznie lukratywne, wizje. Tak właśnie potoczyły się sprawy w przypadku ambitnego reżysera i scenarzysty Williama Sachsa oraz jego Człowieka, który się zmieniał. Albo inaczej: obrazu, który zapisał się w annałach X muzy z niewłaściwych powodów.

  Film pierwotnie miał być parodią, mieszaniną elementów komedii i horroru, lecz ze względu na większą popularność tego drugiego z zimną krwią i bez zgody twórcy zmodyfikowano materiał w wyjątkowo radykalnym procesie postprodukcji. Tu się dokręciło parę poważnych scen, tam usunęło kilka humorystycznych, i w rezultacie dzieło okrzyknięto remake'iem First Man Into Space (1959), chociaż Sachs owej pozycji wówczas jeszcze nie obejrzał, a jako swoją jedyną inspirację do napisania scenariusza wskazał Noc żywych trupów (1968) George'a A. Romero. W stanie nienaruszonym zachowała się właściwie tylko główna linia fabularna, do Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza (1957) nawiązująca (wbrew podobieństwu tytułów) bardzo luźno. Co się więc dzieje z tym nieszczęśnym człowiekiem? Rzecz jasna - topnieje, i to nie byle jak... bo w najcieleściejszym znaczeniu tego słowa.


  Nad charakteryzacją Aleksa Rebara, aktora wcielającego się w centralną postać, pracował spec w swojej dziedzinie: Rick Baker, który maczał palce m.in. w A jednak żyje (1974), King Kongu (1976) i Squirm (1976). Obrzydliwy, czyli bardzo tutaj adekwatny, make-up jest jednym z niewielu punktów zaczepienia dla garstki krytyków chwalących film, a i on - wierzcie lub nie - był na planie kością niezgody. Niechęć Rebara do poddawania się długotrwałym zabiegom artysty koszmarnego makijażu doprowadziła do tego, że "melting man", zamiast rozkładać się etapowo, przez cały czas wygląda z grubsza tak samo, wyłączając jedynie początkową scenę w szpitalu (dokręconą bez udziału Sachsa), w której świeżo wybudzony ze śpiączki biedaczyna po raz pierwszy widzi w lustrze swoją oszpeconą twarz. Jednak mimo kłód rzuconych pod nogi Bakerowi oraz decyzji inwestorów o niewykorzystaniu wszystkich scen z udziałem rozpływającego się mężczyzny, efekt końcowy jest zgoła upiorny; oderwane ucho, oko wypadające z oczodołu i skóra ściekająca ze zniekształconych rąk to zaledwie małe smaczki w obliczu całokształtu prezencji makabrycznego osobnika. Wisienką na torcie są pozostałe efekty goreniczym nieustępujące szkaradności antagonisty.

  Szkoda tylko, że największa zaleta Człowieka bezpośrednio przyczynia się do wyeksponowania jego najdokuczliwszych wad. Na tle mocnych bodźców wzrokowych bowiem zarówno marna treść, jak i ubytki w sferze technicznej odcinają się niemiłosiernie. Z powodu pośpiesznie przeprowadzonej obróbki, podobnie jak stało się to w przypadku Upiorów z 1986 (aczkolwiek one przynajmniej są naprawdę zabawne), najdotkliwiej ucierpiała spójność przedstawionej historii. Komiczne tony, których nie udało się całkowicie wyeliminować, pobrzmiewają bezładnie gdzieś wśród dramaturgicznej niewyrazistości; z nawiązań do kina atomowego lat 50. - np. rzuconego na odczepne wytłumaczenia stanu zdrowia tytułowego nieboraka skażeniem substancjami promieniotwórczymi - nie płyną żadne wnioski; ekranowe morderstwa, jakkolwiek dobrze zrealizowane, są niestety rzadką odskocznią od nudnawej, ociężale toczącej się akcji. Sporą konsternację wywołują także błędy bardziej błahe, typu zbędne, drażniące slow-motion (okropny bieg pielęgniarki przez długi, biały korytarz), światło dnia wpadające przez okno w samym środku nocnej sekwencji albo "gracja", z jaką zdołano wcisnąć obowiązkowe ujęcie gołych kobiecych piersi.



  Może gdyby reżyserowi udało się przeforsować swoje racje, mielibyśmy do czynienia z zupełnie odmiennym widowiskiem: nacechowanym większą konsekwencją, bardzej przemyślanym i dopieszczonym stylistycznie. Wtedy Człowiek, który się zmieniał prawdopodobnie zostałby zapamiętany nie jako jeden z najpokraczniejszych horrorów wszech czasów, a klasyk gatunku z oszałamiającymi efektami specjalnymi. W obecnej sytuacji natomiast radochę ma przede wszystkim wąskie grono maniaków kina na wskroś sparszywiałego, zakrapianego krwią i zagryzanego trzewiami. Nie żeby w takich upodobaniach było coś złego... ale film (umownie) Sachsa i tak pozostaje bajeranckim niewypałem.

Ocena: 5,5/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty