Dom (House) (1986)

  Do seansu Domu zapewne nic tak nie zachęci wielbicieli horrorów lat 80. jak nazwiska twórców: na krześle reżyserskim zasiadł Steve Miner, człowiek odpowiedzialny za Piątek trzynastego II i III, producentem jest Sean S. Cunningham, reżyser pierwszego Piątku 13-go, a muzykę skomponował Harry Manfredini, twórca kultowego ki, ki, ki, ma, ma, ma - jednej z najbardziej rozpoznawalnych ścieżek dźwiękowych wszech czasów - które towarzyszyło wszystkim odsłonom serii spod znaku wielkiej ikony kina grozy, jaką jest Jason Voorhees. Nie róbcie sobie jednak nadziei na kolejny slasher w klasycznym stylu; omawiane tutaj dzieło stanowczo odbiega od gatunku, z jakiego zasłynęła wyżej wymieniona ekipa, na rzecz nieszablonowej, acz wciąż utrzymanej w lekkim fasonie klasy B, zabawy konwencją.

  Rozwiedziony weteran wojenny i poczytny pisarz - Roger Cobb - wprowadza się do wiktoriańskiej willi po swojej zmarłej ciotce, aby tam w ciszy i spokoju dokończyć powieść relacjonującą jego doświadczenia w Wietnamie. Już pierwszej nocy okazuje się, że dom jest nawiedzony.


  W obrazie Minera ghost story swobodnie przeplata się z elementami kina gore. Twórcy postanowili połączyć motyw nawiedzenia w stylu Horroru Amityville z wizją ucieleśnionego zła z The Evil Dead, w wyniku czego nadprzyrodzone manifestacje w tytułowym domu nie ograniczają się wyłącznie do stukania, pukania i latających przedmiotów, lecz obejmują także demoniczne stwory z krwi i kości, które, podobnie jak u Sama Raimiego, można porąbać na kawałki siekierą i zakopać w dołkach porozrzucanych po całym ogródku. Praktyczne efekty prezentują się dokładnie tak, jak można się spodziewać po niskobudżetowym horrorze z lat 80.; groteskowe kostiumy i animatroniczne modele - oczywiście kiczowate do granic przyzwoitości - robią wrażenie ze względu na pomysłowy design oraz dokładne wykonanie (gruba, potężna potworzyca, wymalowana mocniej niż niejedna podstarzała celebrytka, wypada naprawdę imponująco). Jednak mimo całego wysiłku, jaki eksperci od efektów specjalnych musieli włożyć w wizualną stronę filmu, starć z wymyślnymi maszkarami w sumie jest niewiele i z całą pewnością nie są one jedyną atrakcją Domu.

  Pod powierzchnią nadnaturalnej rąbanki kryje się opowieść dość przyziemna, bo traktująca o złamanym wewnętrznie człowieku, któremu pamięć o okropieństwach wojny nie chce dać spokoju. Niestety (a może stety) na poważne podejście do tematu na miarę Drabiny Jakubowej nie ma co liczyć; Dom w dużej mierze jest dramatem, owszem, ale przygrywającym w mocno autoironicznych tonach. Celem obrazu przede wszystkim jest dostarczenie publiczności niewymagającej rozrywki, a dopiero potem tworzenie alegorii nerwicy wojennej i stresu pourazowego, które, mimo iż składają się na fundament fabularnego schematu, ostatecznie są tylko narzędziem do wykreowania komediowego horroru o domu nawiedzonym przez równie nieprzyjazne, co szkaradne kreatury... i jako taki film spisuje się naprawdę świetnie. Wątpliwości co do źródła paranormalnych zjawisk, jakich świadkem staje się Roger (prawdziwe demony czy zmierzwiona psychika bohatera?), choć zostają względnie szybko rozwiane, nie pozwalają się nudzić w przerwach między scenami dynamiczniejszej akcji, podczas gdy całości charakteru nadaje William Katt (CarrieThe Unwanted) jako pisarz, który wbrew wszelkim oczekiwaniom zaczyna nawet czerpać satysfakcję z walki ze złymi mocami: jakże przekonująca jest ucieszna determinacja, z jaką mężczyzna ustawia kamery przed schowkiem na ubrania, w nadziei na sfilmowanie gruczołowatego potwora...



  Mało prawdopodobne, żeby Dom - definicja klasy B ze złotej ery kaset wideo i wypożyczalni VHS-ów - sprostał wymaganiom widza nastawionego na bardziej współczesną estetykę. Zrealizowany tanim kosztem, bijący po oczach kiczem i niezaprzątający głowy natłokiem podtekstów film grozy jednak zawsze przyciągnie maniaków gatunku, zwłaszcza jeśli jest tak umiejętnie zrealizowany jak twór Minera. Prosta i humorystycznie przedstawiona, acz zdecydowanie niegłupia fabuła oraz pobudzające wyobraźnię efekty praktyczne, mimo że okraszone tylko symboliczną dawką gore, po prostu muszą zjednać sobie miłośników magii kina lat 80. - jakżeby inaczej?

Ocena: 7/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty