Upiory (Spookies) (1986)

Recenzja została opublikowana również na stronie kinomisja.pl - znajdziecie ją pod niniejszym odnośnikiem.

  Zły czarownik za wszelką cenę pragnący przywrócić swoją ukochaną do życia, trzynastoletni chłopiec, który postanawia spędzić noc w środku lasu, otoczona nagrobkami posiadłość, grupka naiwnych pechowców i cała masa różnokształtnych demonów: tak, oczywiście w dużym skrócie, prezentuje się fabuła niesławnych Upiorów... dzieła przeklinanego nawet (lub zwłaszcza) przez jego twórców, przedsięwzięcia, które padło ofiarą braku profesjonalizmu i finansowych zawikłań, oraz (uwaga, uwaga!) horroru kultowego, ba - obrośniętego wręcz legendą. Pewnie zapytacie: czymże niezależne, niskobudżetowe filmidło, i to, nie ma co ukrywać, dość parszywe, zasłużyło sobie na jakąkolwiek uwagę? Otóż dużą rolę odgrywa osobliwa historia, jaka skrywa się za jego powstaniem...

  U źródła zamieszania wokół produkcji, pierwotnie zatytułowanej Twisted Souls, stoją zawodowe niesnaski, jakie zrodziły się między ekipą realizacyjną a tym, który pociągał za wszystkie sznurki, czyli Michaelem Lee - bardzo wymagającym sponsorem. Kiedy film właściwie czekała już tylko ostatnia edycja, dwóch reżyserów/scenarzystów - Brendan Faulkren i Thomas Doran - odeszło od projektu, na do widzenia pokazując Lee środkowy palec, a na ich miejsce zaangażowano niejaką Eugenie Joseph, wówczas montażystkę pracującą dla wytwórni Troma, która swoją karierę rozpoczęła w branży pornograficznej. Debiutująca reżyser, mimo zapewnień oryginalnych autorów, że udostępniony jej materiał jest produktem niemalże kompletnym, dokręciła kilka sekwencji w imię spójności, wbrew własnemu założeniu skazując Upiory na chaos... naprawdę przeuroczy chaos.


  Wizja Faulknera i Dorana nie była ani innowacyjna, ani złożona: dwaj twórcy zamierzali zrealizować typowy horror spod znaku "przyjaciele na odludziu", okraszony tylko nieco większą dawką wymyślnych straszydeł oraz gore, niż ma to miejsce w głównym nurcie. I cel został osiągnięty; Upiory są przede wszystkim rozkoszną opowiastką o grupce niezbyt rozgarniętych, acz nawet dających się polubić, imprezowiczów, którzy w opuszczonym domostwie stają twarzą w twarz z monstrami wszelkiej maści, od koleżanki opętanej w stylu Martwego zła (1981), poprzez przerośnięte, żabopodobne stwory, do ponętnej kobiety-pająka. Wydawałoby się, że kolekcja kuriozów z pierwszej wersji filmu rzeczywiście wcale nie wymagała wzbogacania, ale niektórzy byli wręcz przeciwnego zdania - i chwała im za to.

  To, z czym do projektu wkroczyła Joseph, pasuje do reszty jak pięść do nosa. Wzięte z kosmosu wątki jednak na swój pocieszny sposób wynagradzają scenariuszowy nieład, dodając całości dużo humoru i dynamiki, które sprawiają, że urok Upiorów nie blednie nawet w obliczu rzucających się w oczy niedociągnięć koncepcyjnych, technicznych czy aktorskich. Czy zatem cokolwiek łączy chociażby szalejącego po lesie osobnika z niebieską twarzą, pierdzące błotne potwory (sic!) i martwą pannę młodą? Jak zapewne się domyślacie: zupełnie nic. Za to niezgrabnie wtłoczone do fabuły motywy dostarczyły twórcom wybornej wymówki, aby szczodrzej sypnąć efektami specjalnymi - kiczowatymi jak na niskobudżetówkę z lat 80. przystało i, mimo mankamentów (świetnie ukrytych poprzez umiejętne operowanie oświetleniem), robiącymi wrażenie swoją groteskowością. Strzeżcie się, gdyż zombie (tak, nie zabrakło nawet żywych truposzy) czyhają...




  Ku rozpaczy Faulknera i Dorana, chcąc załatać dziury (istniejące lub nie) w logicznej ciągłości filmu, nie zdołano ustrzec od wielkiego rozgardiaszu ani jego formy, ani tym bardziej treści. Upiory są huczną, ekstrawagandzką paradą nieporozumień, w pewnym sensie odpychających... lecz głównie intrygujących. Mimo że pewnie nie raz najdzie Was ochota, aby przerwać rozpoczęty seans, a przeznaczony na niego czas poświęcić ambitniejszej rozrywce, niełatwo będzie Wam odkleić wzrok od dziwacznych eksponatów w tym gabinecie osobliwości.

***

Komentarze

Najczęściej czytane posty