GirlHouse (2014)

UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!

  Ojciec Kylie zmarł przed trzema miesiącami, pozostawiając żonę i córkę z mocno ograniczonymi środkami finansowymi. Aby odciążyć matkę i uniknąć konieczności zrezygnowania z nauki na uniwersytecie, Kylie decyduje się zatrudnić w GirlHouse, portalu internetowym transmitującym na żywo ze specjalnie przygotowanego do tego celu domu codzienne poczynania erotyczne grupy dziewczyn. Studentka ukrywa swoją pracę przed najbliższymi, wyłączając jedynie najlepszą przyjaciółkę, która odradza jej angażowanie się w branży pornograficznej. Kylie jednak jest w ekonomicznej kropce, a życie w domu z dziewczynami nie wydaje się takie złe, jakoś więc udaje jej się iść do przodu, robiąc striptizy dla swoich widzów online i prowadząc z nimi płatne rozmowy na chacie. Wśród nich jest "stały klient", który ukrywa się pod pseudonimem "Loverboy". Mężczyzna wkrótce dostaje na punkcie Kylie obsesji, ale kiedy w Internecie widzi, że ktoś na ścianie w GirlHouse powiesił jego zdjęcie, opatrzone obraźliwym napisem, wpada we wściekłość i od razu postanawia się zemścić na nabijających się z niego kobietach...

  Czasem jeszcze się zdarzy, że jakaś zbłąkana dusza weźmie się za kręcenie slashera, chociaż gatunek ten został wyeksploatowany do szpiku kości już dawno temu i trudno jest tutaj cokolwiek kombinować tak, aby nie wyszedł z tego odgrzewany kotlet. Oklepana bo bólu konwencja stoi twardo na straży również w kanadyjskim GirlHouse - produkcji, która choć nie przedstawia sobą nic nowego pod względem treści czy wykonania, wciąż może zyskać sobie sympatię zagorzałych wyznawców tradycji. Obraz reżyserii Trevora Matthewsa i Jona Knautza posiada wszystkie elementy składowe udanego filmu slash - wstęp, w którym wyjaśniane są naciągane motywy głupkowatego antagonisty, cycki, grupkę niczego nieświadomych młodych dziewczyn, słodką final girl i jeszcze więcej cycków... Tak, osadzenie fabuły w pornograficznej wersji domu Wielkiego Brata dostarczyło doskonałą wymówkę, aby ilość golizny zwiększyć do maksimum, zapewne ku uciesze większości męskiej części widowni. Jednak i reszta publiki, niezainteresowana nagimi bohaterkami, znajdzie tutaj wiele ciekawego... Jeśli miłuje się w klasycznych slasherach, oczywiście.


  Wstęp do właściwej fabuły jest bardzo udany i sugeruje, że reszta filmu będzie ciekawa zarówno pod względem formy, jak i treści. Niestety, można lekko się naciąć na obu tych płaszczyznach, lecz i tak twórcom GirlHouse udało się nakręcić dzieło godne poświęcenia nieco ponad półtorej godziny naszego wolnego czasu, mimo iż kipi ono od cech konwencjonalnych dla gatunku, który zdążył już podbić serca milionów widzów na przełomie lat 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku. Zanim jeszcze rozpocznie się wstęp, na ekranie pojawia się cytat Teda Bundy'ego:
I've met a lot of men who were motivated to commit violence. Every one of them was deeply involved in pornography... Porn can reach in and snatch a kid out of any house today. It snatched me out of mine.
Cóż...  Intryguje, co do tego nie ma wątpliwości, a następująca potem sekwencja, pokazująca nam wydarzenie z dzieciństwa filmowego mordercy, jeszcze bardziej podsyca naszą ciekawość i utwierdza w przekonaniu, że niedługo ujrzymy interesujące przedstawienie dotyczące problematyki ról płci, seksu i pornografii oraz ich wpływu na młode, podatne na kształtowanie umysły. Choć zapowiada się wybornie, buchająca niewykorzystanym potencjałem treść została spłycona do granic możliwości, pozostawiając nam nieskomplikowaną historyjkę o młodej dziewczynie, która musi wmieszać się w pornografię, żeby utrzymać się na studiach. Do tego dochodzi motyw niebezpieczeństwa wystawiania się na sprzedaż w Internecie, gdzie grasują niewyobrażalne liczny zboczeńców zdolnych do najgorszego... A wszystkiemu winien jest nadmiar bodźców pobudzających skrzywione umysły do działania.

  Z portalem GirlHouse co dzień łączą się tysiące napalonych mężczyzn, skłonnych wykładać grube pieniądze za to, żeby móc własnoręcznie zadowolić się patrząc na mieszkające razem seksowne dziewczęta. Kobiety robią liczne show, na które składają się niewinne striptizy oraz pokazy z masturbacji i zbliżeń intymnych zarówno hetero, jak i homo. Wszystkie uczestniczki erotycznego reality są młode, atrakcyjne i gotowe zachwycać swoimi wdziękami śledzących je na żywo widzów. Przed dołączeniem do wesołego zespołu Kylie słusznie obawia się o swoje bezpieczeństwo... W końcu na stronę internetową można się włamać, namierzyć położenie domu i złożyć lokatorkom niezapowiedzianą wizytę, lecz właściciel GirlHouse - Gary Preston - zapewnia dziewczynę, że nie ma się czego bać, gdyż nad nieprzenikalnością portalu cały czas czuwa grupa najlepszych programistów, a budynek jest strzeżony dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jednak tak samo jak Titanic był niesłusznie posądzany o "niezatapialność", tak i GirlHouse okazuje się być fortecą jak najbardziej do zdobycia... A w sumie to potrafi ją zhakować pierwszy lepszy student informatyki. Nic dziwnego, że "Loverboy" - stały bywalec na portalu - nie ma praktycznie żadnych trudności, aby odszukać adres dziewczyn, a potem dostać się do nich... Wystarcza zabić wszystkich ochroniarzy i świsnąć "pilota" kontrolującego całą technologię w domu. Uśmiercenie piękności, które śmiały odrzucić mało atrakcyjnego dziwaka, to już tylko formalność...



  Tym, co najbardziej mnie denerwuje w GirlHouse, jest tradycyjne zwalanie winy za całe zło na "nowoczesne czasy" pełne wyszukanej technologii, która udostępnia każdemu uczciwemu obywatelowi takie bezeceństwa jak pornosy... Bo gdyby nie Internet i buszujące po nim roznegliżowane baby, to zboczeńcy, psychopaci i socjopaci tego świata trwaliby w stanie uśpienia, nieświadomi swych zapędów. "Loverboy" z pewnością wyrósłby na porządnego człowieka, gdyby nie koleżanki wyśmiewające rozmiar jego przyrodzenia, a gdyby nie GirlHouse, nie mógłby wyruszyć i zabić kilka ofiar na raz. Taaa... Teda Bundy'ego też pornografia wyrwała z bezpiecznego gniazdka jego domowego ogniska, jak sam powiedział. Zupełnie, jakby to nie człowiek był winny za swoje czyny, a jakieś abstrakcyjne "zło", knujące spiski spod biustonoszy i majtek rozbierających się publicznie kobiet. Logika mocno uproszczona, ale można to twórcom darować ze względu na to, że GirlHouse jest slasherem... Taka okoliczność ulgowa, eliminująca konieczność "mamienia" widza wartościowymi przekazami, tak samo jak i niezbędność ukazywania podstawności powodów, dla których filmowy antagonista morduje.

  Akcja w GirlHouse, po ciekawym i krwawym wstępie, zwalnia do tempa ślimaczego w środkowej części, gdzie to stopniowo narastające napięcie i poczucie zbliżającego się zagrożenia utrzymują nas przed ekranem. Widzimy życie codzienne dziewczyn w domu GirlHouse, czyli wykonywanie przez nie tych czynności, za które płacą spragnieni dobrej masturbacji faceci. Miejscami następują krótkie przerywniki pokazujące pomieszczenie, z którego łączy się "Loverboy". Mężczyzna porozwieszał na ścianach zdjęcia dziewczyn, do których nieudolnie dokleił swoją facjatę (taki zdolny haker, a Photoshopa nie umie), a w kącie ustawił wystrojoną gumową lalę, czekającą na chęć do współżycia ze strony swojego właściciela. Nieudacznik życiowy, niepotrafiący nawet zagadać do kobiety, jedyne ujście dla swojego popędu znajduje w Internecie. Gdy w GirlHouse widzi słodką Kylie, całkowicie traci dla niej głowę, lecz niestety pewnego razu nierozsądnie wysyła jej swoje zdjęcie, które inna dziewczyna z domu drukuje i przykleja na ścianie, uprzednio opatrzywszy je wyśmiewczym napisem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by "Loverboy" zobaczył, że jego morda została wystawiona na widok publiczny w miejscu zamieszkania jego jedynych "partnerek życiowych". Ten niewinny żarcik staje się powodem wybuchu trzymającego się na uboczu, przygłupiego psychopaty...


  Kiedy "Loverboy" dostaje się do GirlHouse, rozpoczyna się rzeź, która wynagradza nam względnie długie wprowadzenie do właściwej akcji filmu. Zabójca przywdziewa białą maskę oraz perukę, co w połączeniu z jego byczkowatą posturą, uparczywym milczeniem i nieporadnym sposobem bycia przywodzi na myśl Leatherface'a (zwłaszcza z pierwszej i trzeciej części Teksańskiej masakry). Niektóre jego mordy są nawet dość pomysłowe, do tego okraszone sporą dozą szczerego sadysmu z głębi serca. Antagonista wyraźnie mści się na urodziwych dziewczynach za to, że w rzeczywstości nie ma on u nich żadnych szans. Według niego najlepszym sposobem, żeby dostarczyć im prawdziwego cierpienia, jest poprzedzić wysłanie na tamten świat oszpeceniem i upokorzeniem. Jak to najczęściej bywa w kinie grozy, i tutaj to kobiety cierpią najdotkliwiej, podczas gdy agonia nielicznych panów albo nie zostaje ukazana w ogóle, albo widzimy ją tylko przelotnie. Kiedy nasza final girl jest już jedyną żywą osobą w domu (poza "Loverboy'em" oczywiście), możemy spokojnie odetchnąć i zrelaksować się czekając na oklepane slasherowe zakończenie, które nie tylko nie zostało upiększone żadnym nagłym zwrotem, lecz także wydaje się być zbytnio ponaglone, jakby twórcom brakło czasu i chęci na lepsze dopracowanie tych ostatnich kilkunastu minut...

  GirlHouse zdecydowanie jest interesującą pozycją, lecz tylko dla wielkich fanów kina slash albo dla tych, którzy w swoim życiu mieli z tym gatunkiem kontakt na tyle ograniczony, by jego konwencja nie wydawała im się oklepana. W moim odczuciu apogeum zostaje osiągnięte tutaj już we wstępie, po czym mamy zgrabnie utrzymujące napięcie wprowadzenie, a na końcu to, na co wszyscy czekamy majbardziej - serię mordów, następujących jeden bezpośrednio po drugim... Niestety jednak nie dorównują one makabrycznemu początkowi filmu. Szkoda też, że twórcy nie zdecydowali się nieco bardziej rozwinąć tematu szkodliwości pornografii, gdyż zapowiadało się ciekawie, ale skończyło na bardzo płytkim rozwiązaniu. Cytat Bundy'ego można z czystym sumieniem wziąć dosłownie - do zagadnienia nie zostaje dodane nic więcej.

Ocena: 6,5/10


***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

  1. Zgadzam się, że środkowej części zabrakło polotu - ślimacze tempo, bez stopniowania napięcia. Ale poza tym mnie również ten film przekonał. Ciekawe było wykorzystanie porno reality show (dotychczas w slasherze tego nie widziałam, ale mogłam coś przegapić) i przede wszystkim główna bohaterka dała się lubić. Ponadto (co prawda dopiero pod koniec, ale zawsze) kilka pomysłowych scen mordów, jak to w slasherach bywa nieepatujących nadmiernie obrzydliwościami. Ogląda się to wszystko całkiem znośnie, nawet biorąc pod uwagę te uproszczenia jakie wymieniasz, które jak również zauważyłaś w slasherach są raczej częste.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty