Narzeczona Frankensteina (Bride of Frankenstein) (1935)

UWAGA! Rezencja zawiera spoiler zdradzający część zakończenia!

  Potwór stworzony przez Henry'ego Frankensteina jest uwięziony w płonącym wiatraku, podczas gdy zgromadzony tłum zaczyna pomału się rozchodzić. Monstrum jednak przeżywa lincz i od razu zabija małżeństwo, które pozostało w okolicy, by osobiście sprawdzić, czy niebezpieczny stwór na pewno spłonął. Nieporadny gigant wycofuje się do lasu, lecz wieść o tym, że żyje i atakuje ponownie rozchodzi się szybko, więc zostaje schwytany i zamknięty w lochach, skąd jednak udaje mu się uciec w trybie natychmiastowym. Tymczasem Henry Frankenstein kuruje się w domowym zaciszu w towarzystwie narzeczonej Elizabeth. Nocą odwiedza go dawny profesor ze studiów, doktor Pretorius, który też pasjami eksperymentuje z tworzeniem życia. Pretorius chce, by Frankenstein pomógł mu uformować kolejnego człowieka. Henry żałuje swoich zapędów do stawiania się w roli Boga i na początku odmawia. Mimo to, im dłużej słucha Pretoriusa, tym bardziej nabiera ochoty do powrotu do swoich badań nad życiem i śmiercią. Do tego doktor wykorzystuje zbiegłego potwora, by przycisnąć Henry'ego i zmusić go do przyjęcia niemoralnej propozycji. Frankenstein, dr Pretorius i dwóch morderców, których naukowcy wynajmują do pomocy, zdobywają potrzebne im ludzkie szczątki i pracują w pocie czoła nad swym nowym dziełem - towarzyszką dla morderczego monstrum.

  Universal Pictures brało pod uwagę nakręcenie sequela do Frankensteina już w 1931, zanim jeszcze film wszedł do kin, więc tym bardziej po wielkim sukcesie, jaki osiągnąła ta produkcja, nie jest zaskakoczeniem, że plany zostały wprowadzone w życie. Narzeczona Frankensteina, którą również wyreżyserował James Whale, pod kilkoma względami przewyższa pierwszą część serii o potworze pozszywanym ze szczątek zwłok. Najbardziej rzucają się w oczy aspekty realizacyjne - praca kamery, ścieżka dźwiękowa oraz efekty specjalne. Chociaż Narzeczoną nadal charakteryzuje majestatyczna, teatralna atmosfera gotyku, to technika filmowania niewątpliwie przedstawia sobą w tym filmie całkiem inny poziom niż we Frankensteinie. Fabuła kręci się wokół przesłań zarysowanych w oryginalnej produkcji, lecz zostały one zgłębione i przedstawione jeszcze bardziej bezpośrednio, zwłaszcza jeśli chodzi o tematykę religijną oraz motyw "outsidera" czasów Wielkiej Depresji lat 30. w USA W 1935 Boris Karloff był już wręcz wielbiony za rolę potwora sprzed czterech lat i można śmiało powiedzieć, że swoją obecnością zaznaczył Narzeczoną Frankensteina odciskiem wielkiej gwiazdy. Tutaj jednak swój początek ma jeszcza jedna wielka ikona czarno-białego kina grozy, chociaż widzimy ją na ekranie zaledwie przez kilka minut - Elsa Lanchester jako luba potwornego giganta.


  Elsę widzimy w pierwszych minutach filmu w roli Mary Shelley, która w deszczową noc opowiada swojemu małżonkowi, Percy'emu Bysshe Shelleyowi, oraz Lordowi Byronowi ciąg dalszy swojej mrożącej krew w żyłach powieści o Frankensteinie. Po któtkim przypomnieniu wydarzeń pierwszej części, właściwa fabuła Narzeczonej rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się Frankenstein, czyli po podpaleniu przez rozjuszonych mieszkańców miasta wiatraka z potworem w środku. By zobaczyć Lanchester ponownie, tym razem już ucharakteryzowaną na ożywiony zlepek cudzych zwłok, musimy poczekać do samego końca filmu, kiedy to możemy ją powidziać przez około cztery minuty. Dla osób, których to właśnie postać "narzeczonej" nakłoniła do wizji tego obrazu, taki obrót spraw może być zawodem. Sama przyłapałam się na tym, że nic tylko czekam kiedy w końcu ukaże się to cudo reklamowane w trailerze filmu. Niestety, obecność kobiety służy tutaj tylko i wyłącznie rozbudowaniu postaci potwora płci męskiej, lecz pomimo zdziwienia, że tak sławna potworzyca ma tak znikomą rolę, nie mogłam nie docenić walorów tej produkcji.

  Na uznanie zasługuje przede wszystkim technika filmowa, która w Narzeczonej Frankensteina jest dużo bardziej kunsztowna niż w pierwszej części. W filmie z 1931 praca kamery jest do bólu statyczna, tutaj zaś zyskała na dynamiźmie. Możemy zobaczyć takie rzeczy jak szybkie zbliżenia, płynne ujęcia oraz ujęcia pod kątami innymi niż prosty, co sprawia, że film ogląda się ciekawiej niż Frankensteina, gdzie zdjęcia sugerują raczej sztukę teatralną widzianą oczami publiki siedzącej spokojnie na sali. Wystrój oraz rekwizyty w Narzeczonej jednak są zaprojektowane w podobnym stylu (ciemne i toporne zamczysko, wysokie sufity, przestronne pomieszczenia, ogromne meble, itd.), mającym tworzyć gotycką atmosferę sztuczności i groteski, dzięki czemu to co najlepsze w klimacie pierwszego filmu zostaje w całości zachowane. Nie można też nie zauważyć muzyki towarzyszącej nam niemal przez cały czas trwania seansu, podczas gdy w poprzedniej produkcji ścieżki dźwiękowej całkowicie brak, poza napisami początkowymi i końcowymi. Sekwencja ożywiania narzeczonej również jest dużo bardziej dopracowana. Kamera płynnie porusza się po pomieszczeniu, unosi się pod pioruniste niebo wraz z mechanizmem urządzenia podnoszącym martwe jeszcze ciało potwora... I tutaj mamy efekty specjalne - urządzenie Henry'ego Frankensteina jest przedstawione bardzo szczegółowo, widzimy poruszające się jego części, przepływający przez nie prąd oraz, w końcu, piorun spływający po latawcach prosto do nieruchomego ciała żeńskiego monstrum.



  W Stanach Zjednoczonych Kodeks Haysa zaczął być surowo egzekwowany od 1934, co odbiło się na jakości brutalniejszych scen w Narzeczonej Frankensteina. Mimo tego, że potwór zabija tutaj dużo więcej niż we Frankensteinie, to nie zobaczymy takich bezeceństw jak niewinne ofiary dziecięce czy wisielcy, chociaż liczba mordów oczywiście nie wymknęła się cenzurze i musiała zostać zmniejszona. Film nadrabia brak wstrząsających mordów i szokujących obrazów przedstawiających ludzkie zwłoki paromi innymi perełkami, które najwyraźniej nijak nie kłóciły się z Kodeksem - między innymi warta uwagi jest scena Pretoriusa szukającego materiału na narzeczoną w krypcie, gdzie mężczyzna po udanych "łowach" urządza sobie prawdziwą ucztę na trumnie, z winem i cygarami, w towarzystkie trupiej czaszki. Postać doktora Pretoriusa jest najmnroczniejszą i najgłębiej zapadającą w pamięć, gdyż jest on przedstawiony jako prawdziwy czarny charakter, zły z natury, bez żadnego konkretnego powodu. Zresztą sam siebie porównuje do diabła. Odtwórca roli - Ernest Thesiger - doskonale wykreował demonicznego do szpiku kości profesora mającego swych bliźnich głęboko w poważaniu, lecz na pierwszy rzut oka wydającego się być tylko powściągliwym dżentelmenem o złowrogiej aurze. Oczywiście postawa Pretoriusa nie mogła pozostać nieukarana, zwłaszcza za czasów Kodeksu Haysa, który nigdy żadnemu filmowemu złemu nie odpuścił.

  Karloff w Narzeczonej Frankensteina dostał szansę jeszcze bardziej rozkochać w sobie widzów. Również we Frankensteinie potwór był nierozumianym przez otoczenie outsiderem, którego nawet własny "ojciec" się wyrzekł, lecz w sequelu motyw ten sięga zenitu w swej dosłowności - monstrum staje się prawdziwym Jezusem Chrystusem, "ukrzyżowanym" (przywiązanym do pala) przez nienawidzący go tłum. Nie może być inaczej, skoro Henry Frankenstein czuł się Bogiem, gdy tworzył swego "syna". Apogeum tego nawiązania do religii zostaje osiągnięte, kiedy potwór spotyka ślepego starego człowieka, jedyną osobę, która przyjmuje go z otwartymi ramionami i oferuje swą przyjaźń. Mężczyzna jest wdzięczny Bogu, że Ten w końcu podarował mu przyjaciela i gorąco dziękuje Mu w modlitwie, podczas której nawet monstrum odkrywa w sobie pokłady emocji, co okazuje płaczem. Niestety, nie dla Karloffa happy end. Kiedy dwójka przypadkowych ludzi widzi, kogo ślepiec u siebie gości, podpalają chatę dobrego człowieka i zabierają go ze sobą, z dala od potwora. Od tej chwili jedyna nadzieja "syna" Frankensteina leży w jego jeszcze nieistniejącej wybrance życiowej, towarzyszcze, którą obiecuje mu Pretorius. Lecz nawet kobieta stworzona tak samo jak on, czyli z ludzkich szczątek, i specjalnie dla niego nie okazuje mu zrozumienia, boi się go. Outsiderka odrzuca outsidera - większym wyrzutkiem już być nie można... I zmęczona Wielkim Kryzysem amerykańska widownia lat 30. w potworze Frankensteina widzi siebie.


  Amatorów na takie starocie jak Narzeczona Frankensteina pewnie już prawie nie ma, zwłaszcza wśród fanów mocnych horrorów, które swym gore zmuszają do wymiotów, a tematyką szokują nawet najbardziej otwartych osobników. Sequel pod względem technicznym przewyższa Frankensteina, lecz nadal nie ma co spodziewać się realizacyjnych cudów na kiju, w końcu to nadal są lata 30., w których do tego panował Kodeks Haysa. Mimo wszystko pragnę gorąco polecić tę pozycję. Ze względu na wszechogarniającą gotycką atmosferę, ciekawe doświadczenie zobaczenia na własne oczy jak wyglądało wczesne amerykańskie kino grozy, wzruszającą rolę Karloffa oraz drobną, lecz przepyszną wisienkę na torcie - piękną Elsę Lanchester, na którą warto popatrzeć, nawet przez te marne cztery minuty.

Ocena: 9/10

***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

Najczęściej czytane posty