Noc żywych trupów (Night of the Living Dead) (1968)

UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!

  Barbra i jej brat Johnny przyjeżdzają na cmentarz, by położyć kwiaty na grobie ich ojca. Johnny nabija się z siostry, drażni ją, podśmiewając się ze strachu, który kobieta odczuwa przebywając w miejscu wiecznego spoczynku tak wielu osób. Między grobami wolnym krokiem przechadza się wyglądający na odurzonego mężczyzna. Wydaje się całkiem niewinny, lecz jak tylko Barbra się do niego zbliża, ten ją atakuje. Johnny ratuje siostrę rzucając się na osobnika, a Barbra ucieka, aż dociera do pustego domu nieopodal. Okazuje się, że mieszkańcy nie żyją, podczas gdy pod domem pomału przybywa coraz więcej osób zachowujących się tak samo jak mężczyzna z cmentarza. Do Barbry wkrótce dołącza Ben - też zbiegły przez kryzysową sytuacją z atakującymi bez powodu ludźmi. Dwójka z radia dowiaduje się, że tajemnicze akty agresji mają miejsce w całym kraju, lecz jak na razie nikt nie ma pojęcia, co może być ich przyczyną. Wychodzi też na jaw, że w piwnicy kryjówki Barbry i Bena przebywa jeszcze młoda para oraz małżeństwo z ranną córeczką. Między mężczyznami dochodzi do wielu spięć, jednak wszyscy są zmuszeni do współpracy, by jakoś przetrwać, gdyż na zęwnątrz liczba agresywnych napastników wciąż rośnie...

  Noc żywych trupów jest pierwszym filmem słynnej serii o zombie George'a A. Romero, w skład której wchodzi sześć pozycji, z czego ostatnia - Survival of the Dead - wyszła w 2010. Dzięki tej niezależnej niskobudżetówce Romero nie tylko zyskał sławę jako twórca horrorów, ale też ukształtował znaczenie pojęcia zombie w kinie grozy (chociaż w Nocy żywych trupów termin ten nie pada ani razu, a zamiast niego zostaje użyte określenie ghoul, czyli "upiór"), raz na zawsze czyniąc z nich jakże znane i lubiane mięsożerne trupy powstające z grobów, podczas gdy wcześniej słowo opisywało postacie żyjące, tylko zniewolone przez rytuał Voodoo. Nie trzeba więc mówić, że to dzieło z końca lat 60. jest "tatusiem" całej masy póżniejszych straszaków o tej tematyce, gdzie zombie mogą różnić się między sobą pod niektórymi mniej znaczącymi względami, ale w zasadzie są wierne wizji Romero do dziś. Film jednak jest wybitny nie tylko dlatego, że zapoczątkował nowy nurt w kinie grozy. W Nocy żywych trupów Romero wykorzystał swój niepodważalny kunszt filmowca, by w przerażający sposób odzwierciedlić niepokoje amerykańskiego społeczeństwa ówczesnej epoki. Mimo iż dla współczesnego widza skromne efekty specjalne i minimalistyczna charakteryzacja chodzących nieboszczyków mogą być niewystarczające, obraz nadal uderza swego rodzaju dosłownym, surowym stylem.


  Aczkolwiek dziś fabuły Nocy żywych trupów nie można nazwać nieprzewidywalną, kiedy produkcja wchodziła do kin w październiku 1968 roku, publika z pewnością nie mogła nie czuć się zaskoczona filmowym rozwojem wypadków. Świeżym powiewem niewątpliwie było zmyłka, którą Romero serwuje już na samym początku. Wszystko zaczyna się na cmentarzu z dwojgiem protagonistów - Barbrą i Johnny'm. Złowrogi mężczyzna chwiejnym krokiem przemierza cmentarne alejki, a kiedy na drodze staje mu Barbra, bez zastanowienia się na nią rzuca, podczas gdy ta krzyczy na brata o pomoc. Johnny ratuje siostrę, sam padając ofiarą żywego trupa. Kobiecie udaje się uciec i schować w domu nieopodal, więc naturalnie to ona wydaje się być główną bohaterką, jednak całkiem niespodziewanie wkracza w stan szoku - oszołomienia, które odbiera jej mowę i zdolność logicznego myślenia i w którym postać trwa już do końca, schodząc całkowicie na drugi plan. Zamiast niej w centrum wydarzeń stawia się Ben. Mężczyzna przybywa do kryjówki Barbry przypadkowo, tak samo jak ona w ucieczce przed agresywnymi osobnikami, pałetającymi się również w mieście. Ben jest Afroamerykaninem, a w latach 60. czarnoskóry główny bohater był niezgoła anomalią... Istniało wtedy spore prawdopodobieństwo, że odtwórcy roli - Duane'owi Jonesowi - w jakiejkolwiek restauracji czy sklepie pracownicy po prostu odmówią obsługi, a jakby protestował, nawet nie do końca grzecznie go wyproszą. Dziś prawna dyskryminacja jest już historią, niestety jednak w praktyce nadal jest wszechobecna. W 1968 Afroamerykański protagonista był równie rzadko spotykany co Yeti, lecz czy naprawdę tak wiele się zmieniło od tamtej pory? Owszem, czarnoskórzy bohaterowie, a nawet pary mieszane ostatnio nie są rzadkością na srebrnym ekranie. Jednak w XXI wieku w większości głównych ról nadal przeważnie widzi się białych aktorów...

  Ben i Barbra nie pozostają sami na długo. Okazuje się, że w piwnicy wcześniej ukryła się młoda para - Tom i Judy - oraz małżeństwo Cooperów wraz z ranną córeczką - Karen. Największe problemy sprawia Harry Cooper. Mężczyzna jest władczy i próbuje narzucić grupie swoje zdanie, z którym jednak zgadza się tylko on sam. Nawet jego żona Helen się buntuje i wbrew nakazowi męża wychodzi z piwnicy, gdzie "głowa rodziny" miał zamiar się zabarykadować, odcinając całą rodzinę od reszty grupy. Sprzeczki pomiędzy panem Cooper i Benem zajmują sporą część filmu, podczas gdy Tom ledwo się wtrąca, by brać stronę Bena. Jeśli zaś chodzi o trzy panie, to jak na lata 60. przystało, są one przedstawione jako przysłowiowe piąte koło u wozu. Barbra w swoim stanie ogłuszenia jest całkowicie bezużyteczna, Helen swoje zdanie ma, ale niewiele z tym robi, a przez działania Judy sytuacja grupy jeszcze się pogarsza. Mimo to, film jest krytyką tradycyjnej rodziny patriarchalnej, której pojęcie pod koniec lat 60. w USA było już nieźle nadkruszone, w przeciwieństwie do lat 50., kiedy to na cześć tradycyjnego podziału ról w rodzinie praktycznie pisano pieśni chwalebne. Pan Cooper, tradycyjny "ojciec rodziny", jest święcie przekonany o swojej racji, lecz jego upór prowadzi do zguby Helen, Karen oraz jego samego - cała trójka znajduje śmierć właśnie w tej "bezpiecznej" piwnicy, z której nierozsądny mężczyzna nie chciał wypuścić najbliższych.




  Pod względem efetków specjalnych, po Nocy żywych trupów nie ma co spodziewać się nie wiadomo czego, bo jest ich tyle co nic. W filmach zombie zazwyczaj nadzieje widowni w dużym stopniu leżą w wyglądzie antagonistów, więc charakteryzacja chodzących denatów zawsze jest dla twórców sprawą wyższej wagi. Tutaj zdecydowanie postawiono na prostotę, pewnie z powodów finansowych. Żywe trupy w tym obrazie Romero różnią się od zwykłych ludzi jedynie małymi ranami/pierwszymi śladami rozkładu, które wykonano za pomocą specjalnego wosku używanego przez zakłady pogrzebowe do rekonstrukcji poranionych w wypadkach twarzy swoich "klientów". Pomimo charakteryzacyjnego minimalizmu, zombie wcale nie robią na mnie mniej efektownego wrażenia, a nawet mogę powiedzieć, że ich niepozorna aparycja, zniszczony obiór (lub jego brak) oraz nieporadne "zwłokowate" ruchy łączą się w całość bardziej groteskową i niepokojącą od najobrzydliwszych zgniłych żywych trupów w historii kina grozy. No i przecież gdyby można było rozpoznać zombie na pierwszy rzut oka, to Barbra i Johnny uciekliby na samym początku filmu i reszta historii nie miałaby miejsca. Najbardziej uderzające są dość graficzne sceny, gdzie zmarli, wyciągnąwszy spalone resztki pary bohaterów z wraku ciężarówki, wcinają je ze smakiem tuż przed kamerą, i tutaj ich podobieństwo do żywych osobników zwiększa tylko poziom okropieństwa.

  Noc żywych trupów ma też mały wątek science-fiction, gdyż powstanie umarłych tłumaczy rozprzestrzenieniem się radioaktywnej substancji. "Zombiowatość" nie jest więc chorobą, którą można złapać poprzez ugryzienie czy inną formę bliskiego kontaktu ze stworem, lecz efektem wystawienia na promieniowanie, obiawiającym się dopiero po śmierci. Odzwierciedla to jeszcze pozostałości wielkiego strachu ludności USA przed technologią atomową, który kulminację przeszedł w latach 50., jednak Romero podkreśla tutaj inną część scenariusza. By zahamować kryzys zostają wezwane wojsko i Gwardia Narodowa, którzy rozprawiają się z hordą rozpanoszonych żywych trupów rozstrzeliwując ich jeden po drugim, a następnie paląc ciała. Mimo to, daleko im do zapanowania nad sytuacją, co świetnie podsumowuje zakończenie. Film pozostawia wiele otwartych pytań, a zwłaszcza jedno: co z całą żywą napromieniowaną ludnością? Jest pewne, że każdy prędzej czy później zamieni się w zombie, a żyjąc do starości z "zarazą" w sobie zapewne jeszcze spłodzi skażone chorobą popromienną potomstwo, które też kiedyś powstanie z grobu. Ile pokoleń upłynie zanim będzie można mówić o bezpieczeństwie? Nic dziwnego, że na tle takiej rzeczywistości jakiekolwiek starania władz, żeby przywrócić porządek są czysto pozorne. Przekaz filmu jest więc jednoznaczny - państwo jest bezradne.


  Noc żywych trupów jest nie tylko obrazem, który zapoczątkował powszechnie znany dzisiaj nurt filmów zombie. Biorąc pod uwagę niski budżet, twórcom należą się wielkie brawa za to, że nie pozwolili, by brak odbił się zbyt dotkliwie na jakości produkcji. Owszem, nie zobaczymy rozkładających się, zakrwawionych i zaropiałych trupów, jednak klimat groteski niezwykle skutecznie nadrabia to niedociągnięcie. Fabuła nawiązuje do zmian i niepokojów, które charakteryzowały amerykańskie społeczeństwo w latach 60., co sprawia, że film jest czymś więcej niż tylko zwykłym straszakiem mającym zniesmaczać swą publikę (chociaż swego czasu robił i to). Często to Świt żywych trupów (1978) drugi film z serii o żywych trupach Romero - zbiera lepsze recenzje, jednak dla mnie Noc w niczym nie ustępuje sequelowi.

Ocena: 10/10


***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl.

Komentarze

  1. Klasyka jeśli chodzi o filmy zombie. Ciężko się nie zgodzić z twoją oceną. Choć sequel chyba bardziej mi się podoba. Musiałabym odświeżyć sobie te dwa filmy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może się zmobilizuję i skrobnę też coś o sequelu, ale też muszę go sobie odświeżyć. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty