Nina wiecznie żywa (Nina Forever) (2015)
Pełnometrażowy debiut Bena i Chrisa Blaine'ów jest zgoła nieszablonowy, co tym, którzy swoją przygodę z Nina Forever zakończą na przeczytaniu zarysu fabuły, pewnie wyda się niedorzeczne. W końcu motyw powracającej z zaświatów narzeczonej w samym 2014 został wykorzystany aż dwukrotnie w podobnych do siebie amerykańskich czarnych komediach - Life After Beth i Burying the Ex - ale w niniejszym obrazie, mimo iż fabularny schemat został powielony, temat przedstawiono z dużo większym polotem. Lekko zdystansowany ton pozostał, lecz sensu, jaki film ze sobą niesie, nie da się przyrównywać do poprzednich produkcji. Nina Forever nie jest głupiutką, idealną na nudne niedzielne popołudnie komedyjką, a opowieścią o trudach radzenia sobie ze stratą, bólu związanym z zabliźnianiem się ran, niemożności rozstania się z przeszłością... Przede wszystkim jednak dzieło braci Blaine jest nieznośnie gorzką historią miłosną.
Romans dwojga głównych bohaterów zaczyna się skromnie, ale obiecująco. Ich wspólne dziwactwa sprawiają, że wydają się dla siebie stworzeni - Rob, ze swoimi autodestrukcyjnymi skłonnościami, emanuje alternatywnym urokiem, a Holly poniekąd fascynuje śmierć... Czuć jednak zgniliznę w powietrzu. Oszczędne dialogi, szara kolorystyka obrazu i powolność akcji, choć mogą nużyć nastawionego na dynamizm widza, mają tutaj swój cel. Nina Forever nie jest horrorem, tak jak już zdążono film zaszufladkować, a głównie dramatem, przedstawiającym burzę wewnętrzną, jaką tłamszą w sobie protagoniści i o której może nawet sami nie wiedzą. Rob nie może sobie poradzić z utratą ukochanej Niny, chociaż od tragicznego wypadku minęło już parę lat, wciąż więc na siłę zatrzymuje ją w swoim życiu - uparcie trzyma w mieszkaniu wszystkie jej rzeczy, regularnie odwiedza jej rodziców... Stan, w jakim znajduje się mężczyzna, oddziałowuje także na Holly. Problem jednak nabiera poważnych rozmiarów dopiero wtedy, gdy poharatane zwłoki Niny zaczynają nękać parę.
W Nina Forever nie uświadczymy zbyt wiele makabry. Mocne momenty ograniczają się do widoku zakrwawionej, powyginanej i chrzęszczącej połamanymi kośćmi denatki, lecz trzeba przyznać, że twórcy zadbali pod tym względem o szczegóły. Scena, w której Nina, w stylu Hellraisera, chlupocząc we własnej posoce wyłania się z materaca, jest wręcz bezpruderyjna w swoim braku przesady - najpierw wrażenie robi nawet tak prosta rzecz, jak kontrast pomiędzy bielą prześcieradła a soczystą czerwienią krwi, a potem oko cieszy realistyczna charakteryzacja martwej kobiety. Nina nie jest zjawą - jej ciało niewątpliwie jest fizycznie obecne - ale obrazowi Blaine'ów bliżej jest do konwencji "ghost story" niż filmu o żywych trupach, jeśli już na upartego doszukiwać się w nim elementów kina grozy. Zmarła nijak nie zagraża życiu Roba i Holly, podczas seansu zatem nie dane jest nam posmakować niepokoju. Dramat bohaterów polega głównie na chęci pozbycia się natrętnej nieboszczki.
Można śmiało powiedzieć, że Nina Forever sprawdza się zwłaszcza dlatego, że wszyscy aktorzy ze swojego trudnego zadania wywiązali się wyśmienicie... Choć najjaśniej błyszczą panie. Fiona O'Shaughnessy w roli Niny oczywiście jest najbardziej groteskowa, ze swoim upiornym wyglądem, wyzutymi z energii, "trupimi" ruchami i cynicznymi komentarzami. Aczkolwiek kobieta często sprawia wrażenie złośliwej, powody, dla których nawiedza swojego narzeczonego, wcale nie są takie ewidentne... Abigail Hardingham, wcielając się w Holly, również musiała stawić czoła niejasnemu charakterowi swojej postaci, w pewnych sytuacjach zachowującej się nadzwyczaj zagadkowo - jak wtedy, gdy w miłosne igraszki z ukochanym mężczyzną decyduje się wciągnąć również zmarłą, z czego wynika osobliwy nekrofilski trójkąt. W tej sytuacji nic dziwnego, że Cian Barry jako Rob na tle koleżanek wypada nieco blado, acz i on daje niezły popis aktorskich umiejętności.
Nina Forever, pomimo ciekawej, zamkniętej w prostej fabule treści oraz profesjonalnej realizacji, niestety może być na straconej pozycji, a winna temu jest (jak to nierzadko bywa) nie do końca trafna etykietka, jakiej nie omieszkali przypiąć filmowi sami twórcy - faktem jest, że dzieło braci Blaine jako horror/czarna komedia spisuje się cienko. Jeśli jednak porzucić ograniczone twardymi definicjami gatunkowymi oczekiwania, obraz naprawdę potrafi wciągnąć - ba, nawet zachwycić - różnorodnością znaczeń, złożonością postaci i okraszonym sporą dawką groteski, przygnębiającym klimatem.
Ocena: 7/10
Dziewczyna Roba, Nina, zginęła w wypadku samochodowym. Mężczyzna nie może się pozbierać i próbuje popełnić samobójstwo, czym zyskuje sobie zainteresowanie koleżanki z pracy - Holly. Z początku młodej parze układa się świetnie, lecz sielanka się kończy, kiedy między Robem i Holly po raz pierwszy dochodzi do seksu - w samym środku aktu na łóżku nie wiadomo skąd pojawia się martwa Nina.
W Nina Forever nie uświadczymy zbyt wiele makabry. Mocne momenty ograniczają się do widoku zakrwawionej, powyginanej i chrzęszczącej połamanymi kośćmi denatki, lecz trzeba przyznać, że twórcy zadbali pod tym względem o szczegóły. Scena, w której Nina, w stylu Hellraisera, chlupocząc we własnej posoce wyłania się z materaca, jest wręcz bezpruderyjna w swoim braku przesady - najpierw wrażenie robi nawet tak prosta rzecz, jak kontrast pomiędzy bielą prześcieradła a soczystą czerwienią krwi, a potem oko cieszy realistyczna charakteryzacja martwej kobiety. Nina nie jest zjawą - jej ciało niewątpliwie jest fizycznie obecne - ale obrazowi Blaine'ów bliżej jest do konwencji "ghost story" niż filmu o żywych trupach, jeśli już na upartego doszukiwać się w nim elementów kina grozy. Zmarła nijak nie zagraża życiu Roba i Holly, podczas seansu zatem nie dane jest nam posmakować niepokoju. Dramat bohaterów polega głównie na chęci pozbycia się natrętnej nieboszczki.
Nina Forever, pomimo ciekawej, zamkniętej w prostej fabule treści oraz profesjonalnej realizacji, niestety może być na straconej pozycji, a winna temu jest (jak to nierzadko bywa) nie do końca trafna etykietka, jakiej nie omieszkali przypiąć filmowi sami twórcy - faktem jest, że dzieło braci Blaine jako horror/czarna komedia spisuje się cienko. Jeśli jednak porzucić ograniczone twardymi definicjami gatunkowymi oczekiwania, obraz naprawdę potrafi wciągnąć - ba, nawet zachwycić - różnorodnością znaczeń, złożonością postaci i okraszonym sporą dawką groteski, przygnębiającym klimatem.
Ocena: 7/10
***
Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.
Dobra, jestem przekonany :) W niedziele seansik ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się ;) Znajomi na Filmwebie oceniają strasznie nisko, czemu osobiście bardzo się dziwię, ale mam nadzieję, że Tobie się spodoba.
UsuńMnie też się podobał.
OdpowiedzUsuńIlsa
Cieszę się :) Chętnie poczytam o Twojej opinii, jeśli napiszesz recenzję.
Usuń