Yakuza: Apokalipsa (極道大戦争; Gokudō Daisensō) (2015)

  Kamiura jest jednym z najbardziej wpływowych bossów yakuzy, szanowanym zarówno przez swoich mafijnych podwładnych, jak i zwykłych obywateli, jednak skrywa on niemały sekret - własny wampiryzm. Do jego gangu między innymi należy też Kageyama, który o niczym innym nie marzy, jak o dorównaniu szefowi w szlachetności i umiejętnościach w podporządkowywaniu ludzi swojemu autorytetowi. Jak to często bywa w przypadku wybitnych osobistości, Kamiura ma liczne scyzje z wieloma mało przyjemnymi typkami - kilku z nich pewnego dnia udaje się go zabić. Kiedy zrozpaczony Kageyama płacze nad urwaną głową przełożonego, ta nagle ożywa i zatapia kły w szyi mężczyzny, zamieniając go w nadludzko silnego yakuzo-wampira.

  Takashi Miike jest wręcz legendarną personą w świecie ekstrawaganckiego kina. Zarówno krytycy, jak i oddani widzowie zawsze wiążą wielkie nadzieje z każdym jego kolejnym obrazem (reżyser dostarcza nam ich średnio trzy na rok) i Yakuza Apocalypse nie było pod tym względem wyjątkiem. Podczas premiery na Festiwalu Filmowym w Cannes, w maju 2015, dzieło Miike było jednym z bardziej wyczekiwanych pozycji. To, że okazała się ona być naprawdę niezgorszą hybrydą gatunkową, łączącą w sobie elementy rasowego kina gangsterskiego, horroru wampirycznego, komedii i kilku innych, zapewne nie było wielkim zaskoczeniem dla wielbicieli kontrowersyjnego twórcy, jednak czy naprawdę można stuprocentowo przygotować się na ikonową dla Miike nieprzewidywalność kreacyjną? Yakuza Apocalypse z pewnością nie jest najbardziej "szalonym" z jego dzieł, a od tytułu najbardziej krwawego czy najbardziej szokującego dzielą go lata świetlne. Mimo wszystko reżyser i tym razem nie zawiódł naszych oczekiwań - o tak wielowątkowe, zagmatwane i abstrakcyjne widowisko nie jest łatwo. Chociaż filmowiec zdecydowanie ma na swoim koncie dużo bardziej wybitne, ujmujące i zarazem lepiej przyswajalne dzieła (chociażby wyśmienity Ichi Zabójca), dla gustującej w specyficznej rozrywce publiki seans tego swoistego "burdelu na kółkach" powinien okazać się wystarczająco godny.


  Yakuza jest największą na świecie grupą przestępczości zorganizowanej, składającą się z wielu gangów. Jej członkowie działają według określonego kodeksu honorowego, który z biegiem lat ulega zmianom, lecz ciągle jest egzekwowany równie rygorystycznie. Gang Kamiury (Rirî Furankî) w Yakuza Apocalypse pewnie również ma swoje liczne zasady, jednak my wiemy tylko o jednej, najważniejszej - nigdy, pod żadnym pozorem nie krzywdzić Bogu ducha winnych obywateli. Pozornie jest to bardzo szlachetna postawa, lecz w praktyce yakuza tylko korzysta na szczęściu uczciwych Japończyków. Zadowoleni przedsiębiorcy dużo chętniej płacą haracz i są skorzy wyświadczać przysługi w zamian za opiekę. Kageyama (Hayato Ichihara) podziwia swojego szefa, a ten z kolei darzy młodego protegowanego wyjątkową sympatią, chociaż reszta członków gangu najzwyczajniej w świecie nim pomiata... No bo jak traktować z szacunkiem kogoś, kto ma zbyt delikatną skórę, by zafundować sobie obowiązkowy dla każdego prawdziwego twardziela tatuaż? Sytuacja jednak wywraca się do góry nogami, gdy Kamiura przed śmiercią zmienia Kageyamę w wampira. Niedoświadczony chłopak początkowo nie potrafi zapanować nad zewem krwi, w Tokyo więc nagle zaczyna się robić tłoczno od nieumarłych gangsterów... Zdecydowanie zbyt tłoczno.

  Nieprzewidywalność fabuły Yakuza Apocalypse może być postrzegana jako zaleta, ale i też jako wada. Wampiryzm w yakuzie podczas pierwszych trzydziestu minut filmu zapowiada się na jedyny motyw, jednak w przypadku twórczości Miike nie ma tak łatwo... Z czasem zostajemy zbombardowani niezliczoną ilością na pierwszy rzut oka niepowiązanych ze sobą wątków, które przeplatają się w jak najbardziej przypadkowy sposób, a wszystko to w celu skołowania widza, odebrania mowy, porządnego przekopania naszej psychy... "Bądź nierozumnie solidny" - brzmi tajna wiadomość, jaką Kamiura pozostawił na piśmie dla Kageyamy. Według twórców najwyraźniej brak zrozumienia przyjętej logiki stoi u podstaw prawidłowego funkcjonowania zawiłego systemu przestępczego, jakim jest japońska mafia, zatem sami również zrobili wszystko, by zastosować się to tej reguły w swoim obrazie. Aczkolwiek pierwsza godzina seansu zdaje się zmierzać w jako tako sensownym kierunku, w drugiej części filmu trudno jest nie stracić gruntu pod nogami. Dostajemy wtedy dosłownie wszystko - dziwne potwory (w tym kappę - złośliwego demona wodnego z japońskiego folkloru) pragnące zniszczyć najpierw yakuzę, a potem cały świat, coraz bardziej wkurzone wampiry, które nie wiedzieć jakim cudem mogą spokojnie chodzić w świetle dnia, przygłupich gangsterów, zażarte walki na śmierć i życie... Można próbować odgadnąć, "co autor miał na myśli", usiłować dotrzeć do sedna sprawy... Lecz po co naruszać zbędnym rozmyślaniem tak idealny, niczym niezmącony chaos? I my weźmy sobie do serca radę Kamiury - bądźmy przez chwilę "nierozumnie solidni".




  Stworzyć jeden wielki absurd to jedno, a sprawić, by był on w miarę jadalny dla przeciętnego odbiorcy, to drugie... Miike oczywiście udała się ta trudna sztuka. Oprawa wizualna filmu jest prawdziwym majstersztykiem, doskolane oddającym pogmatwany miszmasz gatunkowy róznorodnością stylów. Widzowie nastawieni na czystą brutalność mogą odczuć lekki zawód, gdyż typowych dla reżysera, spektakularnych scen walki jest stosunkowo niewiele, chociaż nie zabrakło jatki mieczem samurajskim, paru dzikich bijatyk ujętych "zza ramienia" uczestników oraz obowiązkowej siekiery w głowie. Podczas seansu towarzyszy nam duszna, klaustrofobiczna atmosfera, wykreowana głównie za pomocą ciepłego, czerwonawego lub żółtego oświetlenia w ciasnych, obskurnych pobocznych uliczkach, gdzie odbywa się spora część akcji. Z tym żarem swoją trupią bladością kontrastują delikatnie ucharakteryzowane twarze wysysaczy krwi, którzy poza wydłużonymi kłami, idealnymi do wbijania w różne części ludzkiego ciała, nie mają cech konwencjonalnie uważanych za charakterystyczne dla martwiaków. Z czasem motyw wampiryzmu tonie w nawarstwiających się nowych wątkach i podwątkach, zatem i klimat powoli oddala się od horrorowego tonu (słabego już od początku), po to, by zrobić miejsce wielkiej, zabójczej bombie stylistycznej, stworzonej z elementów składowych monster movie, przerysowanego filmu akcji spod znaku wschodnich sztuk walki, surrealistycznego dzieła psychologicznego i wielu, wielu innych, niemożliwych do określenia za pomocą ogólnie przyjętych terminów...

  Yakuza Apocalypse może być ciężkostrawną potrawą dla wyznawców tradycyjnej zasady, że film powinien przekazywać konkretną, w miarę bezpośrednią treść. W tym przypadku nie ma mowy o żadnym namacalnym przesłaniu - mimo iż główna linia fabularna jest dziecinnie prosta, oplatająca ją sieć niewytłumaczalnego absurdu potrafi zrobić widzowi z mózgu sieczkę... Oczywiście tylko jeśli nie śledzi się pracy Miike, gdyż ci, którzy widzieli choćby kilka pozycji z filmografii reżysera, pewnie nie uznają drwiącej wizji przeżartego przestępczością świata, rządzonego przez yakuzo-wampiry i inne destrukcyjne stworki, za wyjątkowo postrzeloną. Możliwe, że znajdą się i tacy, którzy po seansie stwierdzą rozradowani - "dostałem(am) dokładnie to, czego się spodziewałem(am)" - jednak zapewne będą to jednostki godne umieszczenia w muzeum osobliwości... Yakuza Apocalypse jest kolejnym dowodem na to, że owoców twórczości Miike po prostu się nie klasyfikuje - je się chłonie i, jeśli szczęście dopisze, przyswaja efektywnie w całościowej formie.

Ocena: 7/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty