Koszmar z ulicy Wiązów 2: Zemsta Freddy'ego (A Nightmare on Elm Street 2: Freddy's Revenge) (1985)

  Jesse wraz z rodzicami i młodszą siostrą niedawno przeprowadził się do Springwood. W nowym domu nastolatka nawiedzają koszmary, w których prześladuje go poparzony mężczyzna z rękawicą wyposażoną w ostre sztylety. Wkrótce nocne mary zaczynają znajdować odzwierciedlenie na jawie...

  Rok po premierze kultowego Koszmaru z ulicy Wiązów, światło dzienne ujrzała kontynuacja - Koszmar z ulicy Wiązów 2: Zemsta Freddy'ego. Wes Craven nigdy nie zamierzał ciągnąć swojego pomysłu kręcąc kolejne sequele, nie chciał też być postrzegany jedynie jako twórca slasherów (po ogromnym sukcesie Koszmaru w 1984 podsuwano mu głównie właśnie takie scenariusze), dlatego odrzucił propozycję wyreżyserowania tego obrazu. Jego miejsce zajął Jack Sholder, który scenariusz Davida Chaskina przeniósł na srebrny ekran w sposób niezwykle efektowny, mocno odbiegający od bardziej minimalistycznej koncepcji Cravena...


  Zarówno Chaskin, jak i Sholder popisali się niemałą odwagą obierając w swoim filmie nieoczekiwaną przez publikę drogę. Freddy nie ogranicza się tylko do snów, a zabija też na jawie, nawiedzając przy tym dom głównego bohatera. Niepodłączony do kontaktu toster wybucha, temperatura w domu, mimo działającej klimatyzacji, jest dziwnie wysoka, a rodzinne zwierzątka ulegają samospaleniu. Jesse czuje, że coś próbuje się dostać do jego ciała, i zaczyna mieć lunatyczne spacery, z których pamięta jedynie makabryczne, krwawe koszmary... To Freddy Krueger próbuje powrócić do świadomości miejscowych nastolatków poprzez dokonywanie kolejnych morderstw, tym razem rękami żywej ofiary. Obraz odbiega od klasycznej konwencji slashera, po to by ostro zahaczyć o tematykę opętania. Wielbiciele popularnych w latach 80. rąbanek z pewnością nie spodziewali się takiego zwrotu po sequelu Koszmaru z ulicy Wiązów, co może nie odbiło się na popularności produkcji (wpływy tylko w USA wyniosły aż 30 milionów dolarów, przy jedynie 3-milionowym budżecie), lecz niezaprzeczalnie odcisnęło negatywne piętno na opinii wielu widzów - odstąpienie od oryginalnego zamysłu na przynależącego do świata snów antagonistę jest głównym powodem, dla którego Zemsta Freddy'ego często nawet przez fanów serii jest postrzegana jako jedna ze słabszych części.

  Freddy w Zemście pokazuje nam się w pełnej krasie, nie chowa się już w cieniu jak w dziele Cravena. Położono większy nacisk na szczegóły twarzy zabójcy, co w końcu dało szansę odtwórcy roli, Robertowi Englundowi, popisać się charakterystyczną dla postaci mimiką - jego makijaż nadal jest bardzo sugestywny, ale lżejszy, aby nie krępował ruchu mięśni twarzy aktora. Efekty specjalne, w porównaniu do jedynki, skupiają się bardziej na akcji niż na scenach morderstw. Nie zobaczymy spektakularnej śmierci, porównywalnej np. do zasztyletowania Tiny w poprzedniej odsłonie, lecz za to aktywność Freddy'ego jest dużo większa, a humor jeszcze bardziej groteskowy. Sny Jesse'go mają jeszcze więcej elementów fantastycznych, których realizacja techniczna nie pozostawia niczego do życzenia - specjaliści od efektów popisali się niemałą znajomością swojego fachu. Jednak mimo niewątpliwie cieszących oko "fajerwerków", motyw nocnych mar nie jest wystarczająco wyeksponowany... Freddy nie ma tutaj mocy zabijania we śnie - potrzebuje żywego człowieka, aby go w tym wyręczał, kierowany przez jego wolę. Koszmar z ulicy Wiązów stał się więc zwykłym "opętaniem z ulicy Wiązów", pozbawiając film tego oryginalnego, niepowtarzalnego smaku, który sprawił, że w 1984 Krueger wybił się z jednolitego tłumu slasherowych morderców.



  Zemsta Freddy'ego jest jedną z tych pozycji, do których zawsze wraca się z nostalgią. Chociaż gra aktorska protagonistów nie jest wybitna, a same postacie nie są wyjątkowo charakterystyczne, patrząc na ich początkową beztroskę łatwo jest zatęsknić za nastoletniością. Dość sympatyczny główny bohater, jego szkolna miłość, licealne środowisko i młodzieńcze wygłupy, wszystko to przedstawione w lekkim, niewyszukanym stylu lat 80., kiedy to jeszcze do filmów zatrudniano aktorów (mniej lub bardziej profesjonalnych), a nie modeli, mających przede wszystkim oślepiać widzów nienaganną urodą. Jesse i jego dziewczyna Lisa są najzwyklejszymi pod słońcem nastolatkami, migającymi się od wypełniania takich przykrych obowiązków jak sprzątanie pokoju czy wracanie do domu przed dwudziestą drugą, ale za to uwielbiającymi wyrażać swoją "dorosłość" romansując i szalejąc na domówkach. Jedynym odstępstwem od tej licealnej normalności, którą większość z nas miło wspomina, jest próbujący zawładnąć ciałem Jesse'go Freddy...

  Krueger w Zemście Freddy'ego wydaje się być tym samym zwyrodnialcem co w pierwszym Koszmarze. Nie potrzebuje on żadnych marnych wymówek, żeby z zimną krwią wyrżnąć wszystkie dzieciaki z ulicy Wiązów. Jednak scenarzysta, na przekór całej czysto rozrywkowej idei kina slash, postanowił uczynić z antybohatera metaforę, i to dość nietypową jak na film skierowany do małoletniej grupy docelowej. Liczne nawiązania do homoseksualizmu sprawiają, że druga część jednej z najsłynniejszych grozowych serii jest postrzegana jako wyjątkowa, mimo iż nigdy nie została powszechnie doceniona. Jesse broni się przed każącemu mu zabijać Freddy'm, ale czy "tajemnicza siła" próbująca zawłądnąć ciałem i umysłem chłopaka na pewno pochodzi z zewnątrz? Dziwnym trafem Krueger za swoją pierwszą ofiarę obiera nauczyciela wychowania fizycznego, zdeklarowanego geja ochoczo pokazującego się w barach LGBT, a i kolejni nieszczęśnicy nie padają trupem bez powodu, jak na przykład atrakcyjny przyjaciel Jesse'go, z którym ten, porzuciwszy niezaspokojoną Lisę na imprezie, chciał spędzić noc... Oczywiście całkiem niewinnie.

Uhm... Tutaj Englundowi "zapomnieli" ucharakteryzować jedną rękę ;)

  Osobiście mam bardzo mieszane uczucia co do Zemsty Freddy'ego. Film jest jedną z mniej lubianych przeze mnie odsłon Koszmaru, głównie ze względu na odstąpienie twórców od oryginalnego zamysłu na morderstwa wyłącznie we śnie, lecz efekty specjalne zachwycają, a motyw odmienności seksualnej wzbudza zainteresowanie. Zalety tej produkcji są niewątpliwe, ale uważam, że nie wystarczają, aby wynagrodzić nam utratę siejącego spustoszenie w nocnych koszmarach Kruegera - ambitne, niesztampowe podejście Sholdera i Chaskina trochę za bardzo gryzie się z zawartą w jedynce pierwotną ideą, by obraz mógł być równie ponętny co wizja Cravena.

Ocena: 6/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

  1. Ja tu się trochę wyłamię, gdyż dwójka jest dla mnie najlepszym sequelem Koszmaru. Może właśnie przez to, że tak jak Halloween 3 wyróżnia się na tle innych części innym podejściem do tematu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy od preferencji... Pewnie gdyby był to osobny film, nie sequel, pewnie bym doceniła go bardziej, bo mimo wszystko mi się podoba ;)

      Usuń
  2. Seria ,, Elm Street '' ma specyficzną przypadłość : nieparzyste OK , parzyste do wora ( nie widziałem czwórki, to nie wiem, czy potwierdza regułę ).

    PS. Pięknie teraz wyglądasz. Nie ma nic lepszego pod słońcem, niż spotkanie piękna z makabrą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czwórka chyba najlepiej potwierdza regułę. Moim zdaniem to najgorsza część, choć ma parę fajnych scen, jak np. przemiana dziewczyny w karalucha XD
      I dziękuję za komplement ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty