Czarna magia (La Casa 4; Witchery) (1988)

  Martwe zło Sama Raimiego we Włoszech zostało wypuszczone pod niezbyt wyszukanym tytułem: La Casa, czyli po prostu "dom", pasuje do każdego horroru, którego akcja chociażby częściowo rozgrywa się w złowrogich czterech ścianach, a wiadomo, że świat nie cierpi na niedobór takich filmów. Ogólnikowość jednak, jakkolwiek nieoryginalna, pozostawia nieograniczone pole do interpretacji, Umberto Lenzi zatem bez większych wyrzutów sumienia nazwał swoje nijak niezwiązane z popularnym amerykańskim horrorem dzieło (powstałe cztery lata przed Armią ciemnościLa Casa 3. Producent - Joe D'Amato - postanowił pójść za tym lukratywnym, acz nieuczciwym ciosem; wytwórnia Filmirage jeszcze tego samego roku wydała kolejny, tym razem wyreżyserowany przez Fabrizia Laurentiego, pseudosequel. La Casa 4 oczywiście nie ma nic wspólnego ani z kultowym "pierwowzorem", ani z poprzednią "kontynuacją" - jakżeby inaczej!

  Losy ośmiu ludzi - w tym ciężarnej kobiety i cnotliwej pasjonatki okultyzmu - krzyżują się, kiedy ci zostają osaczeni przez nadnaturalne moce w opuszczonym hotelu na bezludnej wysepce. Po zapadnięciu zmroku miejscowa czarownica rozpoczyna rzeź.


  Nie owijając w bawełnę: obraz Laurentiego - w Polsce (nie)znany jako Czarna magia - jest niczym innym, jak tylko wymówką, żeby zapodać publiczności kilka względnie kreatywnych scenek spod znaku latających flaków. I choć fani niskobudżetowych horrorów na pewno wiedzą, że taki stan rzeczy niekoniecznie z marszu skazuje film na porażkę, w tym przypadku bardzo trudno jest przymknąć oko na scenariuszową bylejakość... problem nie leży jednak w samej fabule, a ślimaczej narracji, wizutej z jakichkolwiek emocji. Negatywy są najgęściej skupione we wstępnej części seansu, kiedy po kolei poznajemy bohaterów; fakt, że tym razem nie mamy do czynienia ze standardową grupką znajomych wyjeżdzających za miasto, żeby "pić i się gzić", wcale nie pomaga - wszystkie postaci są zarysowane bardzo powierzchownie, a ich droga do śmiertelnego przeznaczenia jest rozwlekła i przepełniona sztywnymi, pustymi dialogami.

  Na szczęście, kiedy wreszcie przychodzi czas na wspomniane krwawe momenty, akcja nabiera nieco werwy, a rozrywkowa wartość filmu - wbrew wszechobecnej technicznej mizerii - wzrasta. Jak na rasowe kino klasy C przystało, efekty specjalne i charakteryzacja prezentują się niemiłosiernie kiczowato, z najbardziej pokazową sceną na czele: dla zszywania ust, już z plakatu wabiącego potencjalnych widzów, oraz tego, co bezpośrednio po nim następuje, warto przebrnąć przez drętwawy wstęp... wstęp zniechęcający do kontynuowania seansu także z powodu bezlitośnie złej gry aktorskiej; sytuacji nie ratują nawet Linda Blair i David Hasselhoff, którzy niestety (acz pewnie zgodnie z założeniem producenta) zabłysnęli tutaj wyłącznie swoimi nazwiskami.



  Mimo iż La Casa 3 również z całą pewnością nie da się zaliczyć do horrorów wyjątkowych, pod względem klimatu góruje nad La Casa 4. Laurenti, w przeciwieństwie do Lenziego, poległ w manewrowaniu gatunkowymi schematami, sporządzając kolejne mdłe filmidło, o którego walorach decyduje jedynie ilość sztucznej krwi zużytej na planie - a i tej mogło być więcej.

Ocena: 4/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty