Bach ke Zara (2008)
Martwe zło Sama Raimiego, niezależny, niskobudżetowy splatter z początku lat 80. ubiegłego wieku, dość szybko zaczęto uznawać za dzieło przełomowe. Tak przełomowe, że wielu twórców filmowych w późniejszych latach czerpało z niego inspirację pełnymi garściami, szpikując swoje horrory (i nie tylko) niezliczoną ilością, świadomych lub nie, nawiązań. Oczywiście wśród zastępów "natchnionych" znadują się zarówno pozycje dobre - chociażby nowozelandzki pastisz Deathgasm (2015) - jak i te poniżej wszelkiego poziomu - np. Il bosco 1 (1988), które zyskało sobie miano "najgorszego włoskiego horroru". No i jest jeszcze Bach ke Zara - bollywoodzka wersja kultowego obrazu... Tak, niedowiarki, ona naprawdę istnieje i jest tak zła, że trudno ją oceniać w jakichkolwiek ogólnoprzyjętych kategoriach jakości, co zresztą sugeruje już sam plakat. Choć może być trudno uwierzyć w taki stan rzeczy (przecież tyle śmierdzącego łajna wypuszczono już na rynek...), nie śmiem nikogo namawiać do przekonania się na własne oczy.
Archeolog Sharma z ziemi wygrzebuje dziwne znalezisko - księgę z ludzką twarzą na okładce. Mężczyzna po powrocie do domu wymawia zapisane w niej zaklęcie, przywołując do życia złe duchy, które opętują jego żonę. Obydwoje kończą martwi, ale to dopiero początek kłopotów, gdyż w okolicy akurat bawi się grupka przyjaciół.
Archeolog Sharma z ziemi wygrzebuje dziwne znalezisko - księgę z ludzką twarzą na okładce. Mężczyzna po powrocie do domu wymawia zapisane w niej zaklęcie, przywołując do życia złe duchy, które opętują jego żonę. Obydwoje kończą martwi, ale to dopiero początek kłopotów, gdyż w okolicy akurat bawi się grupka przyjaciół.
Bollywood to Bollywood - można powiedzieć. Fabuła nie musi być zbyt złożona, drewniane aktorstwo jest znakiem firmowym gatunku, a płytkie dialogi wynagradzają piękne, wpadające w ucho i ujmujące nas - europejskich widzów - swoją egzotyką piosenki. No właśnie... W Bach ke Zara nawet muzykowanie nie pomaga, a wręcz szkodzi. Jedyny pełny utwór w filmie (poza nim jeszcze tylko dwa razy słyszymy odrobinę bollywoodzkiego zawodzenia) został doń wciśnięty na siłę pod postacią kiczowatego teledysku, oddzielającego krótki wstęp od właściwej akcji. Występ nie odbywa się w żadnej z filmowych lokalizacji, wśród wykonawców nie ma ani jednego z aktorów, a tekst nijak się ma do fabuły, pozostaje zatem tylko zadać pytanie: po co?
Po tej bezceremonialnej, całkowicie zbędnej wstawce, wreszcie przechodzimy do sedna, czyli do naszych bohaterów, nieświadomie wystawiających się na niebezpieczeństwo decydując się na przenocowanie w lesie, gdzie szaleją demony. Od tego momentu Bach ke Zara staje się niczym innym jak tylko plagiatem Martwego zła - plan reżysera, niejakiego Salima Razy, aby zafundować indyjskiej widowni powtórkę z rozrywki, został więc w pełni zrealizowany... Acz rozrywka jest to wątpliwa. Nie dość, że w filmie odtworzono w niezmienionej formie prawie wszystkie dialogi, sceny i nawet poszczególne ujęcia z oryginału (oczywiście nie zabrakło charakterystycznej, "płynącej" tuż nad ziemią kamery subiektywnej), co jest wystarczająco karygodne, to sytuację pogarszają jeszcze efekty specjalne rodem z przedstawienia szkolnego (agresywne sztuczne gałęzie, zawieszone na widocznych jak na dłoni linkach) oraz całkowity brak gore, czyli tego, w czym tkwiła jedyna nadzieja na uratowanie tej nieszczęsnej produkcji.
Po tej bezceremonialnej, całkowicie zbędnej wstawce, wreszcie przechodzimy do sedna, czyli do naszych bohaterów, nieświadomie wystawiających się na niebezpieczeństwo decydując się na przenocowanie w lesie, gdzie szaleją demony. Od tego momentu Bach ke Zara staje się niczym innym jak tylko plagiatem Martwego zła - plan reżysera, niejakiego Salima Razy, aby zafundować indyjskiej widowni powtórkę z rozrywki, został więc w pełni zrealizowany... Acz rozrywka jest to wątpliwa. Nie dość, że w filmie odtworzono w niezmienionej formie prawie wszystkie dialogi, sceny i nawet poszczególne ujęcia z oryginału (oczywiście nie zabrakło charakterystycznej, "płynącej" tuż nad ziemią kamery subiektywnej), co jest wystarczająco karygodne, to sytuację pogarszają jeszcze efekty specjalne rodem z przedstawienia szkolnego (agresywne sztuczne gałęzie, zawieszone na widocznych jak na dłoni linkach) oraz całkowity brak gore, czyli tego, w czym tkwiła jedyna nadzieja na uratowanie tej nieszczęsnej produkcji.
Mając na względzie zdrowie zarówno Waszej psychiki, jak i oczu, naprawdę powinniście porządnie się zastanowić, i to dwukrotnie, zanim zdecydujecie się poświęcić prawie 100 minut swojego życia na twór Razy. Seans Bach ke Zara - zbyt pokracznego jak na horror, za mało zabawnego jak na parodię - w relatywnym spokoju będą w stanie przetrwać wyłącznie maniacy śmieciowego kina z prawdziwego zdarzenia, gdyż w tym przypadku nawet powiedzenie "tak złe, że aż dobre" nie zdaje się na wiele.
Ocena: 2/10
***
Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.
Nie wierzę w to co widzę ��
OdpowiedzUsuńIlsa
Na początku też nie mogłam uwierzyć :P
Usuń