Headless (2015)

  Ktokolwiek widział dzieło Scotta Schirmera - Found - na pewno przypomina sobie kasetę wideo, którą jeden z głównych bohaterów ukradł z wypożyczalni, aby móc wzorować się na poczynaniach mordercy z nagranego na niej horroru. Pracującemu przy Found specowi od efektów specjalnych, Arthurowi Cullipherowi, najwyraźniej spodował się ów "film w filmie", gdyż postanowił, że jego pełnometrażowy debiut reżyserski będzie właśnie tym tajemniczym slasherem z lat 70. Jego tytuł - Headless - sam w sobie poniekąd zdradza, czego można spodziewać się po fabule.

  W opuszczonym domu ukrywa się straszliwy zabójca. Instynkt nakazuje mu porywać młode kobiety i obcinać im głowy, które mają służyć mężczyźnie do zaspokajania potrzeb seksualnych.

  Stylizacja obrazu na tanią produkcję nakręconą w czasach dzieci kwiatów wyszła Cullipherowi wyśmienicie. Kolorystyka zdjęć jest wystarczająco wyblakła, nie brak jest drobnych zakłóceń (tak zwanej "kaszki"), a efektów gore nie powstydziłby się sam Herschell Gordon Lewis - król kiczu. Takie kwestie jak wystrój czy charakteryzacja i obiór postaci oczywiście też zostały dopięte na ostatni guzik. Można bezpiecznie stwierdzić, że stworzenie małego hołdu dla mniej lub bardziej tandetnych "perełek" kina grozy ubiegłego wieku było jednym z głównych celów reżysera, jednak jego podejście nie jest stuprocentowo poważne. Na fakt, że mamy do czynienia z parodią, wskazuje zwłaszcza trailer nieistniejącego horroru ("Wolf-Baby"), wyraźnie lekko podśmiewający się z produkcji gore klasy Z. Mimo tego wyjątkowa brutalność niektórych scen (choć całokształtowi daleko jest do bycia "najbardziej szokującym filmem, jaki kiedykolwiek widzieliście", jak głosi hasło na plakacie) oraz niepokojący charakter wizji rozchwianego psychicznie antagonisty wywołują w nas niepewność, czy twórcom rzeczywiście przyświecała myśl o pastiszu.


  Chociaż Headless, ze względu na poziom krwistości, kwalifikuje się do gatunku splatter/gore, klimat dzielnie dotrzymuje kroku wymyślnym scenom zabójstw i aktów nekrofilii. Upadek już i tak marnych resztek chłowieczeństwa mordercy został przedstawiony za pośrednictwem surrealistycznych majaków, w których ten najczęściej kocha się z kobietą bez twarzy. Aczkolwiek sceny te są raczej minimalistyczne, reżyser dołożył wszelkich starań, aby jak najlepiej oddawały stan wewnętrzny zwyrodnialca kadrowaniem, montażem, charakteryzacją oraz grą aktorską uczestników. Cullipher i tutaj, jak w Found, popisał się znajomością swojego fachu i bez zbędnego efekciarstwa, za pomocą skromnych środków wykreował całkiem zacną atmosferę, która w połączeniu z surową stylistyką wyjątkowo dobrze tworzy aurę wszechobecnego, niezmywalnego brudu, zawsze mile widzianą w filmach typu serial killer movie... Zwłaszcza tych szczodrze doprawionych dosłownym okrucieństwem.

  Efekty gore zawsze są sprawą priorytetową w produkcjach pokroju Headless - czym byłaby opowieść o sadystycznym zabójcy, gdyby nie bezpośrednie ukazanie jego barbarzyńskich czynów? Pod tym względem najczęściej obowiązuje zasada, że im bardziej film wypada realistycznie, tym głębiej oddziałuje na widza. W obrazie Culliphera znajdą się momenty potrafiące usatysfakcjonować nasz głód fikcyjnej makabry, lecz niestety reżyser zbytnio zagalopował się w swoich staraniach, aby całość wypadła jak najbardziej w stylu kiczowatych pozycji ubiegłego wieku, i zaniedbał wiele scen, które z użyciem lepszych rekwizytów mogły stać się naprawdę pamiętne. Spożywanie gałek ocznych, któremu nieodłącznie towarzyszy plucie wyglądającym na mleko białkiem, choć wciąż obrzydza sugestywnością, nie uderza ponadprzeciętnie, a gumowe głowy, obowiązkowo gwałcone przez kata, czasem aż wywołują na naszych ustach uśmiech politowania. Taką, a nie inną realizację można wytłumaczyć chęcią twórców wyrażenia uznania wobec grindhouse'owych dzieł, jednak czy możliwości, jakimi dysponujemy w XXI wieku, aż się nie proszą, żeby za ich pomocą film w klasycznym stylu wzbogacić o to, co kiedyś było nie do wykonania - zniewalająco realistyczne gore?



  Zamysł Culliphera z całą pewnością był trafny - brutalny slasher z pomysłowymi scenami zabójstw, surrealistycznym, brudnym klimatem i dużą dawką zwyrodnialstwa. Seans pozostawia jednak po sobie niedosyt nieco lepszego, bardziej dokładnego wykonania co poniektórych krwawych momentów, które mimo względnej oryginalności oraz sporej ilości sztucznej posoki i bebechów, nie szokują tak, jak by niewątpliwie mogły, gdyby tylko zostały bardziej dopieszczone... A przecież to głównie właśnie dla nich sięgamy po obrazy tego gatunku. Headless cieszy widza w trakcie oglądania, lecz nie pozostawia po sobie trwałego śladu, sprawiającego, że pozycja ta wyróżniłaby się znacząco na tle reszty podobnych filmów, mających odwoływać się do sentymentu odbiorców "starszej daty".

Ocena: 6/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Najczęściej czytane posty