Potwór na zamku (Castle Freak) (1995)

  John Reilly (Jeffrey Combs) otrzymał w spadku po swojej wysoko urodzonej ciotce zamek we Włoszech, wraz z rodziną udaje się zatem na miejsce, aby zorientować się, ile nieruchomość może być warta, sprzedać ją i wzbogacić się o ogromną sumę pieniędzy. Między mężczyną a jego żoną Susan (Barbara Crampton) jest jakieś poważne spięcie, ale nie dane im będzie w spokoju porozmawiać o problemie, gdyż ich nastoletnia córka Rebecca (Jessica Dollarhide) wkrótce zaczyna twierdzić, że nie są sami w dostojnym zamczysku...

  Potwór na zamku, luźno oparty na opowiadaniu H. P. Lovecrafta The Outsider, należy do mniej docenianych dzieł Stuarta Gordona i choć w wąskim kręgu maniaków horrorów z niższej półki cieszy się względnym uznaniem, nigdy nie dorównał sławie obfitującego w gore Reanimatora (1985). Nieporównanie większa skromność w wydzielaniu makabry z pewnością przyczyniła się do zaniżenia sukcesu produkcji, tak samo jak niemalże całkowity brak humoru, który bez wątpienia pasowałby jak ulał zarówno do nieprawdopodobnej historii o czającym się w ciemnym zamku stworze, jak i do typowej dla niskobudżetówek ubiegłego wieku stylistyki. Jednak poważny ton i zaskakująco intensywne emocje, jakimi nasycona jest fabuła, nie spisują się źle, wręcz przeciwnie - dzięki nim obraz nabiera mocno obskurnej, surowej atmosfery, oczarowującej widza już na wstępie.


  Gordon nie zamierzał bawić się tutaj w żadne tajemnice. Fakt, że na tytułowym zamku ukrywa się jego mieszkaniec o przerażającej aparycji, oraz tożsamość owego osobnika zostają nam ujawnione od razu, więc cała zabawa polega na wyczekiwaniu chwili, kiedy monstrum da o sobie otwarcie znać rodzinie Reilly i rozpocznie się jatka. Mimo iż akcja rozkręca się powoli, podczas seansu trudno o nudę - napięcie jest stopniowane z dużym wyczuciem, nastrój zaszczucia i izolacji nasila się z minuty na minutę, a poczucie zagrożenia, obecne od samego początku, zaciska na nas swoje szpony z coraz większą siłą. Duże zasługi ma pod tym względem wyjątkowo efektowny, przepełniony obskurnością prolog do właściwych wydarzeń, z grubsza zarysowujący sytuację i dający nam mały przedsmak późniejszych wypadków.

  Potwór na zamku, jak na klasyczne monster movie przystało, stawia oklepane w tym podgatunku pytanie - kto jest człowiekiem, a kto potworem? - ale treść filmu wcale się na tym nie kończy... Za prostą fabułą kryją się takie tematy jak wartości rodzinne, żal po stracie, samotność, odrzucenie i brak zrozumienia, przedstawione w formie na tyle lekkiej, że nie przytłaczają widza i nie odciągają uwagi od rozrywkowej strony obrazu. Jeśli chodzi o aspekty techniczne, do ideału jest daleko, jako iż (między innymi) praca kamery wyraźnie nie była dla twórców wśród najważniejszych kwestii, w przeskokach między scenami brak jest harmonii, a w imię oświetlenia nikt nie miał zamiaru naruszać skąpego budżetu. W tym przypadku jednak toporną realizację paradoksalnie można uznać za zaletę - niedopieszczenie stylistyczne wpływa zdecydowanie korzystnie na brudny, magnetyzujący klimat grozy, bez którego trudno byłoby się tutaj obyć.



  Chociaż obraz opiera się głównie na zagrywkach typowych dla horrorów nastrojowych, reżyser nie zapomniał o obowiązkowej dawce gore. Sam potwór przez większość czasu ukrywa się w cieniu albo pod bandażami zrobionymi z prześcieradła, a w pełnej krasie widzimy go dopiero w zakończeniu, dzięki czemu jego postać prezentuje się niezwykle sugestywnie. Część odbiorców może poczuć się zawiedziona mało wymyślną charakteryzają antagonisty, lecz takie stonowanie ma swoje plusy - przede wszystkim nie popada w absurd, jak to często bywa z przesadzonym efekciarstwem, i pobudza wyobraźnię. Krwawe sceny, acz niezbyt liczne i nakręcone przy dość skąpym oświetleniu, zostały zrealizowane bardzo solidnie - żeby było bez spoilerów, napiszę tylko, że najgroźniejszą bronią naszego stwora są jego zęby, których ten ochoczo używa do pozbawienia swoich ofiar pewnych części ciała, co parę razy na ekranie widzimy nawet w zbliżeniu.

  Potwór na zamku jest jedną z kilku rzetelnie wyreżyserowanych przez Gordona adaptacji Lovecrafta. To, na ile film faktycznie jest lovecraftowski, w pełni mogą ocenić jedynie zagorzali wielbiciele twórczości pisarza, jednak niezależnie od poziomu wierności treści i klimatowi pierwowzoru, obraz ogląda się niesamowicie przyjemnie. Najbardziej przyciąga specyficzna, parszywa atmosfera, ale i wśród efektów praktycznych gore jest na co popatrzeć. Z pewnością nie będzie przesadzonym stwierdzenie, że pozycja ta ma w sobie wszystko, za co kochamy niskobudżetowe, lekko kiczowate horrory z końca XX wieku.

Ocena: 7/10

***

Powyższa recenzja znajduje się również na filmweb.pl (link).
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na portalu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty