Czarne święta (Black Christmas; Silent Night, Evil Night) (1974)

UWAGA! Poniższa recenzja może zawierać spoilery!

  W żeńskim akademiku trwa bożonarodzeniowe przyjęcie, podczas gdy na zewnątrz czai się tajemniczy mężczyzna, któremu wspinając się po rynnie udaje się dostać na strych domu. Niedługo potem do dziewczyn dzwoni jęczący i przeklinający zboczeniec, skutecznie rujnując im świąteczne nastroje. Następnego dnia Clare, tak jak większość studentek, wyjeżdza do domu na ferie, wycofuje się więc do swojego pokoju, by dokończyć pakowanie walizki, lecz szybko staje się pierwszą ofiarą ukrywającego się tam mordercy. Zniknięcie Clare zostaje zauważone dopiero następnego dnia przez jej ojca, kiedy młoda kobieta nie stawia się na umówione spotkanie na mieście. Na początku nawet policja nie przykłada się zbytnio do poszukiwań, gdyż podejrzewa, że zaginiona wybrała się po prostu na romantyczny wypad z chłopakiem. Jednak do akademika wciąż przychodzą obsceniczne telefony, Clare nadal nie można namierzyć, a w parku zostają odnalezione zwłoki trzynastoletniej dziewczynki...

  Czarne święta są jednym z pierwszych prawowitych slasherów i posiadają większość cech charakterystycznych dla gatunku. Mamy więc seryjnego zabójcę z chrapką na młode, niewinne dziewczęta, niespodziewające się niczego ofiary i brak większej złożoności w fabule. Morderstw jest względnie dużo, ale ukazane są w bardzo subtelny sposób (nawet nie wszystkie widzimy na ekranie), a ilość krwi jest właściwie tylko symboliczna. Mimo to, reżyser - Bob Clark - wywiązał się znakomicie ze swojego zadania, stopniując napięcie w ten sposób, by prostota scenariusza i brak brutalniejszych scenek nie nużyły widza podczas seansu. Obsada również wypadła bardzo dobrze, a wykreowanych przez nią bohaterów z łatwością da się polubić. Do tego muzyka z powodzeniem podkreśla przytłaczający klimat krwawych świąt. Uważam, że nawet 40 lat po premierze, Czarne święta wciąż są horrorem, po który zdecydowanie warto sięgnąć, szczególnie gdy zbliża się Boże Narodzenie.


Film w Kanadzie wyszedł pod tytułem Black Christmas, nadanym mu przez reżysera, a w USA jako Silent Night, Evil Night. Jednak to, pod jaką nazwą zapoznamy się z tą pozycją nie ma znaczenia, gdyż tak czy siak na pewno się nie zawiedziemy. Historia rozpoczyna się w bezpośredni sposób, bez ceregieli - kamera subiektywna na zewnątrz akademika od razu daje nam do zrozumienia, cze ktoś czyha na życie bawiących się i słychających kolęd studentek. Wydarzenia następujące po tym, jak morderca o głośnym oddechu wspina się na strych domu, tylko przekonują nas jeszcze bardziej, że nie szykuje się nic dobrego. Wyjątkowo niepokojące są dziwne telefony od nieznajomego mężczyzny, który zastrasza mieszkanki akademika zarówno obscenicznymi słowami, jak i nieludzkimi odgłosami wydobywającymi się z jego gardła. Wykonawcami upiornego głosu z filmu są aktor Nick Mancuso, sam Clark oraz nieznana aktorka. Cała trójka na pewno musiała stawać na głowie podczas nagrywania "obłąkanych" rozmów telefonicznych, ale było warto - efekt jest powalający.

  Kamera subiektywna gra bardzo ważną rolę w całości, gdyż twarz oraz budowa ciała mordercy pozostają dzięki niej nieznane, poza paroma momentami, gdzie widzimy jego ręce oraz złowieszcze oko. Sekwencje przedstawiające punkt widzenia antagonisty zostały nakręcone przez kamerzystę ze sprzętem załadowanym na ramię, co z pewnością nie było łatwe, w szczególności kiedy trzeba było się gdzieś wspiąć. Dzięki temu jednak domysły widza na temat zabójcy są zależne głównie od wskazówek fabularnych, bez większych zakłuceń ze strony bodźców wzrokowych. Niewątpliwie zwiększa to jeszcze bardziej nastrój momentów, w których bohaterowie słyszą złowieszczy głos w słuchawce telefonu...


  W zarysowanie postaci Czarnych śwąt wyraźnie włożono trochę więcej wysiłku niż zazwyczaj ma to miejsce w przypadku filmów typu slash. Pierwszą osobą, z jaką zapoznajemy się bliżej jest Barb, która jest najbardziej imprezową mieszkanką akademika i w przeciwieństwie do swoich koleżanek ma nawet odwagę pyskować do telefonu wydzwaniającemu zboczecowi. Jako iż nie sądziłam, że w tego typu produkcji komukolwiek chciałoby się dać chociaż odrobinę jakichkolwiek cech charakteru postaci, która nie byłaby główną bohaterką, na początku spodziewałam się, że Barb nią będzie, lecz me nadzieje legły w gruzach, kiedy po pierwszym morderstwie fabuła skupiła się na bardziej konwencjonalnym typie final girl - Jess. Spokojna i cicha Jess, jak to final girl, przejawia więcej dojrzałych zachowań od reszty studentek i w czasie kryzysu, choć wyraźnie boi się jak diabli, trochę im matkuje. Musi również stawić czoła problemom, przez które przechodzi ze swoim chłopakiem Peterem. Dziewczyna jest w ciąży, ale chce usunąć dziecko, podczas gdy Peter w natarczywy sposób namawia ją na ślub i założenie rodziny. To dlatego mężczyzna staje się głównym podejrzanym przez policję, a potem nawet jego ukochana zaczyna wątpić w jego niewinność. Aktor grający niedoszłego męża Jess - Keir Dullea - radzi sobie w swojej roli bardzo dobrze i z powodzeniem przekazuje widzowi lekko niezrównoważoną, emocjonalną naturę Petera - jednej z najciekawszych postaci w filmie.

  Mimo tego, że Czarne święta ogląda się z zapartym tchem przez większość czasu trwania seansu, to długie przerwy pomiędzy pierwszymi zabójstwami mogą być męczące dla bardziej niecierpliwych widzów. Clark wyraźnie czerpał inspirację z włoskiego nurtu filmów giallo, dlatego też większy nacisk został tutaj położony na stopniowe budowanie atmosfery osaczenia ofiar przez ukrywającego się na strychu zabójcę oraz na kreowanie sytuacji, w których mordy mają miejsce. Chociaż ogólnie przyjęta definicja giallo obejmuje też graficznie przedstawione morderstwa, to pod tym wzgledem Clark postawił na mniej bezpośrednie rozwiązania. Poza jednym wyjątkiem, widzimy wszystkie ataki antagonisty na poszczególne ofiary, jest też nam dane do zrozumienia w jaki sposób i za pomocą jakich narzędzi (niektóre są nawet pomysłowe, jak np. szklana figurka jednorożca) kobiety są zabijane, jednak na ekranie zobaczymy jedynie parę marnych kropelek krwi. Prawdziwy horror płynie za to z sytuacji, gdzie morderca przechowuje na strychu zwłoki jednej ze studentek oraz pani prowadzącej akademik, podczas gdy reszta żywych lokatorek nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że delikwentki nie żyją. Widok ciała Clare posadzonego w bujanym fotelu, z głową wciąż zawiniętą w folię, którą została uduszona, zrobił na mnie największe wrażenie.


  Czarne swięta są mało graficznym, ale za to przepełnionym napięciem horrorem, który zapewni ponad półtorej godziny godnej rozrywki zarówno fanom amerykańskich slasherów, jak i obrazów typu giallo. Jedynymi wadami dzieła mogą być całkowity brak gore, o które pewne sceny aż się proszą, oraz fragmentaryczne ślimaczenie się akcji, zwłaszcza po pierwszym zabójstwie. Muszę przyznać, że aż do chwili, gdy w końcu zrezygnowana wcisnęłam play, wahałam się, czy w ogóle warto zasiadać do tego filmu, ponieważ spodziewałam się nudnawego przeciętniaka o przydługich sekwencjach, gdzie nic się nie dzieje. W moich przewidywaniach okazało się być odrobinę prawdy, gdyż fabuła nie wyróżnia się specjalnie pomysłowością, pod względem obrazowania brutalności też Ameryki nie odkryto, a i technika filmowania nie wybija się znacząco ponad morze podobnych tematycznie produkcji. Mimo wszystko, Clarkowi udało się stworzyć wciągający obraz, od którego nie sposób odwrócić oczu aż do samego zakończenia, które zresztą też jest bardzo zadowalające.

Ocena: 7,5/10

***

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na filmweb.pl

Komentarze

  1. Film nawet mi się podobał, choć oglądałam go dosyć dawno. Ciekawy, faktycznie choć nieraz się ciągnął, to jednak trzymał w jakiś sposób widza do końca. Typowy slasher z nutką świąt :D Wesołych świąt życzę :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i też życzę wesołego ostatniego dnia świąt :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane posty